Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

8. Pilot nie z tej ziemi

Leszek Waligóra
Zdjęcie Jana Zumbacha trafiło na afisze wojenne. To właśnie pod jego wpływem mieszkańcy Willesden zebrali pieniądze na zakup nowego spitfire'a "pod warunkiem, że będzie latał nim Polak"
Zdjęcie Jana Zumbacha trafiło na afisze wojenne. To właśnie pod jego wpływem mieszkańcy Willesden zebrali pieniądze na zakup nowego spitfire'a "pod warunkiem, że będzie latał nim Polak" Archiwum
W naszym cyklu w 70. rocznicę Bitwy o Anglię piszemy o wielkim zawadiace - Janie Zumbachu. Walczył pod niebem Francji, Anglii i Afryki. Ale kto wie czy nie większe podboje stały się jego udziałem w... alkowach.

Jak sam napisał: czuł się wyłącznie Polakiem. To za Polskę i dla Polski walczył do 1945 roku. Za Polaka z krwi i kości uzna go każdy, kto przeczytał "Dywizjon 303". Kto, jeśli nie Polak, mógł mieć tak ułańską fantazję? Kto, jeśli nie Polak, mógł z taką zajadłością prześladować Niemców na niebie i ziemi? Kto, jeśli nie Polak, mógł z taką tęsknotą szukać w oczach Angielek Zosi, Jadzi czy Marysi? No kto? No właśnie... Szwajcar.

Wiele lat po wojnie w Afryce dał się poznać jako Johnny Brown. W paszporcie nosił imię Jean. Jego bojowym przezwiskiem był Donald - sylwetka kaczora zdobiła burty jego samolotów. A dla każdego z przyjaciół był to po prostu Jan. Jan Zumbach. Zawadiaka i rozrabiaka.

Skandal i szkolenie

Mały Jaś był synem szczególnie kłopotliwym: na kiepskie wyniki w nauce nałożył się jeszcze jego temperament... Doszło do tego, że gdy matka - zaniepokojona wymizerowaniem nastoletniego Janka - zaprowadziła go do lekarza, ten przypisał krople "wzmacniające". W rzeczywistości miały obniżać potencję Jana, który chudł, bo noce zarywał na rozrywki zupełnie inne niż nauka. Po latach napisał w książce: "Wkrótce znów przybrałem na wadze" - ale na wadze przybrała i mała Mira.... Katastrofa!

Skandal został zatuszowany przez stryja sowitym posagiem-odszkodowaniem dla owej Miry. A Zumbach karnie wyekspediowany do gimnazjum z internatem. Szkołę dzięki Bogu skończył, ale o zostaniu lotnikiem i tak marzyć nie mógł. No to Jan popełnił "małe" oszustwo. A właściwie cały ich ciąg. Najpierw w wojsku przedstawił akt urodzenia, w którym nie było słowa o jego niepolskim obywatelstwie (bo jako syn Szwajcara osiedlonego w Polsce - nosił obywatelstwo szwajcarskie).

Później sfałszował zgodę matki na wstąpienie do piechoty, a ją samą pocieszył tym, że przecież to nie wojska lotnicze. Sęk w tym, że trzymiesięczne przeszkolenie w piechocie było konieczne, aby zdawać egzaminy do szkoły lotniczej w Dęblinie.

Zdał. I zaczęła się wielka przygoda. Nauka, latanie, cosobotnie wyprawy do Ireny - niedalekiej wioski, gdzie w gospodzie czekały "panienki". I spotkanie z niezwykłym lichwiarzem - panem Cholewą, który tym mniejszego procentu wołał im lepiej rekrut w powietrzu się spisywał. Na długo miał też Zumbach zapamiętać swoje pierwsze spotkanie z podpułkownikiem Leopoldem Pamułą, pierwszym dowódcą Zumbacha, gdy ten prosto ze szkoły trafił do 111. eskadry myśliwskiej pierwszego pułku lotniczego w Warszawie.

W spartańsko urządzonym gabinecie dowódcy nowo przybyli piloci zastawali kilka butelek wódki i talerz z salami. Wychodzili z takiego powitalnego przyjęcia dopiero, gdy wypili wszystko. A następnego dnia: pobudka i 20 minut akrobacji za sterami samolotu. Z ciężką głową, jeszcze cięższym żołądkiem. I szefem, który po wylądowaniu mówi: Jeśli pan będzie nad sobą więcej pracować i mniej pić, to może kiedyś będzie pan wyglądać jak cień pilota myśliwskiego...

To szkolenie, niemal zabójczo ryzykanckie, miało się przydać już niedługo. Choć nie Zumbachowi - on z niemieckimi samolotami we wrześniu 1939 roku nie powalczył. Kilka miesięcy wcześniej w wypadku, o którym już wspominaliśmy w naszym cyklu, połamał nogę. Rehabilitację przerwał, bo wybuchła wojna... Ale tylko po to, aby niemal pod bombami uciekać do Rumunii. Stamtąd bydlęcym okrętem do Bejrutu, dalej do Marsylii. Z kapitulującej Francji do Anglii. A tu? Tradycyjne wręcz powitanie: procedury, szkolenie...

Po latach wspominał: Zaczęło mnie dręczyć pytanie: skoro Anglicy marnotrawią tyle czasu na wykonywanie z nami - w pełni kwalifikowanymi pilotami bojowymi! - dziecięcych ćwiczeń, ile czasu będą potrzebowali na wyszkolenie od podstaw swych młodych rekrutów? I czy w tej sytuacji zobaczę kiedykolwiek w celowniku nieprzyjacielski samolot, zanim wróg wygra tę wojnę?

Walka
Zobaczył. Dywizjon 303 już od 7 dni strącał wrogie maszyny, a konto Zumbacha pozostawało puste. Aż nadszedł 7 września 1940 roku.

"Poczułem, że nadeszła moja godzina. Serce waliło jak młotem, z trudem oddychałem. Rozpoczął się obłędny taniec, myśliwce, niczym w jakiejś piekielnej karuzeli, to wznosiły się, to nurkowały, a cały ten chocholi taniec odbywał się na tle krzyżujących się z sobą błyszczących śladów pocisków smugowych" - pisał potem... Nie zapomniał też Zumbach wspomnieć o własnym gapiostwie: gdy przyszła jego kolej, z karabinów jego samolotu nie padł żaden strzał... Pilot po prostu zapomniał zwolnić zabezpieczenie. Gdy już to zrobił, strącił dwa bombowce pod rząd. A uciekając przed atakiem messerschmitta... stracił przytomność. I znów gapiostwo: tym razem Janek odkrył, że jego maska tlenowa nie była podłączona...
Później już szło lepiej... Aż do 15 września. Dzień największej bitwy lotniczej tej wojny i największej wiktorii Dywizjonu 303 (zestrzelił 16 samolotów) dla Zumbacha zakończył się lądowaniem ze spadochronem na polu minowym.

Dla niego ta Bitwa o Anglię skończyła się imponującym wynikiem 8 zestrzelonych samolotów, 1 prawdopodobnie. Do końca wojny dołożył do tego jeszcze "zaledwie" 5 maszyn. Ale i trzeba przyznać: nie miał już wielu okazji. Kolejno awansował, zostając dowódcą swojego ukochanego Dywizjonu 303, aż w końcu całego 133. skrzydła myśliwskiego i członkiem sztabu 84. grupy myśliwskiej.

Tajemnice alkowy
Oprócz powietrznych zwycięstw Jan Zumbach odnosił inne... Nieposkromiony pogromca serc angielskich dam napisał później: Gdyby wojownik w nagrodą otrzymywał wyłącznie laury...
W czasie peregrynacji po alkowach angielskich dam trafił jednak swój na swego. Zumbach znalazł się w "kapowniku" niejakiej Anny, która za punkt honoru prawdopodobnie upatrzyła sobie uwieść wszystkich lotników. I wystawiała im oceny w swoim pamiętniku. Jak stwierdził bezczelny pilot po jego przejrzeniu: Polakom wyższe.

Zumbach pod koniec wojny już wyłącznie wizytował podlegające mu oddziały... I w takich okolicznościach, zabłądziwszy w powietrzu po... popijawie, dostał się do niemieckiej niewoli. Długo w niej nie posiedział, bo miesiąc później sam wziął do niewoli strażników... Ale to już był koniec wojny.

Awanturnik
Zumbach w swojej książce wyjawił, że jeszcze w czasie wojny przemycał z Londynu do Belgii diamenty. Po wojnie z Paryża do Londynu szmuglował zaś... funty. Część z nich była prawdopodobnie fałszywa - dlatego taki szmugiel bardzo się opłacał. Z czarnego rynku walut, wkrótce Zumbach przerzucił się na przemyt szwajcarskich zegarków. Jako współwłaściciel szybko rosnących linii lotniczych szmuglował też złoto, ludzi (do rodzącego się wówczas Izraela), penicylinę, papierosy.

Przez szmugiel spektakularnie zbankrutował, gdy w końcu przyłapany przez francuskich celników musiał zapłacić wielomilionową karę. Miał już wówczas własną dyskotekę w Paryżu, otwierał restaurację. Mógł być spokojny... Ale nie Zumbach. Gdy więc w 1962 roku zaproponowano mu stworzenie sił powietrznych nowo powstałego afrykańskiego państewka - Katangi - przystał na to z chęcią. Jakby nie patrzeć: znów zajął się szmuglem, tym razem samolotów.

Ta eskapada nie skończyła się jednak dobrze: Katanga wkrótce upadła, jej lotnictwo zostało rozniesione w pył przez szwedzkich pilotów latających dla ONZ. O tyle dobrze, że żaden z nich nie strzelał do Zumbacha. Ten ponownie został prawie bankrutem, bo z pieniędzy zarobionych na wojaczce został po prostu okradziony. Mimo to w 1967 roku znów został najemnikiem - tym razem Biafry, państewka, które oddzieliło się od Nigerii. Nieszkodliwie wyglądał ten pan z brzuszkiem, wypijający morze alkoholu, na tle stareńkich maszyn, w których pod pseudonimem Johna Browna siał zniszczenie w buszu.

Po tym incydencie osiadł we Francji. Ciało 70-letniego Zumbacha znaleziono 3 stycznia 1986 r. w Paryżu. Jego prochy zostały złożone na warszawskich Powązkach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski