Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

We Call It a Sound: Nie ma sensu udawać [ROZMOWA]

Cyprian Lakomy
Cyprian Lakomy
Materiał na nowy album bracia Majerowscy napisali i zaaranżowali we dwójkę
Materiał na nowy album bracia Majerowscy napisali i zaaranżowali we dwójkę Grupa Napięcie
Pierwszy raz sięgnęli po jasno określone inspiracje i pierwszy raz śpiewają po polsku. Choć "Trójpole" to ich trzecia płyta, to debiutują w roli wydawców. Co to wszystko oznacza dla We Call It a Sound i jak się z tym czują, opowiadają bracia Filip i Karol Majerowscy.

Kilka dni temu wydaliście trzeci album. Ta pozycja to w dyskografii wielu zespołów moment znamienny, często przełomowy. Czy „Trójpole” też jest taką płytą?

Filip: Jeśli chodzi o jakąś odczuwalną presję, to niekoniecznie, ale pod względem zawartości – na pewno. Ten album nas definiuje, jest bardzo konceptualny. Uważamy efekt końcowy za godny trzeciej płyty. Tak jak zauważyłeś – pod tym numerem w dyskografii kryją się często kamienie milowe. Było tak w przypadku Talking Heads i Modest Mouse. Z tymi płytami wiązały się istotne zmiany. Takie zaszły również na „Trójpolu”.

Również sam materiał jest bardzo naznaczony cyfrą trzy: nie tylko z uwagi na tytuł, ale również strukturę, którą tworzą trzy części, każda czerpiąca z innego gatunku muzyki. Możecie nieco przybliżyć ten koncept?
Filip:
Chcieliśmy zrobić płytę złożoną z trzech minialbumów. Pomysłów było tak wiele, że nie chcieliśmy porzucać żadnego z nich. Ostatecznie wybraliśmy te najlepsze, nawiązujące do konkretnych estetyk, z którymi pragnęliśmy się zmierzyć. Z trzech odrębnych części udało się nam stworzyć w miarę spójną całość, choć inspirowały nas naprawdę różne stylistyki i każdy chciał napisać ten album po swojemu.

Karol: Faktycznie, na początku komponowania pojawiły się między nami rozbieżności. Kiedy mnie inspirował polski folklor, Filip sięgał na drugą stronę globu po dub, muzykę afrykańską, soul i hip hop. Na szczęście bardzo szybko doszliśmy do porozumienia i zaczęliśmy pracę, której rezultatem jest „Trójpole”.

Z jednej strony folk, z drugiej soul i dub to muzyka w pewien sposób pierwotna w swoich szerokościach geograficznych. Czy i wy chcieliście dotrzeć do własnych źródeł?
Filip:
Pierwszy raz odwołujemy się do jasno określonych wzorców i tego nie ukrywamy. Te szlachetne inspiracje potraktowaliśmy jako materiał plastyczny, z którego chcieliśmy ulepić coś swojego. Choć ostatecznie mogą one odbiegać od swojego pierwotnego rdzenia, to na początku ściśle je sobie zdefiniowaliśmy. Słuchaliśmy zarówno rzeczy w stylu The Police, Grace Jones, jak i rapu. Myślę, że pod niektóre bity mógłby spokojnie nawinąć jakiś amerykański MC (śmiech). Z kolei folk potraktowaliśmy jako materiał wyjściowy, który siłą rzeczy musiał obrosnąć naszym własnym sznytem.

Karol: Dobór stylistyk był nieco przypadkowy. Jednak pracując nad „Trójpolem” przekonaliśmy się, jak bardzo podobna może być muzyka z różnych stron świata. Nie tylko pod względem klimatu, rytmiki, ale również pod względem pewnej dozy oniryzmu kryjącej się w melodiach.

Mówicie, że na bazie wszystkich tych różnych brzmień chcieliście wyrazić coś swojego. Na ile pomocny był w tym język polski?

Filip: W przypadku folku był on wręcz warunkiem koniecznym. Skoro zabieramy się za polską muzykę, to nie było sensu niczego udawać. Jeśli zaś idzie o całokształt, to musieliśmy wreszcie do tego dojrzeć. Kiedy poczuliśmy, że potrafimy pisać po polsku, znacznie łatwiej przelewało się nam pewne myśli na papier. Jesteśmy z tych tekstów bardzo zadowoleni.

Karol: Zaczęliśmy przede wszystkim słuchać tekstów i zwracać uwagę na polską muzykę. Już po nagraniach słyszę tu wiele elementów inspirowanych twórczością Lecha Janerki, Kory Jackowskiej, ale też Wojtkiem Bąkowskim oraz jego projektami Niwea i KOT. Hip-hopem również.

Niejako w kontrze do przyświecającej wam tym razem trójki, płytę nagraliście we dwóch. Jak bardzo ta zmiana wpłynęła na obieg twórczej energii w We Call It a Sound?
Filip:
Redukcja składu miała już miejsce przy okazji poprzedniej płyty. Tym razem nasze drogi rozeszły się z Markiem Orywałem. Na pewno inaczej pisało się ten materiał we dwóch. Tym bardziej, że będąc braćmi wymieniamy pomysły niejako w locie i bardzo dobrze rozumiemy się w kwestiach kompozycyjnych czy brzmieniowych. Zmiana nie była więc szczególnie szokująca. Dopełnieniem naszej dwójki był producent Maciej Frycz, którego traktujemy jako dobrego ducha albumu. Myślę zatem, że i tu koncepcja trójki byłaby do obronienia.

Album wydaliście sami. Dlaczego?
Karol:
Wydaje mi się, że to naturalny stan, do którego dąży dziś artysta niezależny. W dobie sporej indywidualizacji potrzeb i dość ciężkich warunków na rynku, wydanie płyty samemu – znowu nie tak niewykonalne, jak może się wydawać – zdaje się być dla wielu jedyną drogą. Działanie samemu pozwala na większą swobodę, a dodatkowo utrzymane w duchu D.I.Y. (do it yourself, zrób to sam - przyp. red.), który nam bardzo odpowiada. A skoro było nas na to stać, to postanowiliśmy spróbować.

Trudno było?
Karol:
Na pewno zajmuje to myśli przez 24 godziny na dobę, ale przy odpowiedniej organizacji i z dobrym kierownikiem projektu w osobie Filipa, radzimy sobie raczej dobrze.

Za wami release party „Trójpola”. Jakie macie dalsze plany związane z promocją płyty?

Filip: Trasa wydarzy się najwcześniej jesienią, ponieważ obecnie zajmują nas kwestie związane stricte z promocją krążka. Również kwestie prywatne uniemożliwiają nam w tej chwili ruszenie z koncertami. Przede wszystkim potrzebujemy jednak odpoczynku od płyty. Po blisko czterech miesiącach w studiu musimy na nowo sobie tę muzykę zdefiniować i znaleźć dla niej właściwe koncertowe ujście.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski