W piątek i sobotę spektaklem "The Bell" zamienili plac Wolności w płonące pole bitwy, z kolei w niedzielny wieczór ich miejska procesja "Arquiem" opanowała Stary Rynek wraz z bocznymi uliczkami.
Sytuacja jak ze średniowiecznej ballady. Mamy zakochanych, przeżywających pierwszą miłość, mamy też zły los, który postanowił się na nich uwziąć. Forma ballady nie została przywołana bezpodstawnie, ponieważ to właśnie z tym gatunkiem Periplum flirtuje w "Arquiem" najmocniej. Na scenie - poruszającym się na wielkich kołach powozie - ktoś kocha, ktoś inny zabija, a całość komentuje stojący ponad wszystkimi wszechwiedzący narrator.
"Arquiem" podkreśla brytyjskość artystów. Spektakl oparty jest na pieśniach, melodią i rytmem bliskich do staroangielskich piosenek, śpiewanych przez wędrownych minstreli. Ciekawie zainscenizowane są sceny na ruchomej przyczepie, którą aktorzy nierzadko opuszczają - na przykład wynosząc dziewczynę do jednej z bram przy ulicy Wronieckiej...
A jednak w porównaniu z "The Bell" spektakl "Arquiem" wyraźnie traci na wartości. I nie dlatego, że efekty pirotechniczne są tu uboższe, a i sceneria (wąskie uliczki) nie pomagają w idealnym odbiorze sztuki. Przedstawienie wydaje sie być wykoncypowane, odmierzone z dokładnością co do centymetra. Zabrakło scenicznego szaleństwa, świadomego (albo i nie) wykraczenia poza formułę spektaklu, wyjścia w stronę widza. Wniosek? Od pokazywania miłości (nawet tragicznej) teatrowi Periplum lepiej wychodzi wywoływanie wojen.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?