Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ethno Port: Wieża Babel nad Wartą

Marcin Kostaszuk, Jacek Sobczyński
Hanggai - mongolski folklor z rockowym ogniem
Hanggai - mongolski folklor z rockowym ogniem Waldemar Wylegalski
Muzycznie Ethno Port był słabszy niż przed rokiem, ale powtórne zebranie takich gwiazd jak wówczas było zadaniem niewykonalnym. Patrząc z perspektywy społecznego wydźwięku festiwalu, trzeba go traktować jak ciągle kruchą roślinkę, która za wszelką cenę powinna rozkwitnąć.

Ethno Port to spotkanie z nieznanym. Na pytania do Staff Benda Bilili odpowiadał ich francuski menedżer, bo muzycy posługują się wyłącznie językiem nigala. Nikt nawet nie próbował zrozumieć, o czym śpiewał mongolski lider grupy Hanggai, refleksyjna pieśniarka Nawal z Komorów czy bardziej deklamujący niż śpiewający Fin Wimme Saari, którego występ zakończył festiwal. Ale właśnie dlatego najpiękniejsze w tym festiwalu były momenty, gdy mimo barier językowych widzowie dawali się ponieść muzyce. - Stałem pod sceną na koncercie Staff Benda Bilili i słyszałem krzyki. Dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że to ja krzyczałem - mówił Andrew Cronshaw, brytyjski weteran world music, który sam zagrał dobrze przyjęty występ z serbską wokalistką i ormiańskim instrumentalistą.

Ekspresyjny występ kalekich muzyków z Kongo oraz łączącej orientalną melodyką z rockowym brzmieniem grupy Hangga to dla mnie najjaśniejsze punkty festiwalu na głównej scenie. W namiocie było jak zwykle o wiele spokojniej, ale tym razem czarów podobnych do ubiegłorocznego występu Djivana Gasparyana nie odnotowaliśmy. Zawiódł trochę finał festiwalu: Wimme Saari to rodak Mari Boine, ale tu podobieństwa się kończyły. Z kolei Speed Caravan grali tak głośno, że słychać ich było już u wylotu Starego Rynku, ale po pół godzinie zagłębili się w hermetycznym etno-jazz-rockowym transie. Kto w czasie ich występu wyszedł na chwilę, by dać odpocząć uszom, mógł trafić na imprezę w pełniącym rolę klubu festiwalowego Konterer Arcie, na której spontanicznie przygrywali członkowie orkiestry Fanfara Transilvania, którzy na scenie zagrali zdecydowanie za wcześnie.

Mariaż Ethno Portu i Kontener Artu na jednym terenie był trochę małżeństwem z rozsądku, ale efekt okazał się fantastyczny - chwaliszewska łąka ożyła i zaczęła przyciągać przechodniów znudzonych rytualnymi spacerami wokół Starego Rynku. Zakątek zapomniany przez Boga i ludzi bardzo zmienił się na lepsze od czasów pierwszego Ethno Portu, bo zapełnił się po prostu fajnymi ludźmi, przyciągając przyjazną, niezobowiązującą atmosferą.

Nie wszystko się oczywiście udało. Teren festiwalu został radykalnie zmniejszony, ale i tak gołym okiem widać było frekwencyjną porażkę, bo na zespoły, których nazwy prawie nikomu nic nie mówią, tłumy po prostu nie przyjdą. Błędem - wiem, że wymuszonym napiętym terminarzem Staff Benda Bilili - było zaczynanie imprezy w czwartek. Może lepiej dwa dni, ale pod koniec tygodnia?

Jedno jest pewne - Ethno Port coś w Poznaniu zmienia. Każe nam poszukiwać, ewoluować, uczyć się nowych kultur. Rozumieć ludzi, nawet jeśli nie znamy ich języków.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski