Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uzdrawiająca moc śmiechu

Redakcja
Archiwum Zenona Laskowika
Z Zenonem Laskowikiem o tym, za co na festiwalu w Opolu przepraszał kolegów, jak bardzo kocha go żona Aleksandra i jaki wpływ ma wolność na kabaret, rozmawia Marek Zaradniak

Odbierając Grand Prix tegorocznego Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, przeprosił Pan koleżanki i kolegów za niegodziwości, których przyczyną był alkohol. Kogo i za co Pan przepraszał?

Myślę, że wszystkich współtwórców Kabaretu Tey. Szczegółowo musiałbym długo rozwodzić się na ten temat i punkt po punkcie wyliczać sprawy, które wymagałyby jakiegoś zadośćuczynienia. Ci, co usłyszeli lub przeczytali o tym, doskonale wiedzą, co miałem na myśli.

Podziękował Pan też żonie Oli. Nie byłoby Pańskich sukcesów bez niej. Prawda?

Tak. Dziękowałem Aleksandrze i powiedziałem, że ona musi mnie kochać, bo kiedy byłem w "fermentach twórczych" i dotykałem szaleństwa, każda inna by odeszła. Ona trwała z jakimś niepojętym uporem. Więc prawdopodobnie musi mnie kochać. Ja po prostu tego nie rozumiem.

Czy sztuka przepraszania jest łatwa?

Nie. I bardzo się ucieszyłem, że miałem możliwość publicznego przeproszenia, bo kiedyś wydawało mi się to zupełnie niemożliwe. Mieliśmy w Kabarecie Tey zażarte dyskusje na temat przyszłości. Pamiętam, jaka była moja postawa, a jaka kolegów. Nasze drogi się wtedy porozchodziły...

Jest sztuka przepraszania, ale i sztuka przebaczania. Która jest łatwiejsza?

Jedno i drugie jest sztuką. Przede wszystkim ludzką sprawą jest popełniać błędy, ale już sztuką jest przyznanie się do nich i przeproszenie. Ja w momencie, gdy przepraszałem, pewne rzeczy też wybaczyłem. Trzeba mieć ogromną odwagę w sobie, aby się do błędów przyznać. Ja próbowałem to zrobić na forum publicznym.

Powiedział Pan, że w Tey'u różniliście się co do wizji przyszłości kabaretu.

Chodziło o filozofię i o to, co w przyszłości należy zrobić, aby być na scenie. Ja bardzo wcześnie miałem świadomość, na czym będzie polegała transformacja. Walczyłem z ówczesnymi władzami Estrady Poznańskiej o to, aby pracować w oparciu o zasady wolnego rynku. A więc o to, aby była kasa, żeby były bilety i żeby nie przywozili pijanych ludzi autobusami na spektakle, ale aby przychodził ten, kto chce. Na Woźnej wystawiliśmy sztukę "Przedszkole". Mówiła ona o tym, że właściciel się odnajduje i trzeba to przedszkole oddać. Ale być może za wcześnie o czymś takim mówiłem i nie wszyscy to rozumieli. Gdy kapitalizm zaczął do nas pukać, odbyłem kurs maklerski. Chciałem zobaczyć, z czym to się je, o co tutaj chodzi. Ale koledzy inaczej widzieli zbliżającą się przyszłość.

Ale nie za to pewnie Pan przepraszał, a za "niegodziwości wynikające z nadużywania alkoholu". Łatwo było wyjść z alkoholizmu?

Kiedy się obudziłem, stwierdziłem, że to główne źródło nieporozumień. Bo z jednej strony alkohol ma swoją moc i powoduje szybkie myślenie, ale znamy też skutki jego działania, gdy się przekroczy pewną granicę. Ja miałem to szczęście, że w porę się obudziłem. Po poważnej rozmowie z samym sobą doszedłem do wniosku, że moja sytuacja wynika z przedawkowania alkoholu. Mój stan emocjonalny był poza kontrolą. Uzależnienie alkoholowe wzięło się u mnie z działalności publicznej, bo cała Polska chciała się ze mną napić, a ojczyźnie nie wypadało odmówić. Tym bardziej że nie walczyłem nigdy o popularność. Za późno zorientowałem się, że koledzy kreowali mnie na lidera, a ja nie czułem się ani gwiazdą, ani liderem. Pamiętam, jak z Krzysztofem Jaślarem robiliśmy program "Gwiazda się rodzi". To wszystko było w wielkim cudzysłowiu. Jestem aktorem estradowym ze specjalizacją aktora kabaretowego. Mam na to papiery. Zdawałem egzamin, czyli po prostu w jakimś sensie jest to mój zawód.

Powiedział Pan, że nie czuje się satyrykiem, a komikiem. Dlaczego?

Satyrykiem nigdy nie byłem. Nie dlatego, że nie lubię satyry, ale wolę komizm, tragikomizm, czyli śmiech, który wzrusza i zmusza do refleksji. Tego szukam w sobie i taki humor mi najbardziej odpowiada. Trzeba trafić do widza, poruszyć go i mieć w sobie pokorę. A żeby ją mieć, trzeba umieć zobaczyć siebie w prawdzie, nie w krzywym lusterku. I do tej prawdy się przyznać, do tego, że właśnie tak jest i muszę coś z sobą zrobić. Uporządkować przeszłość, żeby jasno spojrzeć w przyszłość.

Swoje pierwsze przedstawienie Tey dał dokładnie 39 lat temu, 17 września 1971 roku. Dla Polaków ta data ma szczególne znaczenie. Czy to była z waszej strony świadoma prowokacja, czy po prostu wtedy nikt tego nie zauważył?

Wtedy tego nie zauważono, ale nasz spektakl nie miał nic wspólnego z inwazją ze Wschodu. Myśmy zawiązali Kabaret Tey w opozycji do tego, co się działo wokół nas wszystkich. Ja czułem, że coś jest nie tak, że nasza rzeczywistość jest zafałszowana, zakłamana, nieprawdziwa. Najbardziej bolało to, że ci, którzy wyznawali tę socjalistyczną ideologię, byli najbardziej dwulicowi. Propaganda sukcesu, którego nie było, nabrzmiewała i była nadmuchiwana z dnia na dzień coraz bardziej. Stworzono czerwony balonik, a odwaga polegała na tym, kto bliżej do niego podejdzie i wyżej go podbije.
Tworzyliście kabaret. Mieliście sukcesy. W 1973 roku zdobyliście w Opolu "Złotą Szpilkę". Czasy się zmieniły. Czym dzisiejszy kabaret różni się od tamtego?

Jeśli ma charakter rozrywkowy to dobrze. Rozrywka jest ludziom potrzebna, aby z tego zaganianego świata, z tej karuzeli, jeśli ktoś nie potrafi wysiąść, to przynajmniej żeby posłuchał i zobaczył, że wszystko przemija, a punkt odniesienia jest inny. To nieprawda, że gdy zdobędę kupę forsy, to będę nieśmiertelny. Młodzieży kabaretowej mówię, że jedziemy na jednym wózku, bo i w dzisiejszych czasach główną rolę odgrywa widz. Jeśli ktoś ma widownię, która przychodzi niezwabiona telewizją, to jest OK. Życzę im, aby robili wszystko, by nie stracić widza, bo odzyskać go jest bardzo trudno. Widz pamięta, jeśli go się zawiedzie. Młode kabarety kombinują dziś inaczej niż my, ale też dziś wokół są inne zagrożenia. Dziś mamy zagrożenia moralne, czujemy moralny niepokój. Wolność, jeśli jej się nie kontroluje, odbywa się kosztem moralności. Jedzie się po bandzie i cały system moralny wywrócony zostaje do góry nogami. A system moralny to nie tylko wartości chrześcijańskie, ale świeckie, czyli etyka i religia. Ale gdy spojrzymy na świat polityki, to już jest kompletna żenada.
A więc znów jesteśmy w takiej rzeczywistości, gdzie życie przerasta kabaret?

Jeszcze nie, dlatego że dzisiaj, gdy mam wybór, to czuję się wolnym, bo dla mnie wolność to jest właśnie wybór. Jeśli mam dwie zdrowe nogi i nie jestem uzależniony od czyjejś pomocy, to wybieram sobie teatr, kino, wystawę, wycieczkę. Mogę się realizować, byle tylko mieć środki na to. Bo dziś rynek to są pieniądze. Pieniądz powinien być środkiem do zorganizowania spotkania z pomysłem. I takim owocem naszych spotkań są właśnie Zenon Laskowik i jego Kabareciarnia. Chodzi nam oto, aby wymieniać nasze myślenie w czterech ścianach na forum publiczne i aby zbadać, dlaczego to nasze życie publiczne jest na tak niskim poziomie, albo w ogóle go nie ma. Gdzie jest ta nasza misja? Gdzie są wartości, o których trzeba mówić? Chodzi o to, aby postrzegać świat w uczciwości i tą uczciwością dzielić się z publicznością. Oczywiście, takie spojrzenie dla wielu czasami graniczy z byciem głupkiem, idiotą. Mamy wokół ludzi, których uczciwość dziwi. Bo po co ona w tych czasach? A jednak ta uczciwość zwycięża i wpływa na rozwój duchowy, który z kolei wyzwala odwieczne wartości. No i uśmiechamy się wtedy, gdy widzimy, że ktoś uwierzył, że jest Bogiem i będzie nieśmiertelny. Z tego tylko można się śmiać.

Właśnie śmiechu bała się najbardziej socjalistyczna władza. Mieliśmy w Tey'u maksymę "Śmiej się ustami widza". Tey'owska szkoła mówiła: "graj na scenie bohaterów obecnych w naszym życiu, bo oni tak wyglądają". W naszym programie "Z tyłu sklepu warzywniczego nr 82 w Poznaniu", bo taki jest jego pełny tytuł, inspiracja płynęła z warzywniaka, który mieścił się na ówczesnej Armii Czerwonej. Potem ktoś program nazwał "S tyłu sklepu". W tym spektaklu była już próbka tragikomiczna. Śmiechem wyzwalaliśmy myślenie, prowokowaliśmy pytania: gdzie jesteśmy, gdzie żyjemy, dokąd idziemy. I tego władza się bała. Miałem wielką satysfakcję, gdy kilku panów wyszło z pierwszych rzędów, gdy publiczność wybuchnęła śmiechem. A dotknęliśmy przecież filaru strategicznego. Wolny rynek w socjalizmie był tematem tabu. No, ale teraz mam wolność. Mogę być kapitalistą, socjalistą albo być w centrum. Być po prostu sobą i być artystą. Śmiech ma zawsze moc czyszczącą i wierzę w niego, ale nie jako rozśmieszacza, śmiech dla śmiechu, bo to nic nie daje. Chodzi o to, aby zagrać na scenie tak, by dotknąć widza od środka. Aby on się uśmiechnął i wiedział, o czym mówimy. Chodzi mi po głowie skecz o tym, który stolarz zrobi nam nowy okrągły stół, bo ten stary nam przeszkadza i trzeba coś z nim zrobić. Interesuje mnie myślenie ludzi, którzy byli pod stołem. Ci, którzy byli przy stole są już urządzeni, ale nikt się nie zastanowił, co z tymi spod niego...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski