Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lokatorów wyrzucić pomogę

Janusz Jaros
Z tej kamienicy imprezowicze starali się pozbyć lokatorów
Z tej kamienicy imprezowicze starali się pozbyć lokatorów Tomasz Pawlik
Poznanianka, właścicielka kamienicy w Krotoszynie, dokwaterowała imprezowiczów, by pozbyć się lokatorów z małymi dziećmi. Skorzystała z usług firmy realizującej nietypowe zlecenia ochroniarskie i sprzątania. - Powiedzieli nam, że jesteśmy śmiecie, które trzeba posprzątać - twierdzą lokatorzy, których wysłuchał Janusz Jaros.

"Cicha", choć prowadzona hałaśliwie eksmisja, rozgrywa się w starej, dwupiętrowej kamienicy w Krotoszynie. Szara, zniszczona elewacja; obskurna klatka schodowa. W trzypokojowym mieszkaniu na piętrze napięta sytuacja: policjanci, kilku dobrze zbudowanych mężczyzn i wystraszona, siedmioosobowa rodzina z małymi dziećmi: 11 i 13 lat oraz ośmiomiesięczne niemowlę. Rodzinę wspiera pracownica PCPR - Renata Zych-Kordus z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Krotoszynie, które od dawna pomaga lokatorom.

Hałasują, piją, załatwiają się gdzie popadnie
- Właścicielka sprowadziła pięciu mężczyzn z Warszawy, oświadczając, że mieszkanie zostało wynajęte firmie K. - mówi zdenerwowana. - Zażądała, aby rodzina opuściła dwa pokoje i zamieszkała tylko w jednym, 20-metrowym, przechodnim pokoju, prowadzącym do łazienki, z której mają prawo korzystać także nowi lokatorzy: zameldowani tu czasowo mężczyźni, zatrudniani przez firmę. Mają oni prawo przechodzić do łazienki przez pokój, w którym śpią dwie matki z małymi dziećmi. Jednej nocy była już interwencja policji, ponieważ panowie ci zorganizowali ostrą libację alkoholową. Dochodziło do dantejskich scen, z załatwianiem przez tych panów potrzeb fizjologicznych niekoniecznie w łazience - dodaje.

W jednym z zajmowanych wcześniej przez rodzinę pokoi, mężczyźni rozłożyli materace. Masywny, krótko ostrzyżony pracownik firmy K. siedzi przy laptopie, słuchając głośno muzyki. Pytany, gdzie pracuje i na czym polega jego praca, odsyła nas do właściciela firmy w Warszawie. Nie odpowiedział, dlaczego organizują imprezy i załatwiają się gdzie popadnie.

Lokatorzy twierdzą, że mężczyźni nie wychodzą nigdzie do pracy, a całymi dniami i nocami starają się zachowywać tak, by uprzykrzyć im mieszkanie. - Hałasują, piją, w majtkach chodzą po pokojach. Powiedzieli nam, że jesteśmy śmiecie, których trzeba się pozbyć. "Jesteśmy po to, żeby was posprzątać", mówili. To chora sytuacja. Nie mamy gdzie się podziać. Nie stać nas na kupno mieszkania, bo tylko mąż pracuje, a ojciec ma rentę - opowiada Edyta, kołysząc dziecko w wózku. - Właścicielka próbuje nas zastraszyć i w sposób niecywilizowany wyrzucić. Chce nas załamać i wykończyć psychicznie - dodaje jej mąż.

Opowiadają, że mężczyźni zajęli pokoje wraz z wyposażeniem i ich rzeczami osobistymi. Lokatorzy muszą prosić o wydanie swoich rzeczy i dostają je za pokwitowaniem.

Właścicielka zaprzecza jakoby to była próba zmuszenia lokatorów do wyprowadzki. - Ja nie chcę tych państwa eksmitować. Gdybym miała taki zamiar, to skierowałabym sprawę do sądu - zapewnia. Jej córka twierdzi, że chodzi tylko o remont. Ale zdaniem Renaty Zych--Kordus, właścicielka chce pozbyć się lokatorów, unikając eksmisji, która nakładałaby na nią obowiązek znalezienia zastępczego lokalu dla rodziny, "bo nie ma w Polsce prawa, by kogoś wyrzucić na bruk".

- Właścicielka wywiesiła w klatce schodowej napis: "Remont", ale ci panowie nie ukrywają, że nie są ekipą remontową. Oni zajmują się zawodowo "uprzykrzaniem życia" - twierdzi pracownica PCPR.
Podkreśla, że obecni lokatorzy mają wciąż obowiązującą, starą, jeszcze z 1980 roku, umowę podpisaną z miastem, które było właścicielem sprzedanej kamienicy. Przypomina, że Ustawa o najmie lokali mieszkaniowych z 1994 roku przekształciła wszystkie wcześniejsze decyzje administracyjne - czyli nakazy kwaterunkowe, dokonywane bez zgody właścicieli za czasów PRL - w zawarte na czas nieokreślony umowy cywilno-prawne między najemcami a właścicielami. Z kolei Ustawa z 2001 roku o ochronie praw lokatora nakłada na właścicieli lub gminy obowiązek trzyletniego okresu wypowiedzenia lub zapewnienie mieszkania dla eksmitowanej rodziny.

- Stara umowa lokatorów obowiązuje na czas nieokreślony, bo nigdy nie została zmieniona. Warunkiem jej rozwiązania jest wypowiedzenie z okresem trzech lat na znalezienie nowego mieszkania albo eksmisja sądowa z prawem do lokalu zastępczego. Żaden z tych warunków nie został spełniony - twierdzi Zych-Kordus.

Czy miasto może zapewnić lokal zastępczy dla dręczonej rodziny? - Dopóki w świetle prawa ci państwo mają gdzie mieszkać, to nic nie poradzimy - odpowiadają urzędnicy miejscy. Przyznają, że obecnie prawo zezwala samorządom na sprzedaż budynku z lokatorami. Twierdzą jednak, że ta kamienica nie była sprzedawana, bo od dawna jest w prywatnych rękach i prawdopodobnie została odzyskana przez rodzinę przedwojennych właścicieli. - Niedawno kamienica zmieniła właściciela, ale to nie my ją sprzedaliśmy, a poprzedni właściciele - twierdzi Ewa Obal, zastępca naczelnika wydziału gospodarki komunalnej urzędu miasta.

To spór cywilno-prawny
Margherita, córka aktualnej właścicielki mieszka w Warszawie. Twierdzi, że proponowała lokatorom podpisanie nowej umowy na początku tego roku, ale odmówili. Dodała, że po remoncie będą mogli wrócić do zajmowanych wcześniej pokoi, jeśli podpiszą nową umowę.

- Nie podpiszemy, bo umowa dotyczy tylko jednego, przechodniego pokój do łazienki - tłumaczy lokatorka Edyta. - Pani Margherita wezwała policjantów, skarżąc się, że nie może przejąć jednego z pokoi. Chodziło o ostatnie pomieszczenie, poza pokojem przechodnim, z którego korzystali jeszcze lokatorzy.

- Stwierdziliśmy, że wszystkie przebywające w mieszkaniu osoby są zameldowane. Poinformowaliśmy, że muszą z tą sprawą zwrócić się do sądu, bo policja takiego sporu nie rozstrzyga. To spór cywilno-prawny, który należy rozwiązać na drodze sądowej - powiedział nam jeden z obecnych w mieszkaniu funkcjonariuszy.

Córka właścicieli twierdzi, że lokatorzy mają kilkumiesięczne zaległości w płaceniu czynszu. Zych-Kordus uważa, że to nie usprawiedliwia takiego traktowania rodziny z małymi dziećmi: - Nie można marginalizować rodziny ze względu na biedę. Zostali pozbawieni dostępu do kuchni, którą oddano do dyspozycji mężczyznom. Od kilku dni dzieci nie jedzą ciepłych posiłków. Są zestresowane i wyśmiewane przez sprowadzonych tutaj pracowników firmy K. Nie chodzą do szkoły. Zgłosił się do nas w tej sprawie pedagog szkolny, który zapowiedział, że skieruje pismo do sądu. Skierujemy też skargę do rzecznika praw obywatelskich. Chcieliśmy wynegocjować z właścicielką chociaż dostęp do kuchni, bo to ograniczenie jest niehumanitarne, szczególnie ze względu na dzieci. Ale niestety.

Pracownica PCPR próbowała rozmawiać również z właścicielem firmy ochroniarskiej, która zatrudniła pracowników do remontu. - Pan Zbigniew był bardzo pewny swego i nie chciał nawet słyszeć o wyprowadzeniu swoich ludzi - mówi. Dodaje, że PCPR cały czas służy rodzinie pomocą materialną i prawną: - Mieszkanie zostało wynajęte po raz drugi, mimo że dotychczasowi lokatorzy nie otrzymali jeszcze wypowiedzenia. Lokatorzy złożyli zawiadomienie do sądu, prokuratury i na policję, ale muszą cierpliwie czekać na rozstrzygnięcie.

Nisza rynkowa
Coraz częściej właściciele kamienic walczą z niechcianymi lokatorami na pograniczu prawa. Próbują różnych metod: odcinanie wody, prądu, a nawet zamurowywanie wejść. Żaneta Lasiecka-Stodolna jest współwłaścicielką kamienicy w centrum Kalisza.

- Nie popieram takich praktyk, ale rozumiem rozgoryczenie i bezradność właścicieli kamienic. Odzyskaliśmy znacjonalizowane w czasach komunistycznych nieruchomości, ale w spadku po PRL kazano nam przejąć dokwaterowanych przymusowo lokatorów. Tutaj prawo jest ułomne. Nawet jeśli minie trzyletni termin wypowiedzenia albo wygramy sprawę o eksmisję, to i tak na nas spoczywa obowiązek znalezienia lokalu zastępczego dla eksmitowanego lokatora. W Krotoszynie chodzi akurat o rodzinę z dziećmi, która nie płaci czynszu, ale z tych samych powodów nie możemy np. pozbyć się samotnego alkoholika, który doprowadza mieszkanie do ruiny. Nasi rodzice byli ofiarami totalitarnego państwa, które odebrało ich własności, a teraz my jesteśmy ofiarami wygodnictwa demokratycznego państwa, które swoje obowiązki przerzuca na nas i na samorządy. Przecież to nie właściciele kamienic, ale państwo winno zapewnić lokale dla tych, których bez naszej zgody dokwaterowano - uważa.

Na dziejowej niesprawiedliwości właścicieli nieruchomości żerują firmy zajmujące się pozbywaniem niechcianych najemców. Wypełniły niszę rynkową. Z ich usług korzystają niektórzy, zdesperowani kamienicznicy. Podając się za właścicieli kamienicy w Ostrowie szukamy firmy, która pomoże nam pozbyć się lokatorów. Trafiamy na przedsiębiorcę z Gniezna. - Prowadzimy tylko remonty, ale faktycznie zajmuje się tym K. On to załatwi - mówi.

Do K. próbujemy dotrzeć przez przedsiębiorstwo z Torunia. To partnerska firma K. Na stronie internetowej proponuje "kompleksowe usługi porządkowe" oraz deklaruje "przyjmowanie wszystkich, nietypowych zleceń". Pani Anna, właścicielka firmy z Torunia, pytana, czy pomoże nam w oczyszczeniu kamienicy z niechcianych lokatorów, przyznaje, że współpracowała z K., który wykonywał podobne zlecenia, ale już się usamodzielniła.

- Nie pomogę. Nasza firma już tym się nie zajmuje. Odłączyliśmy się. Zmieniliśmy branżę i zakres usług. Zajmujemy się teraz tylko sprzątaniem obiektów. A K.? Oni też tym się już chyba nie zajmują, ale proszę ich spytać - poradziła.

To prywatny problem
Firma Zbigniewa K. ma siedzibę pod Warszawą. Na stronie in-ternetowej oferuje trzy rodzaje usług: ochroniarskie, remontowe i sprzątanie. Cennik: pracownik nieuzbrojony - od 7 do 15 zł za godzinę; uzbrojony - od 12 do 22 zł. Prezes K. zapewnia: "Za nasze działania ponosimy odpowiedzialność (...). Zespół środków, za pomocą których wykonywane są zadania, organizowany jest tak, aby na czas przewidzieć i usunąć przeszkody, mogące utrudnić lub uniemożliwić należyte wykonanie zobowiązań".

Prezes K., wiedząc o zainteresowaniu sprawą w Krotoszynie dziennikarzy "Polski Głosu Wielkopolskiego" i TVN, jest już podejrzliwy i zdenerwowany. - Przykro mi, musicie działać we własnym zakresie - odmawia nam jako fikcyjnemu klientowi. Kiedy jednak słyszy narzekania na prawo chroniące lokatorów oraz zapowiedzi, że zrealizujemy scenariusz z inną firmą, "w zaufaniu" opisuje, co by zrobił z opornymi lokatorami: - Jakby to było moje, to bym nie patrzył na nic i wyrzucił po prostu za łeb i koniec. Ale to nie moje, więc muszę postępować jak postępuję.

Fikcyjnego klienta niepokoi pomysł wynajęcia mieszkania pracownikom K. Po co wynajmować mieszkanie, które ma remontować i po co K.chce tam meldować swoich pracowników? - Takie są przepisy, że trzeba meldować powyżej trzech dni - wyjaśnia K.

Następnego dnia w rozmowie z reporterem "Głosu Wielkopolskiego" zrzuca odpowiedzialność za wydarzenia w Krotoszynie na właścicielkę kamienicy. Zapewnia, że nie zajmuje się zawodowo pozbywaniem niechcianych lokatorów.

- Wynająłem mieszkanie od właścicielki, ale lokatorzy uniemożliwiają mi pracę. Jestem skonsternowany zaistniała sytuacją. Mieliśmy tam wykonywać prace budowlane. Właścicielka obiecała, że lokal będzie wolny. Sytuacja jest naganna. Wygląda na to, że właścicielka chciała wykorzystać okazję i załatwić przez moją firmę coś, o czym nie miałem zielonego pojęcia. Wypowiedziałem jej słownie umowę. Czuję się oszukany. To był podstęp z jej strony - uważa.

Dlaczego do małego remontu zatrudnia pracowników spod Warszawy, a nie skorzystał z pracowników z Krotoszyna? - A dlaczego mi dyktujecie, co ja mam robić? Dlaczego miałem ich nie wziąć? Mogłem wziąć np. z Karpacza - odpowiada.

Twierdzi, że ma doświadczenie w pracach remontowych. - Mam pracowników i podwykonawców. Tak że podejmę się każdego zlecenia - mówi. Przyznaje jednak, że nigdy nie remontował kamienicy. Czy wszędzie melduje swoich pracowników? - To zależy - odpowiada.

Spytany, dlaczego jego pracownicy oświadczyli wprost lokatorom, że są śmieciami, których trzeba się pozbyć, odparł: - Ja tych słów nie słyszałem. Może w nerwach to powiedzieli. Tam były różne sytuacje. Również przekleństwa ze strony tych państwa, którzy tam przebywają - odpowiada.

Twierdzi, że nie został powiadomiony o imprezowaniu i skandalicznym zachowaniu jego pracowników. - To jest ich prywatny problem i oni będą za to odpowiadali - oświadczył. Ujawnia, że wcześniej część ekipy wysłanej do Krotoszyna zdezerterowała.

Uważa, że jego pracownicy ulegli namowom właścicielki, by utrudniać życie lokatorom. - Jak się mieszka na kupie i nie ma dostępu do wody czy toalety, to tak jest - mówi. Zapewnia, że z jego strony nie ma złej woli i po dwutygodniowym pobycie jego ludzie "już się wyprowadzają z mieszkania w Krotoszynie". - Panowie są spakowani. Czekamy tylko na przyjazd właścicielki, by zdać jej lokal - mówi.

Przyjadą inni?
Mimo tych obietnic w środę po południu kilku mężczyzn wciąż kręciło się w mieszkaniu. - Chłopcy nadal się bawią. Nie wiem, czy wyjadą. Wciąż hałasują. Od rana półtorej godziny puszczali głośno muzykę i córeczka brata płakała, bo nie mogła spać. Nie mam już siły - skarży się Edyta. Nie wzywa policjantów, bo powiedzieli jej przy wcześniejszych zgłoszeniach, że "puszczanie głośnej muzyki w dzień nie jest zakłócaniem miru domowego".

Odnosząc się do zapewnień K., że jego ludzie to budowlańcy, pani Edyta mówi: - To nie są budowlańcy. Oni w ogóle nie mają spracowanych rąk. Wyglądają na kulturystów. Poza tym nie kwateruje się i nie melduje pracowników w mieszkaniu, które mają rzekomo remontować.
Dodaje, że słyszała rozmowy mężczyzn z pracodawcą i właścicielką, którzy obiecywali im zapłatę, jeśli z mieszkania wyniosą się lokatorzy.

Właściciel firmy remontowej Daf-Mal w Krotoszynie, Dariusz Fabianowski twierdzi, że wykonawca remontu nie może wejść na plac robót, jeśli lokale nie są zwolnione. - Plac robót musi być przekazany przez inwestora, a obecność lokatorów to wyklucza - wyjaśnia. Kwaterowanie i meldowanie pracowników w remontowanych pomieszczeniach nazywa "karygodnym". - To łamanie praw pracowniczych z powodu braku zapewnienia odpowiednich warunków zakwaterowania. To także łamanie przepisów sanitarnych. Nie można kazać pracownikom spać i mieszkać w mieszkaniu, które mają remontować. No jak? W kurzu, brudzie?

Janusz Stępień właściciel działającej od 22 lat w Kaliszu agencji detektywistycznej Enigma, mającej wcześniej doświadczenie w usługach ochroniarskich, dziwi się koledze po fachu. - Jeżeli poczynania wynajętych panów są takie, jak podają lokatorzy, to możemy mówić o łamaniu prawa przy bierności policji oraz prokuratury. To zmuszanie kogoś do określonego zachowania - tłumaczy Stępień.

Utrudnianie korzystania z prawnie zajmowanego mieszkania, a wręcz zastraszanie, to ewidentne naruszenie prawa art. 191 kk, czyli "stosowanie przemocy wobec osoby lub groźbę bezprawną w celu zmuszenia innej osoby do określonego działania, zaniechania lub znoszenia podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech". Takich przesłanek można dopatrzeć się w działaniu właściciela kamienicy oraz pracowników firmy K., która jako firma ochroniarska powinna tego prawa szczególnie przestrzegać. Widok dobrze zbudowanych młodych osób, wzbudza u niektórych strach, że wobec nich może być użyta siła i to bezprawnie. Ustawa o ochronie osób i mienia określa zasady wykonywania ochrony, określa także jakie wymagania kwalifikacyjne musi spełnić pracownik ochrony. Dla łamiących to prawo przewiduje pozbawienie wolności do lat pięciu.

Nasuwa się pytanie czy interweniujący funkcjonariusze policji sprawdzili czy mężczyźni posiadają licencje pracownika ochrony, a ich pracodawca koncesję? I czy przedsiębiorca firmy ochroniarskiej podpisał z klientem umowę, w której zawarto zakres działań, oparty na obowiązującym prawie.

Rzecznik krotoszyńskiej policji Włodzimierz Szał informuje, że policjanci sprawdzali jedynie dowody osobiste mężczyzn, zatrudnionych przez firmę K. Nie weryfikowano, czy są pracownikami ochrony. K. zapewnia, że jego ludzie nie mieli za zadanie zastraszać lokatorów. - Ja nie oceniam ich po wyglądzie. Oni mogą mi się kojarzyć nawet ze świętym Mikołajem - mówi.

W środę późnym wieczorem mężczyźni opuścili mieszkanie, otwierając zamkniętą od tygodni kuchnię i trzeci pokój. Jednak lokatorzy nie odetchnęli z ulgą. Pani Edyta mówi: - Jeden z tych panów powiedział nam, że jeśli oni sobie z nami nie poradzą, to przyjedzie następna ekipa, która będzie bardziej agresywna. Może ci wyjechali, a po nich przyjadą inni?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski