Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

9. Nasze asy na obcym niebie

Grzegorz Okoński
W pierwszym rzędzie - polscy piloci, nad nimi ich brytyjscy koledzy
W pierwszym rzędzie - polscy piloci, nad nimi ich brytyjscy koledzy Archiwum
Nienawiść Polaków do Niemców była wręcz zaraźliwa - mówili o rwących się do walki kolegach angielscy piloci, walczący z nimi w brytyjskich dywizjonach - pisze Grzegorz Okoński.

Łapię najbliższą maszynę i naciskam spust z odległości 200 metrów. Junkers robi gwałtowny skręt w prawo, wypuszczam go, wyrywam w górę nad nim i z powrotem atakuję z przewrotu przez skrzydło. Krótka seria z pionu. Czuję, jak odrzut ośmiu karabinów maszynowych hamuje szybkość mojej maszyny. Dostał! Junkers idzie pionowo w dół. Czarny dym z silnika. Od Junkersa odrywa się jakiś przedmiot. Kręci się i koziołkuje coraz bliżej. Strzelam jeszcze jedną serię do Junkresa przez ten przedmiot. Odległość maleje, już tylko 100 metrów. Znów strzelam. Nagle przedmiot kręcący się między mną a Junkresem otwiera się. Widzę ręce i nogi. Na Boga! Toż to człowiek! Zapewne strzelec ogonowy, który wyskoczył z zestrzelonego Junkersa. (...)

Ciągnę w górę. Nade mną prawdziwy dog-fight. Dookoła pojedynki. Na lewo trochę wyżej ode mnie widzę dwa białe parasole. Już ktoś wisi na spadochronie. Łapię drugiego Junkersa, który nurkuje do bombardowania portu Dover. Odległość między nami wynosi jakieś 300 metrów; daję pełny gaz i zbliżam się po przekątnej. Wchodzę mu na ogon i w tym momencie widzę, jak wielka bomba odrywa się od niego. Zaczyna wyciągać do góry. Ustawiam krótką poprawkę przed nos Junkersa i naciskam spust. Strzelam długą serię. Znów czuję odrzut karabinów maszynowych. Strzelam do pięćdziesięciu metrów i wyrywam nad nim, aby uniknąć zderzenia, bo moja szybkość jest dużo większa. (...)

Kątem oka dostrzegam trzy Messerschmitty - chcą mi przeciąć drogę. Dobra jest. Robię silny zakręt i już idę łeb w łeb z dowódcą sekcji... Strzelam! Niemcy wyrwali wachlarzem w górę. Nie przyjęli walki. Teraz dopiero czuję emocje, jestem spocony. Ręce i nogi drżą mi dziwnie. I cieszę się, krzyczę z radości...".

Tak swoje dwa zwycięstwa opisywał sierżant Antoni Głowacki, as polskiego lotnictwa, lecący 15 sierpnia 1940 roku w składzie brytyjskiego 501 Dywizjonu. Do tej jednostki dotarł dziesięć dni wcześniej, wraz ze Stefanem Witorzeńciem, obaj jako pierwsi Polacy w tym dywizjonie. Brytyjski pilot z 501-ego napisał wówczas o Polakach, którzy za wszelką cenę chcieli walczyć dalej - "Ich głęboka nienawiść do Niemców była wręcz zaraźliwa"...

A oni chcieli walczyć za wszelką cenę i w każdym czasie. Po klęsce wrześniowej przedzierali się do Francji, a gdy i ten kraj ulegał niemieckiej machinie wojennej, płynęli na "wyspę ostatniej nadziei". W Wielkiej Brytanii, gdzie byli już na początku 1940 roku, marzyli o odtworzeniu polskich jednostek, ale gdy tych jeszcze nie było, korzystali z możliwości wstąpienia do brytyjskich jednostek myśliwskich. Angielskie dywizjony potrzebowały wówczas doświadczonych pilotów, by uzupełniać straty z walk we Francji i z pierwszych dni Bitwy o Anglię. A wyszkoleni myśliwcy, z doświadczeniem bojowym i z zestrzeleniami wrogich samolotów na koncie, do tego łatwi do zasymilowania i nie tworzący jeszcze potencjalnie kłopotliwych grup narodowościowych, byli na wagę złota.

Ci piloci polscy w momencie pierwszych starć nad angielskim wybrzeżem nierzadko już przeszli szkolenie językowe, taktyczne i byli już zakwalifikowani do służby liniowej. Dlatego na swoich Hurricane'ach i - marzenie polskich dywizjonów - bardzo nowoczesnych Spitfire'ach, od razu mogli startować do boju. Jeszcze bez biało-czerwonych szachownic, w zespołach ściśle brytyjskich, traktowani jako egzotyczni przybysze, ciekawostka - ale już dali się poznać z dobrej strony.

Pierwszy polski pilot myśliwski władający językiem angielskim startował do boju w lipcu 1940 roku. Już 19 lipca Antoni Ostowicz ze 145 Dywizjonu wziął udział w zestrzeleniu bombowego Heinkla 111. W najbliższych dniach sukcesy odnieśli i inni Polacy ze 145 i 238 Dywizjonu - Antoni Ostowicz, Marian Domagała i Michał Jan Stęborowski. Anglicy szybko nauczyli się wołać nowych kolegów - nie mogąc wymawiać polskich nazwisk, stosowali pseudonimy - w 32 Dywizjonie walczyli zatem Jan Piotr Pfeiffer (Fifi), Karol Pniak (Cognac - czyli koniak), Bolesław Andrzej Własnowolski (Vodka - wódka...), a w 74 - Brzezina i Szczęsny - czyli Breezy i Sneezy (ten ostatni znany też jako Henry the Pole - Henryk Polak).

Wspomniany Antoni Głowacki zasiadał w sierpniu 1940 roku w myśliwcu Hurricane, o oznaczeniach SD-A (A jak Antek). Dzień 24 sierpnia był dla niego wyjątkowo szczęśliwy i przysporzył mu oraz innym Polakom uznanie brytyjskich sojuszników. Wprawdzie w jednej z walk zginął jego kolega z dywizjonu, Paweł Zenker, ale on sam po kolejnych alarmowych startach mógł zaliczyć na swoje konto pięć samolotów niemieckich! Tym samym w jednym dniu został asem... Z czasem, już po zakończeniu bitwy o Anglię, polscy myśliwcy formowali kolejne dywizjony z szachownicami, tworząc liczącą się w powietrzu siłę.

Oprócz polskich dywizjonów myśliwskich operujących nad Europą, nasi piloci zasiadali w kabinach samolotów pod gorącym niebem Afryki, a jeden z nich, as Dywizjonu 303, Witold Urbanowicz, nawet zmierzył się w amerykańskim "squadronie" z potomkami samurajów!
W Afryce Polacy latali w dwóch słynnych jednostkach - Dywizjonie Rekinów i w tzw. Cyrku Skalskiego. Pierwszym z nich, wyróżniającym się efektownymi rysunkami paszcz rekinów na wielkich chłodnicach silników myśliwskich P-40 był 112 Dywizjon, dowodzony przez legendę walk nad Afryką Clive'a "Killera" Caldwella. Dziesięciu polskich pilotów pojawiło się w nim w lutym 1942 roku. Niestety, wcześniej nie walczyli, lecz dostarczali samoloty z Europy do Egiptu, a ich atutem nie było też ani doświadczenie bojowe w specyficznych warunkach, ani kondycja fizyczna. Zanotowaliśmy zatem kilka strat i tylko jedno zwycięstwo - wspólne z Caldwellem sierżanta Urbańczyka, którym miał się okazać niemiecki Messerschmitt - 109, lub wg innego źródła, włoski Macchi C.202.

Z kolei Cyrk Skalskiego - Polish Fighting Team, Polski Zespół Myśliwski - stał się legendą samą w sobie. Piętnastu doświadczonych pilotów (jednym z warunków dla kandydatów był minimum roczny pobyt w dywizjonie operacyjnym i wykonanie co najmniej 30 lotów operacyjnych) utworzyło zespół, który w marcu 1943 roku dotarł na lotnisko Bu Grara. Startując z niego i z piaszczystych baz Fouconnerie, Gouberine i Hergla zestrzelili od 17 marca do 12 maja 1943 roku 25 samolotów niemieckich i włoskich na pewno, a drugie tyle prawdopodobnie. Początkowo spali na piasku, przykrywając się kocami, wodę mieli racjonowaną, a chleb otrzymywali raz w tygodniu (posiłki stanowiły konserwy). Wszędzie towarzyszył im pył, unoszący się godzinami szczególnie w czasie startów i lądowań na piaszczystych pasach, wytyczanych przez beczki po benzynie. Przez jedenaście dni nic nie zestrzelili, aż 28 marca kpt Stanisław Skalski i por. Eugeniusz Horbaczewski "puścili na dół" po jednym bombowcu Ju-88. I się zaczęło... Tylko w czasie trzech dni, 20-22 kwietnia ofiarą Polaków padło 13 samolotów uznanych za pewne zestrzelenia.

Jednym z najbardziej znanych polskich pilotów jest Witold Urbanowicz. Bitwę o Anglię rozpoczął w brytyjskim 145 Dywizjonie, by po kilku dniach przejść do legendarnego 303-go. W decydującej fazie Bitwy stał się dowódcą tej uznanej za najskuteczniejszą jednostki. Dowodził później polskim skrzydłem myśliwskim i jako gość trafił na front chiński, gdzie w barwach 75 Dywizjonu "Latających Tygrysów" brał udział m.in. w bitwie pod Changde. Tam podjął walkę z sześcioma japońskimi myśliwcami i dwa z nich - zestrzelił.

Po latach tak pisał o swoich sukcesach: "Pytano mnie nieraz o moje konto zestrzeleń w czasie II wojny. Różne źródła podają różne cyfry, więc przedstawiam stan faktyczny. W Bitwie o Wielką Brytanię zestrzeliłem 17 samolotów, na Dalekim Wschodzie 11, z czego 6 samolotów w czasie walk, natomiast 5 samolotów podczas ataków na lotniska japońskie w Chinach i na Taiwanie, w momencie ich startu lub lądowania. Po powrocie z Chin w roku 1944 dokumenty złożyłem w Polskim Inspektoracie Lotnictwa w Londynie".

Jak widać, polscy piloci na Zachodzie starali się walczyć gdziekolwiek tylko mieli okazję, byle przybliżać dzień upadku III Rzeszy. I robili to najlepiej jak mogli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski