Zbierające na piwo chłopaki z Trójmiasta, zanim wyłożą swą prośbę, najpierw zainteresują się moją koszulką (skąd ten słoń?), a gdy usłyszą, że jestem z Poznania, zaraz znajdują kilka pozytywnych skojarzeń. - To co Marcin, może pójdziesz z nami? - zapraszają, gdy w końcu dorzucam się do tego piwa. Wieczorem spotkamy się znów - tym razem pod sceną, gdy gdańszczanie będą z dumą przyznawać się do regionalnego pokrewieństwa z uwielbianym tu death-metalowym Vaderem. Wprawdzie zespół pochodzi z Olsztyna, ale niech im będzie...
Po upalnym, ale zakończonym ulewą i błotnymi kąpielami pod sceną piątku, w sobotę Woodstock jest dziwnie nieruchawy. Między namiotami ktoś gdera nawet na niskie ciśnienie, co w zestawieniu z nastoletnim wiekiem gderającego robi śmieszne wrażenie.
Scena, za sprawą scenograficznych sztuczek przypominająca Partenon, rusza dopiero o 16, ale też na pół gwizdka, bo Niemców z zespołu Thee Flanders wyróżniają tylko pokiereszowane twarze. Wyglądają, jakby uciekli z planu horroru, co nijak się ma do ich w sumie lekkiej i nieszkodliwej na nerwy muzyki. Potem jest już lepiej, choć goście z zagranicy - nawet tak rozbrykani jak włoscy reggaeowcy z Good Vibe Styla - w końcu przegrywają z gospodarzami. Ale kto oparłby się nieśmiertelnemu urokowi refrenu "Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki - całować chcę".
Pomysł zaproszenia tenorów z Wiesławem Ochmanem na czele był tak dziwny, że aż udany, o czymś zaświadczyłby choćby chłopaczek, który w trakcie wspomnianego szlagieru, biegał w tłumie, nadstawiając policzek blondynkom i brunetkom. Sam 71-letni maestro Ochman już rano stał się ulubieńcem publiczności, gdy o początku swej kariery mówił: "W dzieciństwie chciałem być furmanem. Ale, jak wiecie, konie wyszły z mody".
Swe zadanie dobrze wykonali wykonawcy z długim stażem - klasę potwierdziły Daab, Świetliki, Closterkeller, Vader i oczywiście poznaniacy z Acid Drinkers, którzy otwierali niedzielną odsłonę imprezy na dużej scenie. Rewelacją był piątkowy występ Karbido - wyobraźcie sobie występ, którego czterej bohaterowie korzystają tylko ze... stołu. Połączone siły stolarzy, lutników i muzyków sprawiły, że mebel stał się instrumentem. Jeśli organizatorzy chcieli zaskoczyć publiczność, to udało się im za sprawą tenorów i właśnie Karbido. Trudno też nie docenić grupy Tribe After Tribe z RPA, która ze swym nieprzesadnie ciężkim, ale hipnotyzującym rockiem trafiła idealnie w moment nastania piątkowej nawałnicy. W tym momencie fotografowie zrobili chyba jednak więcej zdjęć ubłoconej w jednej chwili młodzieży pod sceną, niż skupionym na scenie świetnym muzykom...
Krzysztof Dobies, rzecznik prasowy Przystanku Wood-stock, nie omieszkał jeszcze przed imprezą lekko postro-fować mnie za sugestię, że festiwal w Kostrzynie jest "coraz mniej muzyczny". Pamiętając Przystanki z końca lat 90. trudno nie powstrzymać się jednak od refleksji, że muzyka odgrywa tu dziś mniejszą rolę, niż kiedyś. Dlaczego? Bo publiczność ma po prostu większe pole zainteresowań - zawsze jest dokąd pójść na spacer: a to do krisznowców, a to na wzgórze Akademii Sztuk Przepięknych, a to do Hindusów, cierpliwie pokazujących swą kulturę. Albo po prostu na zakupy w tych śmiesznych kramikach z koszulkami, ozdóbkami i jedzeniem na każdą kieszeń.
Pisząc o atmosferze woodstockowego miasteczka można się tylko powtarzać. Jak co roku dominuje życzliwość i nikomu nieszkodząca wolna ekspresja, w rodzaju zakładania z puszek długiego węża, z którym można potem zapuścić się pod samą scenę. Wszystko jest jak zwykle, nawet Jurek Owsiak chrypnie (tak jak zawsze) w połowie drugiego dnia. Częściej wtedy oddaje głos swym gościom, nawet tak nieoczekiwanym jak dowódca 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej.
Woodstock trochę baranieje - wokół królują znaczki z pacyfą, a tu ze sceny płynie zachęta do wstępowania do zawodowego wojska?
- Osobiście nie wiem, co robimy w Iraku, ale nasi żołnierze wykonali tam swoją robotę jak trzeba. A czy przyjmiecie ich zachęty, to jest wasz wybór - wygładza trochę tę promocyjną propagandę Jurek Owsiak, któremu wojsko pomaga od początku w organizacji Przystanku. Pod sceną dezorientacja - gwizdy pomieszane z pojedynczymi oklaskami.
O tym, że muzycy wcale nie mają monopolu na role gwiazd Przystanku, przekonują też spotkania w Akademii Sztuk Przepięknych. Cisza i skupienie panuje podczas wizyty Kesang Takli, przedstawicielki rządu tybetańskiego. Jej opowieść o kraju, zniewolonym przez inny, nieodporny na jakiekolwiek naciski kraj, zostawia w słuchaczach raczej przygnębiające wrażenie. Odwrotnie jest w przypadku profesora Balcerowicza, który tryska pozytywną energią. U młodszych słuchaczy wesołość wzbudza zdanie "Mam zasadę: nie przepracowywać się" i definiuje to liczbą 13 godzin dziennie. Starsi się nie śmieją, oni już znają realia.
Przystanek Woodstock pod kierownictwem 55-letniego Jurka Owsiaka wyrasta powoli ze swej kontrkulturowej kołyski i zarazem konfrontacji "młodzi kontra starzy". Staje się raczej filtrem, który dla swych bywalców destyluje propozycje najbardziej pozytywne i wzbogacające. Nie tylko muzyczne, także ideowe. Dzięki temu ten kilkudniowy świat zachowuje równowagę, staje się spójny i przyjazny. Ile z tej atmosfery zostanie w ludziach, gdy z pola pod Kostrzynem zniknie scena i ich namioty? Jurek ma nadzieję, że sporo.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?