Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piłka nożna: Wandale zduszeni w zarodku, ale znów trzeba myśleć o klatkach...

Radosław Patroniak
Takich obrazków jak ten nie chcielibyśmy w ogóle oglądać na naszych stadionach
Takich obrazków jak ten nie chcielibyśmy w ogóle oglądać na naszych stadionach Marek Zakrzewski
Gorszące sceny z końcówki ostatniego meczu Lecha Poznań z Wisłą Kraków zaowocują karami finansowymi dla obu klubów. Interwencja policji przy sektorze gości zbulwersowała też zwykłych kibiców, którzy domagają się zwiększenia bezpieczeństwa na stadionie przy Bułgarskiej. Tym razem skończyło się na incydencie, ale już padają pytania, co zrobić, żeby ci, którzy przychodzą na widowisko sportowe nie byli narażeni na rzucanie w nich siedziskami, plastikowymi butelkami i innymi przedmiotami przez stadionowych chuliganów.

- Wszyscy powołują się na Anglię, ale tu jest Polska i całkowicie otwarte trybuny nie bardzo się sprawdzają. Przydałby się mały płotek między widownią i murawą, bo nawet po strzelonej bramce podekscytowani kibice nie panują nad emocjami i wybiegają na boisko. Zgłaszaliśmy ten problem, ale miasto powołuje się na wymogi UEFA. Tylko że zagrożenie incydentami na Euro jest zupełnie inne niż podczas meczu ligowego - tłumaczył Krzysztof Markowicz, prezes "Wiary Lecha".

Niektórzy z obserwatorów niedzielnego meczu twierdzili, że członkowie "Wiary Lecha" prowokowali pseudokibiców Wisły i w trakcie spotkania biegali po całym stadionie. - Nie mamy takich sygnałów, żeby ktoś z członków naszego stowarzyszenia brał udział w incydencie. Poza tym ci ludzie mieli zasłonięte twarze, więc nie można ich zidentyfikować. Czy zaobserwowałem jakieś poruszenie w "kotle", kiedy doszło do starcia z policją? Niczego szczególnego nie zauważyłem. Cały czas był prowadzony doping, nikt się tym, co działo się po przeciwległej stronie boiska specjalnie się nie ekscytował - dodał Markowicz.

Nie wziął on udziału we wczorajszym spotkaniu "na szczycie" w sprawie bezpieczeństwa na stadionie, ale nie ukrywał, że jako przedstawiciel najbardziej zagorzałych fanów jest w stałym kontakcie z władzami klubu.

- Patrząc na ostatnie wydarzenia przez pryzmat tego, co się działo w ostatnich 20 latach, to można je określić jako incydent. Niestety niektórzy mają krótką pamięć i dla nich ta sprawa urasta do rangi megarozróby - zakończył Markowicz.

O opinię na temat niedzielnych zdarzeń poprosiliśmy też szefa agencji ochroniarskiej "Bokser", zabezpieczającej porządek na meczach Lecha. W czwartek podczas spotkania z Manchesterem City "Bokser" pojawi się na Bułgarskiej w sile 800 osób. - Tyle samo ochroniarzy było na meczu z Wisłą, ale odpieram zarzuty o naszej bezradności, bo przecież nikt nie bierze pod uwagę tego, że nie możemy stosować takich środków przymusu jak policja. Nie mamy po prostu takiej władzy jak przygotowani do rozdzielania zwaśnionych grup policjanci. Dlatego potwierdzam, że sytuacja wyglądała groźnie, ale przy współpracy z policją udało się powstrzymać eskalację wydarzenia. Wandale zostali zduszeni w zarodku - podkreślił Zdzisław Nowak.
Przyznał on też, że Stadion Miejski w obecnym kształcie nie zapewnia bezpieczeństwa. - Nie mówię, że od razu trzeba myśleć o budowie klatki dla przyjezdnych, ale pierścień wokół murawy na pewno by się przydał. Tylko że takiego rozwiązania nie zaakceptuje UEFA. Problem tak naprawdę tkwi jednak nie w barierach i przeszkodach, tylko w mentalności. Gdyby ta dwutysięczna grupa z Krakowa przyjechała do nas kibicować swojej drużynie, byłoby wszystko w porządku. Niestety oni byli zainteresowani innymi rzeczami. Myśleliśmy, że się uspokoją i opamiętają, ale tak się nie stało - kontynuował Nowak.

"Szalikowcy" z Krakowa zdemolowali jedną z ubikacji, a w trakcie meczu zadbali o "dodatkowe atrakcje". - Jeden z punktów gastronomicznych sprzedawał napoje w butelkach plastikowych zamiast w kubkach. Zanim zwróciliśmy na to uwagę, butelki wpadły w ręce chuliganów, którzy po wylaniu wody do nich sikali. Następnie rzucali czymś takim w kibiców. Aby do tego nie dopuścić w przyszłości trzeba tę grupę bardziej kontrolować i "uszczelnić" - zauważył prezes agencji "Bokser".
Nie bronił on poznańskich chuliganów, mówiąc że kultury osobistej brakowało po obu stronach. - Nie było "wycieczek" po stadionie. Była natomiast reakcja tłumu na zasadzie "jak oni nas obrażają, to my im pokażemy, gdzie raki zimują". Do tej grupy prowodyrów dołączyli gapie i zrobiło się gorąco. Na szczęście policja stanęła na wysokości zadania i w odpowiednim momencie przystąpiła do akcji - przekonywał Nowak.

W niedzielę zawiodło nie tylko zabezpieczenie. Na boisku piłkarz zwijał się z bólu, a karetka pogotowia nie mogła się przebić przez bandy reklamowe. - Taka sytuacja się nie powtórzy. Na pewno tak zorganizujemy przejazd służb medycznych, żeby pomoc dotarła w ciągu maksymalnie 60 sekund - zapewniała rzeczniczka prasowa Lecha Joanna Dzios.

Organizacyjny chaos nie pozostał bez echa w siedzibie organizatora rozgrywek. - Sprawą zajmie się Komisja Ligi w najbliższy czwartek. Oba kluby będą miały na spotkaniu swoich przedstawicieli. Na razie zastosowaliśmy środek zapobiegawczy w postaci zakazu udziału grup zorganizowanych w meczach wyjazdowych Wisły - tłumaczył rzecznik Ekstraklasy SA Adrian Skubis. Nie ma jednak wątpliwości, że kluby zostaną ukarane finansowo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Piłka nożna: Wandale zduszeni w zarodku, ale znów trzeba myśleć o klatkach... - Głos Wielkopolski

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski