Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Człowiek wielu imion: inspektor Maćkowiak

Agnieszka Smogulecka
- Bardzo lubię osiołki  -  podinspektor Ludwik Maćkowiak przyznaje, że kiedy tylko może fotografuje te zwierzęta albo prosi o pamiątkowe zdjęcie z nimi. Tę fotografię wykonano podczas  ostatniej misji w Afganistanie
- Bardzo lubię osiołki - podinspektor Ludwik Maćkowiak przyznaje, że kiedy tylko może fotografuje te zwierzęta albo prosi o pamiątkowe zdjęcie z nimi. Tę fotografię wykonano podczas ostatniej misji w Afganistanie Archiwum L. Maćkowiaka
Świat oglądał z perspektywy konfliktów i wprowadzania ustaleń pokojowych. Mimo to zachował pogodę ducha i uśmiecha się, opowiadając o trudzie życia w Bośni, Kosowie, Tadżykistanie czy Afganistanie. O najbardziej "światowym" policjancie z Poznania Ludwiku Maćkowiaku pisze Agnieszka Smogulecka.

Niewysoki, stale uśmiechnięty blondyn. Radością życia zaraża chyba wszystkich, których mija na korytarzach wielkopolskiej komendy wojewódzkiej. Choć przez ostatnie lata bywał tu rzadko: w policji służył co prawda 18 lat, ale 9 z nich spędził poza granicami kraju. O misjach opowiada z żarliwością, energią, ale uważa, by nie zdradzić za dużo. Opowieści o masowych grobach, strzelaninach, zagrożeniu sprawiają, że oczy podinspektora poważnieją.

O Ludwiku Maćkowiaku mówi się, że nigdy nie odmawiano mu udziału w misji, do której się zgłosił, zwykle zresztą wyznaczano go do kadry dowódczej. Po latach służby - choć brzmi to pompatycznie - dla pokoju, zdecydował się odejść na emeryturę policyjną. Tydzień temu koledzy z poznańskiej policji uścisnęli mu dłoń, żegnając się z "misjonarzem", jak go nazywali.

- Nie zamierzam zbyt długo siedzieć w domu - zdradza, choć nie chce podawać planów na przyszłość. Musi je uzgodnić z najbliższymi. Osoba z jego doświadczeniem i umiejętnościami (ma uprawnienia do prowadzenia czołgu, szkolono go agresywnej jazdy autem na wypadek ostrzału czy wybuchu, odbijania zakładników) nie będzie mieć problemów ze znalezieniem zajęcia. - Nadal lepiej się czuję w moro niż w garniturze - wyznaje.

Człowiek wielu imion
Przed laty pracował w prokuraturze, stamtąd przeniósł się do policji. Pierwszy raz na misję z ramienia Organizacji Narodów Zjednoczonych wyjechał w 1998 roku do Bośni i Hercegowiny. To właśnie ten wyjazd wspomina jako najtrudniejszy. I to nie dlatego, że przez pierwsze miesiące pieszo patrolował okolice Srebrenicy. Przebywał w siedlisku serbskim, sprawdził się jednak, choć zajmował się między innymi odkrywaniem ciał pomordowanych, masowych grobów. Z czasem został doradcą ministra spraw wewnętrznych Republiki Srpskiej (prosi by nie spolszczać tej nazwy).

Wrócił do domu w 1999 roku, tylko na kilka miesięcy, bo został wysłany do Tadżykistanu. - Operacja specjalna w Duszanbe. To tam usłyszałem, że wydano na mnie wyrok - wspomina.

W Tadżykistanie, opowiada podinspektor Maćkowiak, było wyjątkowo ciężko: bez prądu, wody, mieszkanie 500 metrów od fabryki uranu. - Proszę spojrzeć na moją twarz. Od czasu mieszkania przy tej fabryce cera się popsuła, sądzę, że właśnie od uranu - kiwa głową. I nagle oczy robią się jak ze stali. Patrzy przed siebie i mówi: - Misja miała na celu wprowadzanie w życie ustaleń pokojowych. Z 22-osobowej grupy, w której byłem jedynym Polakiem, zabito 6 osób.

Natychmiast zmienia temat. - Używałem tam imienia Ivan. Bo zawsze na misjach przyjmuję imiona, które miejscowym nie wydają się obce. W krajach arabskich mówiono na mnie Lutvi. To imię nieprzypadkowe, oznacza miłą, sympatyczną osobę. Bardzo mi to pomagało, szczególnie że staraliśmy się większość czasu być w terenie... - tłumaczy Maćkowiak.

Podinspektor był w szoku, gdy jadąc samochodem, usłyszał w radiu komunikat. Talibowie wydali na niego wyrok śmierci. Choć niewiele osób wiedziało jak naprawdę się nazywa, usłyszał trzykrotnie, bardzo wyraźnie: "Ludwik Maćkowiak".

Wtedy wystraszył się, ale nie na tyle, by przerwać działalność w Tadżykistanie. Zmienił mieszkanie, zdwoił ostrożność. - Wiedziałem, że albo mnie zastrzelą, albo podrzucą mi narkotyki. Miałem świadomość, że w tamtejszym więzieniu nie przeżyłbym dłużej niż miesiąc - wspomina.

Ktoś salutuje tacie?!
Ludwik Maćkowiak wrócił do Polski w 2000 roku, nie na długo. Lata 2002-2003 upłynęły mu w Kosowie. Był oficerem łącznikowym Jednostki Specjalnej Polskiej Policji. Odpowiadał za kontakty między specoddziałami i ludnością. Wiadomo było, że nie będzie łatwo. Media donosiły o porachunkach między Albańczykami i Serbach nękanych przez Albańczyków w zemście za lata represji. Przed wyjazdem rozmawialiśmy w Maćkowiakiem.

- Będziemy wykonywać zadania, jakie wyznaczy nam ONZ, władze międzynarodowe i państwa ościenne - tłumaczył. - Chodzi o nadzór nad przestrzeganiem praw człowieka, kontrolowanie wypełniania przez zwaśnione strony zawartych umów, ochronę konwojów, czuwanie nad bezpieczeństwem mieszkańców. Przez cały czas musimy mieć świadomość, że w każdym domu znajduje się broń, która na co dzień jest używana... Dlatego i my będziemy doskonale uzbrojeni.
Dziś, wspominając tę misję, mówi krótko: - Były zamieszki. Mało brakowało, by doszło do wymiany ognia i to podczas wizyty oficjeli.

Kolejna misja przyniosła jednak ukojenie. Znów Bośnia i Hercegowina. Tym razem występował już nie w barwach ONZ, lecz Unii Europejskiej. Był rzecznikiem dyscyplinarnym. - Dużo pracy, ale spokój. Przyjechała do mnie rodzina - wspomina, jak dzieci były zdumione, gdy zobaczyły, że obcy ludzie salutują tacie. Wcześniej nie miały pojęcia, czym zajmuje się ojciec. - To była jedyna misja, którą wspominam z lekkim sercem.

Kolejny wyjazd, 2004 rok. Bliski Wschód. Operacja USA, a Maćkowiak był liderem pionu antyterrorystycznego. Szkolenie irackich sił bezpieczeństwa. I znów nie zdradza szczegółów, wspomina rodzinę: - Musiałem obiecać bratu, że nie pojadę do Izraela. On miał jakieś złe przeczucia. Nie pojechałem - zamyśla się na chwilę, a później po cichu dodaje: - Wielu kolegów, których wtedy poznałem, zostało zastrzelonych.

Później znów pojechał do Kosowa, ale tym razem obyło się - jak mówi podinspektor - bez wydarzeń specjalnych.

Bezpieczny dom z odchodów
Ostatnia był Afganistan. Od 2008 roku. Był tam pierwszym Polakiem w mundurze policjanta, pełnił funkcję doradcy szefa organizującej się policji w Mazar-e-Sharif, później był dowódcą polskiego kontyngentu. - Tam nie ma centymetra bezpiecznej ziemi - kiwa głową.

Pracował w prowincji Samangan, to ważne miejsce, przez które przebiega droga łącząca Kabul z północą: Turkmenistanem, Tadżykistanem i Uzbekistanem. Bywał delegowany w okolice Ghazni. Tworzył centrum zarządzania kryzysowego, uczył policjantów czytać, tłumaczył, jak posługiwać się mapą.

Lutvi, bo tak się tam nazywał, walczył z rebeliantami, przestępczością narkotykową, handlem ludźmi. Uśmiecha się i opowiada, jak udało mu się osiągnąć względny spokój na "swoim" terenie. - Najpierw należy się dziesięć, dwadzieścia razy spotkać i rozmawiać o rodzinach, wypijając przy tym hektolitry herbaty na wodzie z deszczówki. Nie wolno występować z pozycji siły, przez cały czas trzeba pamiętać, że jesteśmy u nich gośćmi - tłumaczy.

I zaznacza, że nigdy nie podchodził do dzieci, mając na ramieniu karabin. - Uśmiech na ustach, zero broni, jeśli coś można trzymać w ręku to cukierek albo zabawkę. A dzieci są tam naprawdę cudowne. One nie są winne temu, co się tam dzieje - wzrusza się. Ale zaraz wraca do tematu: - Ja zawsze reprezentowałem nie tyle siebie, ile nasz kraj. Nigdy nie zapominałem, że przez pryzmat mojej osoby oceniana jest Polska. I wiem, że więcej można zyskać, wchodząc do domu starszyzny z otwartymi rękoma, niż podjeżdżając wozem opancerzonym. Gdy narastało napięcie, gdy ludność była podburzana przeciwko nam, załatwiliśmy koce, które przekazaliśmy mulle do rozdania. Przestał nas atakować w swoich kazaniach. W Afganistanie dobry koc to majątek: rok w rok setki ludzi umierają z wyziębienia.

Lutvi zdobył zaufanie, które później owocowało (udało się np. szybko wykryć porywaczy amerykańskiego biznesmena - wrócił do domu cały i zdrów). Przeżył wśród ludności miejscowej epidemię cholery. Nie uciekł, ciągle był wśród nich, pił tę samą wodę, przygotowywał posiłki z lokalnych produktów. Wśród miejscowych łatwo jednak mogli się ukryć terroryści. I do Polaków w Afganistanie docierały sygnały wywiadowcze o planowanych zamachach. Zamykali się wtedy w tzw. safe house, czyli glinianym domu, zbudowanym z mieszaniny gliny z odchodami. - Tam, to najsolidniejsze budowle - wtrąca Maćkowiak.

Ciężko mu mówić o tym, co przeżywał, będąc przez tyle miesięcy poza domem. Na misjach niebezpieczni są nie tylko terroryści, ale i własny żołądek oraz mózg. - Jemy to, co miejscowi. Im to nie szkodzi, ale zdarza się, że my cierpimy. Samotność, ciągły stres czy widok rannych lub zabitych sprawia, że można załamać się psychicznie - mówi Ludwik Maćkowiak. Opowieść o każdej misji kończy inną. Otwarcie mówi o tęsknocie za rodziną, o tym, jak spieszno mu było spotkać się po powrocie z najbliższymi - dziećmi i żoną. - Po miesiącach nieobecności zobaczyć ją, przytulić się do niej. Tego nie da się opisać - mówi.

Policja w misjach
Polska policja uczestniczy w operacjach pokojowych Narodów Zjednoczonych od 27 marca 1992 roku. 30 polskich policjantów wzięło wówczas udział po raz pierwszy w misji UNPROFOR (United Nations Protection Force) na terenach byłej Jugosławii.

Od tego czasu polscy policjanci pełnili służbę pod auspicjami: Organizacji Narodów Zjednoczonych (b. Jugosławia 1992-1995, Irak 1995-1996, Chorwacja 1996-1998, Bośnia i Hercegowina 1996-2002, Tadżykistan 1998-2000, Sudan 2005-2006, Kosowo 1999-2008, Gruzja 2003-2009); OBWE (Chorwacja 1998-2001); Unii Zachodnioeuropejskiej ( Albania 1997-2001), Unii Europejskiej (Macedonia 2003-2005).

Obecnie służbę poza granicami kraju polscy policjanci pełnią pod auspicjami: ONZ (Liberia od 2004), Unii Europejskiej (Bośnia i Hercegowina, Afganistan, Gruzja, Kosowo).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski