Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dla nich warto przepłynąć ocean

Marek Zaradniak
Profesor Stefan  Stuligrosz nad wodospadem Niagara
Profesor Stefan Stuligrosz nad wodospadem Niagara fot. archiwum chóru poznańskie słowiki
Paryż, Nowy Jork, Moskwa, Tokio, Rzym czy Timiszoara. Wszędzie tam słuchano "Poznańskich Słowików", które w ciągu 70 lat odbyły 134 podróże zagraniczne. Poziom zespołu sprawił, że przyjmowano ich zawsze niezwykle serdecznie choć nie zawsze koncertami dyrygował profesor Stefan Stuligrosz, który przypomnijmy w czwartek ukończy 90. rok życia.

Wiosną 1958 roku "Poznańskie Słowiki" odbyły tournée po ówczesnym ZSRR. Wiodło ono przez Mińsk, Leningrad, Rygę i Moskwę. W każdym z miast wykonały dwa programy. Pierwszy zawierający głównie dzieła sakralne i drugi z madrygałami świeckimi i pieśniami nie tylko polskich kompozytorów. Druh Stefan Stuligrosz szczególnie wspomina koncerty w Mińsku i Rydze. - W Mińsku śpiewaliśmy w Domu Oficera. Przyjmowano nas gorąco. W jednym z rzędów siedział człowiek z długimi nogami w chodakach. Po koncercie z zarośli nieopodal sali koncertowej wyłoniła się postać. To był ten człowiek. Jestem księdzem katolickim, Polakiem. Przyjechałem na rowerze kilkadziesiąt kilometrów, aby was słuchać. Niech cię pan Bóg prowadzi i zniknął - wspomina profesor Stefan Stuligrosz.

W Rydze po koncercie do Stefana Stuligrosza zbliżył się starszy mężczyzna z siwą brodą i długimi włosami i rozpłakał się. Gdy nazajutrz Druh Stefan Stuligrosz i towarzysząca mu prof. Leodegarda Schechtel wybrali się na zwiedzanie miasta i wstąpili do cerkwi. Okazało się, że ów starzec to patriarcha kościoła prawosławnego na Łotwie.

Swą pierwszą podróż na Zachód "Poznańskie Słowiki" odbyły w 1961 roku do Francji. W Strasburgu dały koncert z okazji otwarcia nowego studia radia i telewizji. - Na olbrzymiej estradzie studia, mogącej pomieścić wielką orkiestrę i 700-osobowy chór, nasz 82-osobowy zespół wydawał się garstką śpiewaków. Ale tego dnia w Strasburgu swój triumf święciła pieśń polska - wspomina Stefan Stuligrosz. Natomiast koncert w Konserwatorium Paryskim ważny był nie tylko dlatego, że na sali znajdowało się trzech "zakazanych" wtedy w Polsce kompozytorów Roman Palester, Michał Spisak i Antoni Szałowski, ale również i jeden z najważniejszych impresariów amerykańskich Sol Hurok.

Za dwa lata w 1963 roku "Poznańskie Słowiki" odbyły swe pierwsze tournée po USA. W ciągu dwóch miesięcy dały 32 koncerty. Profesor Stefan Stuligrosz do dziś uważa, że był to wielki triumf chóru. Poznański chór był trzecim zespołem z Polski prezentowanym za Oceanem na taką skalę.

Wcześniej Amerykanie oklaskiwali "Mazowsze" i Filharmonię Narodową. - Miałem taki zwyczaj, że przed każdym koncertem robiłem "Słowikom" mocną próbę akustyczną. Podczas próby w Konserwatorium Paryskim byłem niezadowolony i ciągle przerywałem, ale wtedy jakiś człowiek przeszedł przez estradę na widownię. Nie zdjął kapelusza. Miał biały szal i elegancką laskę.

Towarzyszący nam wtedy dyrektor Zdzisław Śliwiński powiedział: "To jest słynny impresario amerykański. Nie przerywaj". Po koncercie Sol Hurok podszedł do nas i powiedział, że się nie dziwi iż ten chór jest tak wspaniały, skoro ma tak wymagającego dyrygenta. Z przedstawicielami Pagartu od razu podpisał umowę dotyczącą naszego tournée - wspomina Stefan Stuligrosz. Po "Słowiczych" koncertach recenzenci pisali, że po raz pierwszy zza "Żelaznej kurtyny" przyjechał chór, przed którym należy zdjąć kapelusze i nisko się pokłonić, albo też, że dla tego zespołu warto przepłynąć oceany, aby go raz w życiu posłuchać. - Przyznam , że do dziś mam dużo pokory. Nie myślałem, że ja jestem tak wspaniałym dyrygentem. Podczas tego tournée proszono mnie, abym objął katedrę chóralistyki na którymś uniwersytetów. Nie mogłem się na to zgodzić, bo tutaj, w Polsce, zniszczono by moją rodzinę, a poza tym trudno było mi opuścić chór - mówi profesor Stefan Stuligrosz. Podczas takich podróży towarzyszyli zespołowi nie tylko przedstawiciele Filharmonii czy Pagartu, ale również opiekunowie ze Służby Bezpieczeństwa. Stefan Stuligrosz miał jednak na nich sposób. Gdy przychodzili i oznajmiali, że będą towarzyszyć w podróży, on stawiał sprawę jasno:
- Mam taki zwyczaj, że z całym chórem męskim jestem "na ty", gdy Polonia zobaczy, że z panami jestem "na pan", to od razu pomyśli, że panowie są z UB. Dlatego proponuję bruderszaft, bo Stuligroszowi można było świnię podrzucić, a Stefanowi już nie. Zgadzali się na to - zauważa Stefan Stuligrosz.

Gdy po dwóch latach "Słowiki" kolejny raz wyfrunęły za Atlantyk, Sol Hurok podpisał z Pagartem umowę na wyłączność w organizowaniu ich koncertów w USA. Niestety, zmarł mając 85 lat, a jego agencja w wyniku nieporozumień pomiędzy spadkobiercami rozpadła się.

Dwukrotnie "Słowiki" koncertowały w Japonii. Przed wyjazdem Japończycy przysłali chórowi śpiewnik, z którego profesor Stefan Stuligrosz wybrał dwie pieśni i opracował je. Jak mówi, zawsze miał dobrego nosa i wybierał to, co było w danym kraju najpopularniejsze.

- W Japonii niezapomniane też były gorące kąpiele. Najpierw trzeba było usiąść przy ścianie z kranami z ciepłą i zimną wodą, dobrze się umyć i dopiero potem wskoczyć w ukrop. Wszyscy w stroju Adama i nikt się tego nie wstydził. Najpierw wydawało się, że można dostać zawału serca, ale potem robiło się błogo. Po kąpieli każdy dostał kimono. Pamiętam, że podczas tych kąpieli wypociłem wszystkie chrosty i gdy wróciłem do Poznania, moja żona nie mogła mnie poznać - wspomina Stefan Stuligrosz, dodając, że "Słowiki" w Japonii miały nie tylko koncerty, ale i spotkania z młodzieżą w szkołach.

W pewnym momencie na wielkim podium stawał dyrygent i młodzież po japońsku wykonywała znajomą melodię. Okazało się, że był to "Mazurek Dąbrowskiego" - zauważa Stefan Stuligrosz.
Choć przyjęcie przez Japończyków było zawsze niezwykle gorące, to jednak jeden z tych wyjazdów jego uczestnicy nazwali po prostu "tomiharówką". Wszystko przez organizatora Yokisho Tomiharę, który próbował straszliwie wykorzystać zespół, ale "Słowiki" nie dały się.

Bywały sytuacje, że chór śpiewał bez dyrygenta. Gdy w czerwcu 1960 roku zespół koncertował w rumuńskim mieście Timiszoara, dyrygentowi zaszkodziła podana specjalnie dla miłych gości z Polski jedna z narodowych potraw rumuńskich. Podobno była przygotowana na nieszkodliwej oliwie, ale reakcja organizmu Druha Stuligrosza była odwrotna do tej, jakiej można się było spodziewać. Chwycił go silny ból. Z trudem pokłonił się publiczności i po danym na rozpoczęcie znaku zostawił śpiewający chór na estradzie. Mimo takiej sytuacji recenzenci z Timiszoary chwalili poziom i fenomenalną dyscyplinę zespołu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski