Po przeczytaniu artykułu poczułem się dotknięty. Nie dlatego, że Piotr Żytnicki pominął fragment komunikatu poświęconego mojej osobie a dokładnie komentarzowi z kwietnia ubiegłego roku. Napisałem wówczas, w odpowiedzi na zarzuty historyków broniących polityka, że lustracja powinna dotyczyć także tych, którzy głosili jej potrzebę ze względu na sens i metody realizacji, a oceną przeszłości pana Marcina Libickiego, w kontekście materiałów, jakie zostały odnalezione w archiwum IPN, powinno zająć się Biuro Lustracyjne. A może dlatego, że stwierdziłem, iż nie odmawiam zasług panu Libickiemu. Wiele miejsca poświęcaliśmy jego działaniom jako polityka PiS i eurodeputowanego, nadal prezentujemy jego poglądy dotyczące bieżących wydarzeń, o czym sam, choć nie wymieniając naszego tytułu, wspomina w wyżej wymienionym artykule.
Chodzi o dziennikarstwo, które jakby nie komentować środowej publikacji "Gazety" jest jej sensem. Panu redaktorowi Żytnickiemu życzę z całego serca, aby zrozumiał znaczenie słowa "pomówienie". Ważniejsze jest jednak to, aby pamiętał, że powoływanie się na różnego rodzaju komunikaty czy opracowania nie uprawnia dziennikarza do przemilczania faktów, o których - to tak na marginesie - informowała sama "Gazeta Wyborcza". Nie zwalnia także od dziennikarskiej rzetelności.
Gdyby redaktor Żytnicki sumiennie zajął się sprawą, zwróciłby uwagę na fakt, czy stanowiska OKDW wydano zgodnie z jej regulaminem. Mówi on o występowaniu do mediów o "przedstawienia materiałów, na podstawie których sformułowano sądy stanowiące przedmiot wyjaśnienia". Tymczasem komisja nigdy nie wystąpiła o to do nas i wydała zaoczny werdykt. Na tę istotną okoliczność zwrócił uwagę Krzysztof M. Kaźmierczak, udzielając odpowiedzi dziennikarzowi "Gazety Wyborczej". Pozostało to bez jakiejkolwiek reakcji.
Rok temu w alarmowym tonie "Gazeta" informowała, iż ustaliła, że o skreśleniu Marcina Libickiego z pierwszego miejsca na liście kandydatów na euro-posłów zdecydowały opinie historyków z Wrocławia przygotowane dla kierownictwa PiS. Teraz jednak stwierdza, zapominając o tamtych ekspertyzach, że to artykuły "Polski Głosu Wielkopolskiego" spowodowały, że polityk nie wystartował do europarlamentu.
Publikacja zarzuca nam złą wolę i bezpodstawność zainteresowania się przeszłością europosła. Tylko, że dokumenty budzące uzasadnione wątpliwości, co do charakteru kontaktów Marcina Libickiego ze służbami bezpieczeństwa w latach 60, istnieją. Gdyby nie istniały, to w katalogu osób publicznych IPN nie znalazłyby się zapisy na ten temat.
Piotr Żytnicki cytuje prof. Andrzeja Friszke, przemilczając co ten historyk powiedział "Rzeczpospolitej" w 2007 roku po umieszczeniu przez IPN w katalogu osób publicznych informacji o Marcinie Libickim. Zacytujmy: "W świetle kryteriów przyjętych przez ustawę lustracyjną te dokumenty nie najlepiej świadczą o zakrętach życiowych posła Libickiego" ("Europosłowie na listach IPN", Rzeczpospolita 20.11.2007).
Dla pełnego przestawienia kontekstu należy dodać, że artykuł "Gazety Wyborczej" opisuje także przypadek Bożeny Brzezińskiej, którą, co stwierdził sąd, niesłusznie o współpracę z SB oskarżył dziennikarz "Przeglądu Konińskiego" Krzysztof Dobrecki. Najbardziej paradoksalne w tym wszystkim jest to, że Krzysztof Kaźmierczak zajmował się problemem osób bezpodstawnie oskarżanych o współpracę, w tym także sprawą Barbary Brzezińskiej.
Redaktorzy "Gazety Wyborczej" konsekwentnie bronią Marcina Libickiego. Mają do tego prawo także atakując innych dziennikarzy. Ale tym razem ta obrona zamieniła się w cenzurę, bo trafiliśmy tam, gdzie wszelka krytyka, czy próba wyjaśnienia przeszłości polityka - do czego były podstawy - jest niedopuszczalna i z założenia jest traktowana jako kłamstwo.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?