Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiedy Bóg zamyka oczy

Barbara Sadłowska
- Nie przyznaję się do winy - powiedział Mikołaj.
- Nie przyznaję się do winy - powiedział Mikołaj. G. Dembiński
Dlaczego? Na to pytanie nie ma odpowiedzi. Dlaczego właśnie one nie wróciły do domu? Były młode, śliczne i niewinne własnej śmierci. Czy Bóg zamyka oczy, kiedy płacą najwyższą cenę za chore emocje i ambicje innych? Z sądowej wokandy o zamordowanych dziewczętach i rozpaczy ich bliskich pisze Barbara Sadłowska.

Było ich wiele. 17-letnia Afrodyta, córka Eleni, która w styczniu 1994 roku nie wróciła po lekcjach do domu. Zastrzelił ją jej były chłopak, Piotr G. Miał wtedy 21 lat. Nie potrafił pogodzić się z zerwaniem, więc zabił.

22 grudnia 2000 r. do domu nie wróciła 22-letnia Małgorzata ze Stęszewa. Zabił ją Sebastian S., 26-letni chłopak jej koleżanki. Uważał, że Małgosia ma zły wpływ na jego dziewczynę, bo chciały razem pojechać na spotkanie wspólnoty Taizé. Ciała Małgosi nigdy nie odnaleziono.

22-letnia studentka Agata, która w czerwcu 2002 r. nie wróciła ze spaceru. Znaleziono ją następnego dnia na polu jęczmienia. Zgwałconą i martwą. Agata była wówczas z wizytą u swojej siostry w Wysokiej koło Piły. Zabił ją 21-letni Robert M., brat chłopaka jej siostry i jego kolega Krzysztof. Dlaczego? Bo siostra Agaty zajęła pokój Roberta, który poza tym uważał, że dziewczyny traktują go z góry...

Potem była jeszcze najmłodsza, 15-letnia Natalia ze Sławy Wielkopolskiej, zamordowana w 2008 roku. - W wigilijną noc, kiedy obdarowujemy się nie tylko prezentami, lecz miłością, zaprosiła oskarżonego, by zajął puste miejsce przy jej rodzinnym stole. Podzieliła się z nim opłatkiem, a on ją zabił. Bezwzględnie przerwał życie Natalii, wymierzając pięć ciosów nożem. Przyjaciółki, którą znał od dziecka i która zaraz po wieczerzy pobiegła do niego, żeby w tym dniu nie był sam - mówiła Renata Ohradka z Prokuratury Rejonowej w Wągrowcu, żądając 25 lat więzienia dla Adama P. 17-latek zamordował koleżankę, bo powiedziała mu: "nie".

Poznański sąd jest surowy dla takich zabójców. Starsi dostali dożywocie. Młodsi, którym takiej kary wymierzyć nie można - 25 lat. Także dla Mikołaja K. z Wolsztyna, oskarżonego o zamordowanie 18-letniej Justyny, prokurator nie może żądać dożywocia, bo swoją osiemnastkę obchodził dopiero w lipcu, dwa miesiące po zniknięciu dziewczyny. Proces Mikołaja rozpoczął się w marcu w Poznaniu.

Najgorsza niepewność
Na sali rozpraw zalega wtedy ogromna cisza, niekiedy przerywana szlochem. Kiedy mówią o swoim niepokoju - może nawet irytacji, bo nikt nie chce podejrzewać najgorszego. Kiedy dziecko nie wraca o czasie ze szkoły albo wychodzi z domu "tylko na chwilę" i nie wraca na noc. Irytacja znika, niepokój przeradza się w strach. Zanim pójdą na policję, sprawdzają u kolegów i koleżanek. Telefonują, wypytują, szukają. Ojciec Natalii poszedł nocą do kościoła, gdy córka nie wróciła z pasterki. Tata Justyny też sam ruszył na poszukiwania.

- Wiedziałem, że każda minuta się liczy. Bałem się, że ktoś zrobił jej krzywdę, że gdzieś leży, pobita, zgwałcona, że stało się coś złego. Była ładna, zgrabna - mówił ojciec Justyny, w pierwszym dniu procesu Mikołaja K. - Szukałem na boisku, w parku, wszędzie. Sprawdzałem kupki z chrustem, chciałem piaskownicę przekopać... Ona nigdy nie zrobiła tak, żeby wyjść i nie dać znaku życia.

Rodzice Justyny wykorzystali każdą możliwość. Szukali pomocy u jasnowidza, matka poddała się hipnozie, by przypomnieć sobie o hałasach na klatce schodowej. Apelowali przez internet i media, zatrudnili biuro detektywistyczne. Jasnowidz kazał szukać ciała dziewczyny w rejonie stawów. W akcji uczestniczyła policja i straż.

I zobaczyłem córeczkę...
- Nic nie znaleźliśmy. Poszukiwania trwały do 22 - 23. Kiedy strażacy i policja wycofali się, ja z moim przyjacielem szukałem nadal. Całą noc. Potem, nie wiem skąd, pojawiła się informacja, że ktoś wywiózł córkę za granicę. Mówili mi: - Panie Włodku, pan się nie martwi, córka żyje. Wywieźli ją do burdelu... Ładne pocieszenie! Policja też traktowała mnie trochę niepoważnie - nie wykluczali, że córka wróci, bo ktoś tam zaginął tydzień czy dwa temu i potem się znalazł... - relacjonował ojciec Justyny. - Jeździłem po lasach i wszędzie, gdzie ktoś coś widział, słyszał - sprawdzałem każdy sygnał. Aż pomyślałem, tyle hektarów lasu, nie jestem w stanie jej znaleźć.

Dla rodziców Justyny musiały minąć niemal dwa miesiące niepewności i coraz mniejszej nadziei. Ciało w podmiejskim lasku znaleziono dopiero w czerwcu. - Policja nie chciała nas wpuścić, czekaliśmy dwie - trzy godziny. Ciało wynieśli na noszach. Na skraju pola rozpięto ten worek i zobaczyłem moją córeczkę. Buciki, bluzka, kurtka ta sama, kolczyk, rączki zaciśnięte....nie było twarzy. Próbowałem ją objąć, przytulić... twarzy nie miała...

Lodowate ręce
W pierwszym dniu procesu Mikołaja K. jako pierwsi świadkowie zeznawali rodzice Justyny. Opowiedzieli o swoich rozmowach z oskarżonym, który według billingu telefonicznego był ostatnią osobą, z którą córka się kontaktowała. Po jej zaginięciu pokazał im SMS-a w swoim telefonie. Miała go rzekomo wysłać Justyna, by odwołać spotkanie z Mikołajem. Rodzice jednak od początku mieli wątpliwości i podejrzewali, że tekstu nie napisała ich córka. Mikołaj podczas spotkania dużo i źle mówił o relacjach Justyny z jej chłopakiem. Rodzice zapamiętali jeszcze jedno: Mikołaj miał lodowate ręce.

Nie przyznaję się
3 marca prokurator odczytał mu akt oskarżenia. Sąd zapytał, czy przyznaje się do winy. - Nie, nie przyznaję się do winy - powiedział Mikołaj i dodał. - Skorzystam z mojego prawa i nie będę składał wyjaśnień.

Sąd odczytał Mikołajowi jego wcześniejsze wyjaśnienia. Pierwsze z nich złożył 17 czerwca ub.r., rok po znalezieniu ciała Justyny. Wówczas przyznał się do winy. Opowiedział, jak tego dnia wypił z kolegą parę piw. Do tego łyknął kilka "tabsów". Potem spotkał innego kolegę, od którego pożyczył skuterek.

- Nie wiem, jak doszło do spotkania z Justyną. Nie pamiętam, jak jechałem z nią do tamtego lasu - mówił wówczas. Wyjaśniał, że umówił się z Justyną, bo chciał, aby zagrała podczas zakończenia roku w jego szkole. Znali się z gimnazjum. Poza tym, ona była dziewczyną jego kolegi.

Przesłuchiwany dzień później powiedział, że to Justyna chciała zobaczyć, jak jest w tym lasku, w którym miała być impreza. Spłoszył ich jakiś odgłos, zaczęli uciekać. Stracił dziewczynę z oczu. Znalazł leżącą na ziemi, jedną stronę twarzy miała we krwi. Obok leżał kamień... - Może go dotknąłem? - zastanawiał się wówczas. - Z Justyną to był wypadek... Potknęła się i uderzyła głową o ten kamień. Nie wyczułem u niej tętna...

Przyznał, że zabrał dziewczynie telefony komórkowe i wrzucił do Jeziora Wolsztyńskiego. Potem jeszcze raz zmienił wyjaśnienia. - Z kompletnego przerażenia uderzyłem Justynę kamieniem w głowę, chociaż już nie żyła - powiedział wreszcie.

Wyjaśnienia Mikołaja nie pozwalają odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Justyna zginęła. Zresztą, on sam wersję o "wypadku" zastąpił suchym: "nie przyznaję się" i milczeniem. Jedna z koleżanek zamordowanej nastolatki powiedziała, że kiedy Justyna i Mikołaj chodzili do gimnazjum, on chciał się z nią spotykać. Ona nie chciała i później wybrała kolegę Mikołaja.

Czy dla syna lekarskiej pary i - według rówieśników - również ćpuna, był to wystarczający powód, by odebrać jej życie?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Kiedy Bóg zamyka oczy - Głos Wielkopolski

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski