Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rockowi goście wyborowi

Redakcja
Flagi, szaliki, koszulki i dobry humor - oto co przywieźli niemieccy fani na koncert swej ulubionej kapeli w Poznaniu
Flagi, szaliki, koszulki i dobry humor - oto co przywieźli niemieccy fani na koncert swej ulubionej kapeli w Poznaniu Waldemar Wylegalski
Nie na stadionie, ale przed niewielkim klubem Eskulap powiało ostatnio Europą. Bo na Stinga do Poznania przyjechało z zagranicy 50 osób, a na mniej znanych Die Toten Hosen... 500. O rockowym nalocie niemieckich fanów pisze Karolina Koziolek

Pierwsi goście wtorkowego koncertu w Eskulapie zaczynają się schodzić o godzinie 17. Dość wcześnie, zważywszy, że impreza zaczyna się o 20. Godzinę później pod Eskulapem jest już tłum rozbawionych, śpiewających ludzi. Przyjechali z całych Niemiec: z Berlina, Drezna, Dusseldorfu, Kolonii, Aachen... Powodem jest koncert zespołu Die Toten Hosen, legendy niemieckiego punk rocka.
Zagorzałym fanom nie przeszkadza, że jest środek tygodnia. Biorą urlopy specjalnie , aby podróżować za swoimi idolami. - To jest jak religia - mówią.

Jedną z przyczyn ich obecności jest chęć usłyszenia, jak DTH śpiewają po polsku. Campino, lider zespołu i wokalista swoją najnowszą piosenkę, która miała premierę parę dni temu, przerobił na język polski. Śpiewa o toastach weselnych wznoszonych zamrożoną wyborową, luksusową oraz żołądkową i zagryzaniu ich pasztetową albo serdelową. Tutaj, w Poznaniu, nie dość, że publiczność usłyszy ją po raz pierwszy na żywo, to z pewnością będzie też łatwiej... o degustację.

- Uczymy się wspólnie polskiego tekstu piosenki. Mamy wydrukowany tekst i rozdajemy go fanom. Chcemy zaskoczyć Campino i śpiewać razem z nim. Dziś może nam się to jeszcze nie udać, ale na ostatnim koncercie we Wrocławiu, po paru dniach spędzonych w Polsce, już na pewno damy radę - śmieje się Tobias Book z Duseldorfu.

- Tymczasem najlepiej wychodzą nam słowa " a potem wyborowa" - dodaje Christiane Feder z Lipska.
Przeróbki starej piosenki "Eisgekühlter Bommerlunder" DTH dokonało specjalnie do filmu "Hochzeitspolka", który premierę miał w Niemczech tydzień temu. Opowiada o perypetiach polsko-niemieckiej pary, która postanawia się pobrać. Wesele odbywa się na polskiej wsi.

- Filmu jeszcze nie oglądaliśmy, natomiast słyszeliśmy piosenkę i widzieliśmy teledysk. Nic z niej nie rozumiemy, ale i tak wydała nam się bardzo zabawna - mówi Rita Hoppe, która przyjechała na koncert wraz z mężem z Berlina.

Im bliżej koncertu, tym większe emocje. - To najlepszy zespół na świecie. Jeśli tylko finanse mi na to pozwalają, jeżdżę na ich koncerty, gdziekolwiek by były - mówi Anne Miltner z Lipska. Jest równolatką członków zespołu i mówi, że żyje według zasad, które w swojej muzyce przekazują Die Toten Hosen. - Uwielbiam ich bo są autentyczni, szczerzy. Żyją tak, jak śpiewają.

Specyfika fanów DTH polega także na tym, że czują się jak wielka rodzina. Pomagają sobie w wielu sytuacjach, a już na pewno nie martwią się, że nie znajdą towarzystwa, nawet jeśli na koncert przyjechali sami, do obcego kraju. Tak właśnie czterej niemieccy studenci poznali się w dniu koncertu w jednym z poznańskich hosteli. Wszyscy przyjechali na DTH.
- Bo ich muzyka nas jednoczy - mówią Jorg Theis z Kolonii i Sven Langenbach z Siegen. Julia Gąsiorek także przyjechała sama. Urodziła się w Wiedniu, ale jej rodzice pochodzą z Polski, więc mówi w naszym języku. - Uczę znajomych Niemców wymowy słów " zamrożonej wyborowej".
Zaprezentowałam ją też rodzicom. To teraz u nas w domu wielki przebój - mówi.

Wśród osób, które przyszły na koncert, zdarzyły się i niemieckie rodzynki, które w drodze wyjątku bardziej okazały się fanami Poznania niż zespołu.

- Przyjechaliśmy zwiedzić Poznań. Koncert DTH to niespodzianka, taki miły niemiecki akcent. Nie słuchamy tego zespołu na co dzień - mówi Dominik Techner, który pochodzi z Czarnkowa, ale od wielu lat mieszka niedaleko Kolonii.

- Jestem tu ze swoją dziewczyną Evą i kolegą Klausem, którzy w Polsce są po raz pierwszy. Poznań bardzo im się spodobał, szczególnie Stary Rynek i Stary Browar. Dzisiejszego wieczoru w Eskulapie mogą się poczuć trochę jak w domu, wszyscy dookoła mówią po niemiecku.

Wokół Eskulapa faktycznie widać tylko Niemców. - Czuję się nieswojo. Prawie nie ma tu Polaków. Jakbym był w innym kraju - mówi Zbigniew Adamczyk, student z Gdańska.

Dlaczego pojawiło się u nas aż tylu sąsiadów z Zachodu? - W tym roku DTH zagrali w Niemczech tylko dwa koncerty. Poza tym jesteśmy ciekawi, jak taki zespół może zabrzmieć w małej przestrzeni klubu - mówili przed koncertem Michael i Rita Hoppe z Berlina. - Trudno nam to sobie wyobrazić, u nas grają wyłącznie w wielkich halach i na stadionach dla 15 albo 20 tysięcy osób.

Małżeństwo z Berlina przyjechało, jak większość gości, do Poznania na dwa dni. - Koncert w Poznaniu wybraliśmy celowo, choć bliżej nam było do Wrocławia. Wiele lat temu przejeżdżaliśmy przez Poznań i obiecaliśmy sobie, że kiedyś musimy tu przyjechać i pozwiedzać. To, co zobaczyliśmy dzisiaj, bardzo nam się podoba - mówią Holger Bottgereit i Sandra Strobel.

Pochodzący z Duseldorfu Edgar Olislagers był już z DTH w Tadżykistanie, Argentynie, a teraz podróżuje po Polsce. - To, co zwróciło moją uwagę, to serdeczność Polaków - zapewnia. W tle słychać fanów śpiewających "Zamrożoną wyborową": pół po polsku, pół po niemiecku. 20 lat po upadku muru berlińskiego rockowej kapeli udało się znów zbliżyć Niemców i Polaków. O kolejny krok.
Polsko-niemieckie stosunki rodzinne

Z gitarzystą Die Toten Hosen Michaelem "Breiti" Breitkopfem o wierności fanów z Polski i Niemiec rozmawia Marcin Kostaszuk

Pamiętasz pierwsze koncerty w Polsce w 1985 roku?

Naturalnie.

Czy wspominacie je podobnie jak niedawny pobyt w Tadżykistanie, gdzie pojawiliście się po raz pierwszy?

Zupełnie inaczej. Wtedy w Polsce była już prężna, choć podziemna, scena rockowa, więc mimo wszystko po minięciu granicy obawy ustąpiły. Tymczasem teraz w Azji było o tyle dziwnie, że na przykład w Tadżykistanie czy Uzbekistanie nie ma zespołów rockowych ani tradycji chodzenia na nie, a dzieciaki boją się słuchać rocka nawet w domach z powodu represji.

Zagraliście w Poznaniu niemal dokładnie w 20. rocznicę zjednoczenia Niemiec. Z waszej piosenki "Alles wird gut" pochodzi komentarz do sytuacji sprzed dwudziestu lat: "Z kamieniem w dłoniach jako prezentem, pukamy do tylnych drzwi raju". Czy to był dla Was najważniejszy moment kariery? Po 1990 roku zostaliście rockową wizytówką Niemiec.

Najważniejszy jest moment, to, co robimy dziś. Na przykład to, że właśnie zagraliśmy w Poznaniu. Jutro będzie nasz kolejny najważniejszy moment w karierze i kolejne istotne wydarzenie.

Gdy upadał mur berliński, kanclerz Kohl był w Polsce. A gdzie byli wtedy Die Toten Hosen?

Też za granicą - graliśmy wtedy koncerty we Francji. Ale tak jak on, szybko wróciliśmy do kraju, bo takiej imprezy jak pod rozbitym murem nie mogliśmy przegapić.

Zawsze jeździ za Wami tylu niemieckich fanów? Dziś w Poznaniu było ich kilkuset.

Rzeczywiście, niektórzy byli nawet w Tadżykistanie, by zobaczyć nas w egzotycznym miejscu. To miłe, a przy tym dobra okazja, by pozwiedzać wspólnie różne zakątki świata.
Przerobiliście na język polski swoją piosenkę, Wasza witryna internetowa ma też sekcję dla nas... Macie słabość do Polaków czy raczej do "Zamrożonej wyborowej", o której śpiewacie?

Od dawna mieliśmy wielu fanów z waszego kraju, także mieszkających na stałe w Niemczech. A piosenkę stworzyliśmy do filmu o skomplikowanych polsko-niemieckich stosunkach rodzinnych.
Koncert zagraliście znakomity. Zawsze macie tyle energii, czy też teraz wybitnie zdopingowało was pierwsze - po sześciu porażkach - zwycięstwo w sezonie waszej ukochanej Fortuny Dusseldorf?
Pięciu porażkach w lidze i jednej w pucharze Niemiec. Odetchnęliśmy trochę, nie przeczę, bo zespół jest niezły, stwarza sytuacje, gra co raz lepiej... tylko wyniki o tym nie chciały świadczyć. Ale teraz powinno być lepiej, choć w tym sezonie Fortuna będzie walczyć tylko o utrzymanie, a nie o awans do ekstraklasy.

Uratowaliście kiedyś ten klub przed bankructwem. Dalej go wspieracie?

Już nie, ale faktycznie, byliśmy głównym sponsorem, gdy zespół spadł do IV ligi, a potem wspieraliśmy drużyny młodzieżowe. Dziś już nie byłoby nas na to stać, ale kibicami pozostaliśmy.

Wy też gracie często na wyjeździe, a wynik waszego występu może być różny. Czy zespół rockowy nie bywa po trosze klubem sportowym?

Można to tak porównać, ale jest jedna różnica - gdy gramy, nawet na wyjeździe, nie mamy naprzeciw siebie przeciwników.

Rozmawiał Marcin Kostaszuk

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski