18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poznański aktor Michał Grudziński kończy 70 lat! [ZDJĘCIA]

Kamilla Placko-Wozińska
Kamilla Placko-Wozińska
Michał Grudziński
Michał Grudziński archiwum
Michał Grudziński kończy 70 lat. Ten na wskroś poznański aktor, urodził się 8 lutego 1944 w Warszawie, a dzieciństwo spędził na Śląsku. Po aktorskich studiach wrócił do korzeni. Gra w Teatrze Nowym, serialach, filmach. Z okazji urodzin robimy krótki przegląd jego życiowych i artystycznych przypadków.

Przegląd bardzo wybiórczy, bo gdyby opisać życie aktora i jego role, to nie starczyłoby gazety. Wyszłaby całkiem okazała książka…

Tak się zaczęło
Tomira Maria Teresa Kempińska, absolwentka historii sztuki na Sorbonie, przyszłego męża, pisarza i dziennikarza Romana Grudzińskiego po raz pierwszy zobaczyła w Muzeum Narodowym w Poznaniu. Odbywała się tam wystawa prof. Chmury ze Lwowa. Portret młodego człowieka był tak realistyczny, że się przestraszyła, gdy „wyłonił” się zza ściany. Minęło jednak jeszcze trochę czasu, zanim się spotkali.

Wybucha wojna. Kempińscy mają dom handlowy w centrum Poznania, rodzina ma też majątek w Lubochni, kamienice w Śremie. Zajmują piętro na alejach Marcinkowskiego. Synowie w oflagach. Kempiński proponuje poznanemu literatowi Romanowi Grudzińskiemu (rodem z Wielkopolski, ale mieszkającemu w Warszawie), aby zatrzymał się u nich.

– Ja pana skądś znam – zastanawia się Tomira, ale Roman protestuje, że na pewno by pamiętał. Później Tomira skojarzy, że to właśnie mężczyzna z portretu.

Roman (dodajmy m.in. wzięty autor romansów, które przed wojną ukryte pod ławką szkolną czytywała we Lwowie Krystyna Feldman) od początku smali cholewki do Tomiry. Ona tak trochę żartobliwie traktuje te zaloty, i tak właściwie żartem przyjmuje oświadczyny, że jeśli on w tej zawierusze załatwi ślub, to wyjdzie za niego. Roman zabiera Tomirę na wycieczkę do Warszawy. Tam czeka już kuzyn przeor, który udziela im sakramentu. Zamieszkują w stolicy.

8 lutego 1944 roku przychodzi na świat Michał. Przed powstaniem warszawskim Roman wywozi rodzinę do Milanówka, sam wraca walczyć.

Po upadku powstania wyjeżdżają do Zakopanego, tam zastaje ich koniec wojny. I nic już nie było takie jak przedtem.

Powojenna wędrówka
Rodziny straciły wszystko (wielkie lustro z mieszkania Kempińskich przy alejach Marcinkowskiego znalazło się po latach w… kinie w Śremie). Roman pochodzenie arystokratyczne zamienił na rolnicze. Został skierowany do radiofonizacji, najpierw na Podhalu, a potem w Szczecinie. W tym czasie rodzina odnajdowała się na Śląsku. Siostra mamy, farmaceutka, wujek Leszek, chemik, który w Bytomiu zdobył mieszkanie i założył zakład jubilerski. Do Bytomia zjechał też drugi wuj, ekonomista, ściągnęli też Grudzińscy i dziadkowie Kempińscy z Poznania.

Michał od dziecka uczestniczył w kółku teatralnym, występował też w dziecięcym teatrzyku w katowickim radiu.
Pierwszy publiczny popis miał z okazji Dnia Kobiet. Był grzybkiem. Tańczył i deklamował wierszyk o Chińczyku. Gdy skończył, wyszedł na przód sceny i oznajmił:

– Widziałaś mamo, wcale się nie bałem, będę mówił jeszcze…

Trudne dojrzewanie
Problemy zaczęły się w liceum, gdy Michał odkrył w sobie nową pasję – wagarowanie. Czarę goryczy przelało repetowanie klasy. Rodzice postanowili wysłać go wówczas do starszej o 16 lat przyrodniej siostry Ewy i jej męża oficera do Wałbrzycha. Wojskowy dryl nie odpowiadał Michałowi, mama dała się przekonać i wynajęła mu stancję.

Pasja wagarowania pozostała, a idealnym do tego miejscem stał się zamek Książ. Michał oblał maturę z matematyki. Kolejna rodzinna decyzja – powrót do Katowic. Tam miał powtórzyć ostatnią klasę i zdać.

W Katowicach Michała bardziej od nauki pociągało kółko teatralne, często też chadzał do Teatru Śląskiego. Miał tam dwóch ulubionych aktorów – Jerzego Bińczyckiego i Wojciecha Standełłę, z którym po latach spotkał się w Teatrze Nowym w Poznaniu.

Szkoła była na coraz dalszym planie. W końcu Michał przestał się w niej pojawiać. A fantastyczny teatralnie okres został przerwany – nadeszło powołanie do wojska, gdzie sporo czasu spędził w areszcie, bo uciekał na próby amatorskiego teatru.

Mistrz Świderski
Po wojsku chciał studiować aktorstwo, ale nie miał matury. Pojechał do Warszawy, poprosić o zgodę na zdawanie egzaminów wstępnych. Uzyskał ją, ale pod warunkiem, że jeśli zostanie przyjęty, w październiku dostarczy świadectwo maturalne.
Jako eksternista zaliczyć musiał więc wszystkie przedmioty.

Zadaniem, które dostał, zdając do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, było odegranie scenki pożaru – zaczyna się od popielniczki, zapalają się firanki, drzwi nie da się otworzyć... Bardzo wczuł się w rolę. Marynarką próbował „gasić” popielniczkę stojącą na stole przed komisją, w której m.in. byli Janina Romanówna, Jan Świderski i Kazimierz Rudzki, zerwał firanki i ku zdumieniu pracujących na ulicy robotników, krzyczał przez zakratowane okno, że pożar… Próbował też gasić wodą z karafki komisji, pociągnął przy okazji za sukno, woda rozlała się na papiery…

– Komisji asystował student Andrzej Seweryn. Taki prymus, co łaził z książkami pod pachą i zagajał profesorów, że właśnie przeczytał i chciałby podyskutować... Tak sobie myślę, że może to on musiał po mnie posprzątać? – uśmiecha się Michał.

Został przyjęty na studia. Z dopiskiem WARUNKOWO. Rozpoczęła się walka z czasem i lato wypełnione nauką.
A jak na egzaminach było z jąkaniem, z którym borykał się od młodzieńczych lat?

– Na scenie znacznie łatwiej było mi się przełamać, nie wiem dlaczego tak jest. Choć też nie do końca – wyznaje Grudziński. – Jeszcze wiele lat później, gdy już dawno pracowałem w teatrze, zdarzało mi się zacinać. Miałem takie miejsce w „Turoniu”, koledzy próbowali mi podpowiadać, ale ja wiedziałem, co mam mówić, tylko nie mogłem tego wypowiedzieć. Nie przed wszys-tkimi udało się to jąkanie ukryć na egzaminie wstępnym. Po odegranej scence podszedł do mnie Jan Świderski i powiedział: ,,No, no, widzę, że mamy tu taki felerek. Ale potrafimy z niego zrobić użytek, to dobrze…” Od razu się w nim zakochałem. Został moim mistrzem, a ja byłem jego ulubionym studentem.

Chodził więc z mistrzem do Teatru Ateneum, podglądał w garderobie, jak się charakteryzuje (zawsze sam), podpatrywał jak gra. Tak skutecznie, że przez pierwsze lata pracy w teatrze nazywano go „Świderkiem”. I choć dawno stał się „Grudziń-skim”, do dziś łapie się na tym, że w niektórych gestach naśladuje swojego mistrza. Ot, choćby to – wszyscy wskazujemy palcem wskazującym, Jan Świderski robił to środkowym. Tak samo Michał Grudziński w „Peepshow”…

Kiedyś, bardzo dumny, że idzie w takim towarzystwie, wracał z uczelni z Janem Świderskim i Tadeuszem Łomnickim. Aktorzy mieszkali na Starym Mieście, a Michał na Krakowskim Przedmieściu w bursie szkół artystycznych. Sypał śnieg, wiało, istna zawierucha. – A ty tak bez czapki? – zapytał Świderski, gdy Łomnicki już opuścił towarzystwo.

– Zapomniałem – odpowiedział Michał.

– Ha, ha, zapomniałeś…

Zabrał studenta na Piwną do sklepu futrzarskiego. Długo wybierał i przymierzał. I kupił mu czapkę ze sztucznego misia. Aktor ma ją do dziś, dla niego to relikwia.

W życiu studenckim raczej mało uczestniczył. – Jakiś taki dziwoląg trochę może jestem, ale nigdy nie lubiłem klubów, nie piłem. Pamiętam, że od dziecka nie byłem „stadny”. Raz w życiu rodzice posłali mnie na kolonie pod Przemyśl, to dzwoniłem z posterunku milicji, żeby mama przyjechała mnie odebrać. Do dziś nie lubię wczasów, obozów. A na studiach pewną barierą towarzyską było też to moje jąkanie.

Raz jednak był „stadny”. Całym rokiem wzięli udział w ostatnim, zdejmowanym przez cenzurę spektaklu „Dziadów” Kazimierza Dejmka. Był 30 stycznia 1968 rok. Udali się po przedstawieniu pod pomnik Adama Mickiewicza. Demonstranci domagali się kultury bez cenzury. Pałkami rozpędziła ich milicja. Manifestacja rozpoczęła protesty studenckie w innych miastach i antysemicką nagonkę władz PRL.

Na studiach najważniejsze było granie. Od małych scenek do coraz bardziej rozbudowanych występów. Po trzecim roku, nie pamięta już jaka to była sztuka, grał czarnych charakter. Gdy skończył, z widowni dobiegł go głos profesora Kazimierza Rudzkiego:

– Ale skur…

I to był największy komplement.

Powrót do korzeni
Świeżo upieczony absolwent wydziału aktorskiego Michał Grudziński otrzymał propozycje z Gdańska i Poznania. Na Poznań namawiał go mistrz Jan Świderski, bo sam był tu przed wojną przez dwa sezony. Przeważyły jednak względy rodzinne – stąd pochodziła mama, tu byli kuzyni – autor tekstów piosenek, wierszy i fraszek Lech Konopiński i Wojciech Kruk, którego tata prowadził znaną firmę jubilerską, wujkowie, rodzina Waligórów.

Tu, jeszcze w szkole i na studiach, Michał odwiedzał wujka Tusia (Antoniego) Kruka, dawnego właściciela „WZ”, który do końca życia, także gdy państwo odebrało mu wyremontowany po wojnie lokal, nadal mieszkał przy Fredry.

Pierwsza rola to było zastępstwo w „Hamlecie” – Gildenstern. Także Marian Pogasz (późniejszy Stary Marych) wchodził na zastępstwo w rolę króla Klaudiusza, a królową Gertrudą była Sława Kwaśniewska. I właśnie ta para aktorów zaopiekowała się debiutantem. Od Pogasza uczył się gwary poznańskiej. Chodził na jego występy estradowe i chłonął teksty Stanisława Strugarka. Chętnie korzystał z rad Sławy Kwaśniewskiej i tak właściwie jest do dziś.

– Mówię do niej mistrzyni – wyznaje. – Czasami pytam, jak ona rozegrałaby jakąś scenę i zawsze doradza.
Po zastępstwie w „Hamlecie” przyszedł czas na prawdziwy debiut, była to rola sekretarza w „Ptaku” Szaniawskiego. Kolejne to młodzieniec w „Stara kobieta wysiaduje” Różewicza, Zbyszek w „Moralności pani Dulskiej”.

– Reżyserował Krzysztof Ziembiński, a Dulską grała Jadwiga Chojnacka – wspomina. – Na scenie naprawdę biła mnie szmatą, żebym poczuł rolę.

Wszystkie recenzje okazały się dobre.

– Ja właściwie nigdy nie miałem złych recenzji – uśmiecha się aktor. – Nigdy nikt nie napisał, że Grudziński coś spieprzył… Albo tak życzliwie na mnie patrzą krytycy, albo może nie jestem taki zły…

Na planie u Żuławskiego
– Gdyby mógł tu swobodnie kręcić filmy, gdyby nie wyjechał z Polski, pewnie byłbym jego aktorem – mówi Grudziński o współpracy z Andrzejem Żuławskim. – Lubiliśmy się na planie, a była to fascynująca praca. Wszystko u Żuławskiego odbywało się na najwyższych emocjach, był prowokujący, a mnie to bardzo odpowiadało.

O Grudzińskim powiedziała Żuławskiemu jego przyszła żona, a koleżanka z roku Michała, Małgorzata Braunek. Przyszedł na jeden z jego dyplomów i zaprosił na zdjęcia próbne do „Trzeciej części nocy”. Był to jego reżyserski debiut (1971), a opiekunem został Andrzej Wajda. Żuławski chciał, aby Grudziński zagrał Michała, główną męską rolę. Wajda stanowczo odradził, że powinien to zrobić ktoś… ładniejszy. I tak Michałem został Leszek Teleszyński, a Grudzińskiemu przypadła rola Mariana, karmiciela wszy. Trochę może pocieszyło aktora, że do roli Mariana kandydował też Jan Nowicki…

Na plan dojeżdżał z Poznania, gdzie występował już w teatrze. W „Trzeciej części nocy” nie było to jeszcze tak dokuczliwe (miał tam parę wejść) jak rok później, gdy grał Ezechiela w „Diable”. O trzeciej rano wsiadał w pociąg w Poznaniu, po szóstej był w Szczawnie Zdroju, trochę pospał w hotelowym pokoju i na plan. Wracał do Poznania o 18.30, o 19.20 wychodził na teatralną scenę. Przez dwa tygodnie.

Na plan „Na srebrnym globie” Michał Grudziński nie zdążył już wejść. Produkcję przerwano Żuławskiemu pod pretekstem przekroczenia kosztów. Wyjechał z kraju.

– Miałem potem dwie czy trzy propozycje dużych filmowych ról, ale odmawiałem. Trochę też przez to moje jąkanie – wyznaje. – W teatrze czułem się bezpieczniej, tu jest wystarczająca ilość prób, a tam, aż mnie ciarki przechodziły na myśl, że kamera najeżdża, a ja się zacinam.

W tym czasie (1973) w Teatrze Nowym nastała Izabella Cywińska i zarażała teatralna pasją.

– Co tam, Misiu, film – mawiała. – My tu teatr robimy!

Teatr Cywińskiej
Każdy w teatrze Cywińskiej czuł się twórcą spektaklu, nawet jeśli grał epizod.

– Była prawdziwą przewodniczką – twierdzi Grudziński. – Była jak matka, każdy czuł jej opiekę, czuł się ważny.
Teraz, niestety, jest inaczej. Reżyserzy najczęściej traktują aktorów jak narzędzie, przy pomocy którego realizują swoją wizję. Ot, jak młotek, którym wykuwają swój sukces.

Jako jedyny dyrektor, w karierze Michała Grudzińskiego, Cywińska miała gabinet po stronie aktorów. W teatrze spędzała całe dnie, przychodziła z psem i prawie z kuchnią. W każdej chwili można było do niej wejść, o każdej porze zadzwonić.

– Matkowała nam, czuło się, że nas ceni – wspomina aktor. – Ale i potrafiła też zdrowo opieprzyć. Wiedziałeś jednak, że robi to dla twojego dobra, jak matka…
Nic więc dziwnego, że do teatru Cywińskiej ciągnęli młodzi, utalentowani twórcy. Pojawił się Jerzy Satanowski. No i Janusz Wiśniewski, świeżo upieczony absolwent warszawskiej reżyserii, zafascynowany twórczością Tadeusza Kantora. W „Balladynie” Grudziński grał Grabca.

– Już wtedy pomyślałem, że to reżyser nastawiony na taką inność. Miałem blond perukę, kazał mi ją nakładać tył do przodu.
W „Panopticum a la Madame Tussaud” zagrał Konferansjera, w „Końcu Europy” Nauczyciela-Śmierć. – Wiśniewski zostawiał mi dużo swobody – wspomina Grudziński. – Dawał mi zadanie aktorskie, a ja miałem pokazać efekty. Konferansjera wzorowałem na Joelu Greyu w filmie „Kabaret”. W „Końcu Europy” miałem cytować Nietzschego w polskim tłumaczeniu. Reżyser zgodził się ze mną, że dopiero dobrze zabrzmi w oryginale.

Do Teatru Nowego trafił też w latach osiemdziesiątych Andrzej Maleszka ze swoimi oryginalnymi spektaklami dla dzieci. Michał Grudziński zagrał m.in. w „Burzy w Teatrze Gogo” i „Wielkoludach”.

– Całkiem niedawno szedłem w Kiekrzu, a naprzeciwko mnie podpity facet – mówi. – Nagle przystanął, złapał się za wątrobę i zawołał „Grudziński, moje serce”, tak jak ja w „Wielkoludach”, gdzie grałem na wysokich koturnach i chwyt na wysokości wątroby wydawał mi się proporcjonalny do hasła „moje serce”. Ucałowałem faceta i poszedłem, a on stał oniemiały…

Czasy Eugeniusza Korina to m.in. role w „Main Kampf” i „Czerwonych nosach”. Rok 2003 – kolejną zmianę dyrektora Michał Grudziński przyjął z radością. Przyszedł Janusz Wiśniewski, reżyser, który właściwie „urodził się” w Teatrze Nowym.
Ale nie zaczęło się najlepiej. Wiśniewski zdjął z repertuaru wszystko, co zostało po Eugeniuszu Korinie.

– Tak też się stało z „Król umiera, czyli ceremonie”. Przykro mi było, bo nie chciał nawet obejrzeć spektaklu do końca. A ja za tego mojego króla dostałem swoją pierwszą „Maskę”, nagrodę Loży Patronów Teatru Nowego – mówi jutrzejszy jubilat.
Lata Wiśniewskiego (do 2011) dla Grudzińskiego okazały się chude. Zagrał jedynie w „Wujaszku Wani”, „Ożenku” i „Kwartecie” .

– Poza tym grałem osiołka i konika, ale ambicje miałem większe. Wiśniewski co prawda obiecywał, że on to mi dopiero rolę naszykuje – wspomina. – Nigdy tego nie zrobił. Myślałem nawet o odejściu z teatru. Gdyby nie rewia i serial „Na dobre i na złe”, nie wyżyłbym z tego aktorstwa.

Dzisiaj, jutro, pojutrze…
Jesienią 2011 roku dyrektorem Teatru Nowego został Piotr Kruszczyński. W 2012 Michał Grudziński miał swój wielki benefis w spektaklu ,,Peepshow”.
Teraz oglądamy go w roli Frisa w „Wiśniowym sadzie” w reżyserii Izabelli Cywińskiej. Tak właściwie to… nie dorósł jeszcze do tej roli, bowiem jego bohater, stary służący, ma 89 lat. Ale to dobra prognoza na przyszłość, czeka jeszcze wiele ról. Panie Michale – tak trzymać. Do setki albo i dłużej… a

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Poznański aktor Michał Grudziński kończy 70 lat! [ZDJĘCIA] - Głos Wielkopolski

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski