Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żona Kamila Stocha unika salonów. Nie zamierza zostać celebrytką

Majka Lisińska-Kozioł
Ewa Bilan-Stoch
– Gdy dowiedziała się, że mąż zdobył złoto – nie płakała. Po konkursie nie była jednak w stanie odpisywać na SMS-y. Tak trzęsły się jej ręce. Z Ewą Bilan-Stoch o emocjach przed telewizorem, „stochomanii”, wyprawach marzeń i jej osobistych pasjach.

– Rozmawiała Pani z mężem przed zwycięskim konkursem?

– Odkąd Kamil jest w Soczi, cały czas jesteśmy w kontakcie. Komunikujemy się przez internet; rano na ogół króciutko, ale wieczorami, gdy jest spokojniej, nie żałujemy sobie. W ciągu dnia są jeszcze SMS-y.

–Wiedziała Pani, że coś mu dolega?

– Podczas porannej rozmowy w dniu startu martwiłam się mocnym bólem głowy Kamila. Powiedział, że postara się zasnąć. Nie rozstawałam się z telefonem czekając na wiadomość, czy po drzemce będzie lepiej.

– I chyba było, bo skakał znakomicie. Czy po takim sukcesie, jak ten olimpijski, to Pani dzwoni do męża, czy on do Pani?

– Wiem, jak Kamil jest bardzo zajęty po konkursie, więc spokojnie czekam na swoją kolej. Zawsze napiszę mu coś miłego i odliczam czas do jego „wieczornej relacji”. Ale kiedy w zawodach osiąga świetny rezultat, dzwoni ze skoczni choćby na minutkę, byśmy się mogli wspólnie cieszyć. W niedzielę też zadzwonił.

– Co powiedział? Że ten złoty medal pasuje do ślubnej obrączki, bo to ona była jego jedynym talizmanem? A może zdobył złoto, bo na srebro – jak kiedyś mi powiedział – ma alergię?

– Nie mówił o medalu. To były długie podziękowania.

– Ile dni spędziliście razem od października do igrzysk?

–Nigdy tego nie liczę. Kiedy Kamil jest w domu, zamiast martwić się, że lada dzień znów wyjedzie, cieszę się każdą wspólną chwilą. Liczę je potrójnie, bo mąż potrafi wspaniale rekompensować czas rozłąki. A przecież sportowe życie męża to nie same starty, ale przede wszystkim treningi, przejazdy, konferencje i mnóstwo innych obowiązków. W tym wszystkim ważny jest dla nas codzienny kontakt, podzielenie się wrażeniami z każdego dnia. Oboje bardzo o to dbamy.

– Wciąż bywa Pani z Kamilem od czasu do czasu na zawodach?

–W tym sezonie towarzyszyłam mu w Wiśle i Zakopanem. Jak zawsze. Byłam także w Bischofshofen, ale nie był to wyjazd rekreacyjny – a w głównej mierze służbowy, związany z moimi obowiązkami menedżera.

– No właśnie. Nie dość, że Pani pięknie fotografuje, jest specjalistką od dżudo, to jeszcze została Pani menedżerką. Czy to wśród żon skoczków reguła?

– Nie mam pojęcia. Słyszałam, że to niekorzystne połączenie, kiedy żona jest menedżerem sportowca. Ja jednak mam „pod skrzydłami” czterech zawodników: Kamila, Janka Ziobrę, Dawida Kubackiego oraz Stefana Hulę. Za namową chłopaków postanowiłam spróbować swoich sił w takiej roli. Zadbałam o uprawnienia zawodowe: odbyłam praktyki w dziale marketingu w Polskim Związku Narciarskim i od jesieni działamy oficjalnie jako Eve–nement Team. Lubię się uczyć, cenię nowe doświadczenia. I uwielbiam świat skoków. Znalazłam w nim miejsce dla siebie. Kamil i chłopcy mocno motywują do pracy. Dobrze się uzupełniamy. Nie zrezygnowałam jednak z fotografii. Ponad rok zbierałam materiał na wystawę. Moje zdjęcia w niecodzienny sposób pokazują piękno ciała sportowca. W czym pomogło mi siedmiu wspaniałych polskich skoczków.

– Czekamy na wernisaż. A kto wymyślił wzór oryginalnego kasku Kamila?

– Inspirująca okazała się wizyta w Muzeum Lotnictwa w Krakowie, gdzie realizowałam sesję zdjęciową do tzw. kart autografowych Kamila. Pozował na tle samolotów, a szachownice wyróżniały się wśród jednolitych barw. Wpadliśmy na pomysł, by wykorzystać ten motyw na kasku. Po sukcesie w Predazzo Kamil miał okazję spotkać się z panem prezydentem i zapytał o procedurę otrzymania zgody na użycie znaku. Wszystkie zaangażowane w to osoby były mu przychylne, a pozytywna odpowiedź na oficjalne pismo ucieszyła Kamila. Ja zaś przystąpiłam do projektowania. Kask imituje blachę w wojskowych barwach, rozrysowałam ułożenie nitów i szachownicy.

–Który moment w tym sezonie był dla was najtrudniejszy? Zdarzyło się przecież kilka gorszych skoków i wydawało się, że forma Kamila spada, zamiast rosnąć.

– Nie rozpamiętuję tego, wolę czerpać radość z dobrych wspomnień. Dla mnie trudne były ostatnie dni przed konkursem, kiedy tu w Polsce wybuchło dziennikarskie szaleństwo oczekiwań, presji i wróżenia z fusów. Na szczęście w wiosce olimpijskiej Kamil był od tego w dużej mierze odcięty. Przyznaję, że podczas rozmów z nim musiałam bardzo się hamować, żeby tego, co tu słyszałam i czytałam, nie komentować. Zachowywałam się tak, jakby pojechał na konkurs Pucharu Świata i w rozmowach podkreślaliśmy, że te zawody nie różnią się przebiegiem, zasadami, a nawet… zawodnikami – bo na igrzyskach startują sami nasi znajomi.

– Ma Pani sposób, żeby pomagać mężowi w roku olimpijskim?

– Dbam o miłą atmosferę w domu, ale w naszym wypadku to nie jest trudne. Uwielbiamy swoje towarzystwo, żartujemy, wygłupiamy się jakbyśmy mieli po kilkanaście lat. Jest też miejsce na rozmowy o życiu przy lampce wina.

– Co Was ostatnio bawiło?

– Od jakiegoś czasu na facebookowym fan page’u Evenement Teamu trwa konkurs na najśmieszniejszy rysunek bądź montaż dotyczący naszych skoczków. Dobrze zmotywowaliśmy kibiców, bo nagrodą jest spotkanie z zawodnikami. Każdego dnia śmiejemy się z nadesłanych prac. Są świetne, niektóre wysyłam chłopakom do Soczi, żeby ich rozbawić.

– Czy radzi sobie Pani z popularnością? O pięknej żonie Kamila Stocha jest głośno.

– Nie sądzę, żebym była popularna. Być może w zgiełku kolorowego życia trudno mieć dystans do pewnych spraw, ale mamy to szczęście, że mieszkamy na Podhalu. Tam w spokoju możemy budować nasz własny świat, który różni się od pełnego szumu świata celebrytów.

–Jak Pani reaguje na rosnące rzesze fanek i fanów Kamila oraz falę „stochomanii”?

–To wspaniałe, że Kamil ma tylu kibiców i może na nich liczyć w różnych sytuacjach. Mogę im tylko podziękować, że czynią jego sportowe życie jeszcze ciekawszym. Za to, że stoją za nim murem i gdy trzeba, przekazują mu pozytywną energię.

– Proszę zdradzić, jakie macie plany, gdy igrzyska się skończą?

– Z Kamilem trudno cokolwiek planować. Sezon kończy się dopiero w marcu, do tego czasu to nie ja ustalam grafik. Potem chciałabym wyjechać z mężem na wspaniałe wakacje. Myślę, że już teraz sobie na to zasłużył. Mam nadzieję, że to będzie podróż życia. Chciałabym przeżyć niesamowitą przygodę, uwiecznić to na zdjęciach, odwiedzić te miejsca, gdzie być może już nigdy potem nie uda nam się pojechać.

–Szykuje Pani mężowi niespodziankę, gdy wróci do domu z Soczi?

– Naturalnie. Jestem specjalistką od niespodzianek. I będzie to coś wyjątkowego, ale gdybym powiedziała pani, co mam w zanadrzu, nie byłoby niespodzianki. Prawda?

***

– Przed transmisją zebraliśmy się w rodzinnym domu Kamila w Zębie. Było nas sporo i panowała fantastyczna atmosfera, choć trudno było się nie denerwować wiedząc, że cała Polska trzyma kciuki i liczy na zwycięstwo.

Tu lubię oglądać skoki z rodzicami Kamila, towarzyszą nam podobne emocje. W takich chwilach to dla mnie bardzo ważne. Jestem szalenie dumna z Kamila, z wyniku jaki osiągnął. Życzyłam mu tego z całego serca. Zasłużył na tytuł mistrza olimpijskiego nie tylko tymi dwoma skokami.

Gdy już wiadomo było, że ma złoto, powstrzymałam łzy szczęścia, ale po konkursie nie byłam w stanie odpisywać na SMS-y, bo tak trzęsły mi się ręce – mówi Ewa Bilan-Stoch, żona złotego medalisty w skokach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski