Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marzenia Jacky z gorącej Afryki spełnią się w Polsce

Redakcja
Jacquelline Dangana z Kamerunu, Beata Patrzykąt - przyjaciel misji oraz ojciec Dariusz Godawa, który utworzył i prowadzi Foyer St. Dominique
Jacquelline Dangana z Kamerunu, Beata Patrzykąt - przyjaciel misji oraz ojciec Dariusz Godawa, który utworzył i prowadzi Foyer St. Dominique Grzegorz Dembiński
Przyjechała do Polski z Kamerunu, by spełnić swoje marzenie: studiować położnictwo, a później pomagać młodym kobietom w swoim kraju. O Jacquelline Dangana i Misji Kamerun pisze Agnieszka Smogulecka.

Kamerun. Państwo w Afryce Środkowej nad Zatoką Gwinejską. Każdy o nim słyszał. Ale nie każdy zdaje sobie sprawę - oglądając w telewizji roztańczonych, kolorowo ubranych, czarnoskórych ludzi - jak trudne jest tam życie. UNICEF informuje: to kraj dotknięty wszechogarniającym ubóstwem, gdzie wskaźnik umieralności noworodków stale rośnie. Ponad połowa społeczeństwa żyje poniżej granicy ubóstwa, a nad krajem wisi widmo głodu. Owszem, są miasta, w których bogaci mieszkają w warunkach przypominających nasze, ale większość gnieździ się w szopach czy lepiankach, gotuje na ogniu, potrzeby fizjologiczne załatwia pod chmurką. W wielu wsiach, a nawet na przedmieściach nie ma prądu. Małe dzieci, dla których nie starcza pożywienia, nie mogą nawet pomarzyć o szkole. Nastolatki często muszą uciekać się do kradzieży lub prostytucji.

Piękne piekło

- Gorąco, wilgotno, parno. Mnożą się choroby. Najgroźniejsza jest malaria - mówi ojciec Dariusz Godawa, misjonarz. Urodzony na poznańskim Dębcu, po latach spędzonych na misji, mówiąc "u nas", ma na myśli Kamerun. Bieda, choroby, dzieci - te słowa powtarza najczęściej. I jeszcze: korupcja, bezrobocie, zbyt niska świadomość, zbyt droga edukacja i służba zdrowia. Malaria jest przyczyną 40 proc. zgonów wśród dzieci poniżej 5 lat, ale tylko 1 proc. dzieci sypia pod siatkami przeciw insektom. Misjonarze starają się ulżyć miejscowej ludności. Pomagają finansowo ubogim, dzieciom dają możliwość nauki. Wierzą, że to one mogą zmienić losy kraju. Ojciec Godawa pomaga kilkuset ubogim maluchom, z których kilkanaście mieszka w Foyer St. Dominique, w którym warunki określane są jako luksusowe, bo jest elektryczność, bieżąca woda, kanalizacja i wyżywienie. Pomocą objętych jest także kilkunastu zdolniejszych maturzystów i studentów. Jacquelline Dangana jest jedną z nich.

Jacquelline

Drobna, uśmiechnięta dziewczyna, z włosami splecionymi w dready. Kto widzi ją pierwszy raz, nie domyśli się, jak wiele przeszła. Jeszcze niedawno miała dziewięcioro rodzeństwa: trzech braci i sześć sióstr. Najstarsza zmarła jednak zeszłej jesieni.

Tak opowiada swoją historię: - Ja i moi bracia zostaliśmy opuszczeni przez ojca. Uciekł do buszu, nie mogąc patrzeć, jak cierpimy i nie umiejąc tego zmienić. Zostaliśmy tylko pod opieką mamy, która mimo biedy starała się chociaż nas wyżywić. Jednak nie chodziliśmy do szkoły. Pewnego dnia mama zaniemogła. Chorowała bardzo krótko i umarła. Niektórzy mówią, że została otruta. I tak zostaliśmy sami. W końcu nasz dom rozleciał się do fundamentów.
Jacquelline miała 15 lat, gdy trafiła z młodszym bratem do Foyer St. Dominique. Dom dziecka przez cały czas boryka się z kłopotami, daje jednak miejsce do spania, jedzenie i szkołę. Tak było przed laty i tak jest teraz. Lista potrzeb jest długa. Na stronie misja-kamerun.pl można wyczytać, ile trzeba wydać na jedzenie, jarzeniówki, materace i pościel, środki czystości, leki, motyki i maczety (to podstawowe narzędzia), by móc przetrwać. W zakupie tego wszystkiego pomagają ludzie z Polski, nawet tacy, którzy w Afryce nigdy nie byli, ale wzruszyły ich opowieści o sytuacji dzieci. To właśnie dzięki nim Jacky miała dach nad głową i co jeść, to dzięki nim podjęła naukę i mogła zacząć nowe życie.

Jacky, będąc w domu dziecka, pomagała przy młodszych wychowankach, jak mogła. A wieczorami się uczyła. - W Kamerunie dziewczyny, które mają 14-15 lat rodzą dzieci. Chciałam być inna, chciałam pokazać im, że można żyć inaczej. Chciałam być przykładem dla młodych - mówi szybko, patrząc w stół i wyginając palce. - Dzięki swojej ambicji, determinacji i wytrwałości zdała bardzo dobrze maturę. W Kamerunie jest to prawdziwy sukces, bo ten egzamin jest bardzo trudny, a przy niskim poziomie nauczania w publicznych szkołach jego zdanie jest prawdziwym dowodem samozaparcia - chwali ją o. Godawa. To dlatego postanowił pomóc dziewczynie także w studiach.

- Od dziecka marzyłam, żeby zostać lekarzem, poznać medycynę. Jednak w liceum nie miałam wystarczająco dużo zajęć z chemii czy biologii, których znajomość jest konieczna na studiach medycznych - mówi. - Zdałam maturę, przyjechałam do Polski. Zdecydowałam się na położnictwo.

Chrząszcz brzmi w trzcinie

Jacky jest w Polsce od kilku miesięcy. Aby mogła tu przyjechać, najpierw trzeba jej było kupić paszport. - W Kamerunie za wszystko trzeba dawać łapówki - tłumaczy misjonarz, przypominając, że Kamerun znajduje się w czołówce krajów dotkniętych korupcją. Potem konieczne było załatwienie polskiej wizy. Wreszcie bilet i ciepłe rzeczy. Odzież kupowano już w Polsce. Bo jak w sercu Afryki kupić ciepły szalik czy czapkę?

- Można - zaskakuje nas o. Godawa. - Są przysyłane w darach, a jak ludzie coś mają, to noszą. Sęk w tym, że dary zwykle trafiają do lokalnych kacyków, a ci dzielą je między swoich, sprzedają. W futrzanych czapkach i kożuchach można u nas zobaczyć chłopaków na motorynkach. Te rzeczy mają ochronić przed wiatrem.
Na razie w Łodzi Jacky uczy się języka polskiego. Choć idzie jej nieźle, przyznaje: - Najtrudniejsza jest gramatyka. A o. Godawa dodaje, że nie ma tygodnia, by ktoś nie prosił, żeby powiedziała "chrząszcz brzmi w trzcinie". Takie nasze polskie poczucie humoru. A Jacky już płynnie przechodzi przez "chrząszcz brzmi". Formułując skomplikowane zdania, nadal woli jednak francuski.
Naukę dziewczyny finansuje polski rząd. Jednak opłaty za mieszkanie, wyżywienie itd. musi pokrywać sama. W rzeczywistości to misja co miesiąc zasila konto dziewczyny. - Przydaje się każda złotówka - mówi o. Godawa.

- Chcę wrócić do Kamerunu, żeby pomagać młodym kobietom. Ciężarne nie zawsze konsultują się z lekarzem, chciałabym je do tego zachęcić, a także pomóc w razie problemów w czasie ciąży, porodu i później z małymi dziećmi - mówi Jacky. W Kamerunie podczas porodu umiera 70 na 1000 dzieci. Przeciętna afrykańska kobieta jest matką około dziesięciorga dzieci. Średnia życia to 53 lata.

Zimno!

Pierwsze wrażenia z Polski? Jacky odwraca głowę, zamyka oczy, próbując sobie przypomnieć odczucia sprzed kilku miesięcy. - Zimno - uśmiecha się. Gdy zaczęły się mrozy, na swoim blogu napisała: - Wszyscy nowo przybyli Afrykanie krzyczą. Czy damy radę przetrwać zimę, czy też umrzemy z zimna? Co za świat do góry nogami! Najpierw noc zapada o godz. 16, a teraz to okropne zimno. Co się z nami stanie? Czy będziemy umieli to wszystko przetrwać?

- I siedzą popołudniami w pokoju okutane kocami, kołdrami - dodaje o. Godawa. Drugie wrażenie z Polski? To, że ludzie są sympatyczni, choć w Kamerunie ostrzegano ją, że Polacy są rasistami. Ale do tej pory Jacky nie spotkała żadna przykrość, ludzie są mili. Jedyne, co ją zadziwia to fakt, że w kościele ludzie wolą dosiąść się do białych z zatłoczonej ławki, niż usiąść obok niej. Ale czy to jest rasizm? - Nie sądzę - uśmiecha się Jacky.

Jacky zauważyła też, że w Polsce wszyscy siedzą zamknięci w swoich domach. W Kamerunie w domach się tylko śpi. Życie kwitnie na ulicach, podwórkach, wszyscy się odwiedzają, chodzą do barów. W Polsce ludzie odcinają się od innych.
Za kilka miesięcy 22-letnia dziś Jacquelline będzie zdawać egzamin na Uniwersytet Medyczny w Poznaniu. Ma nadzieję, że zostanie przyjęta. Oprócz nauki ma też inne plany. - Chcemy zabrać ją do zoo - mówi o. Godawa. - Jacky nie widziała nigdy żyrafy, lwa, słonia. W Kamerunie żyją te zwierzęta, ale nie zbliżają się do siedlisk ludzkich - zamyśla się i wyznaje, że ma inne plany co do Jacky. Wolałby, żeby została tutaj. - Mogłaby dawać świadectwo, tłumaczyć, jak jest w Kamerunie i dlaczego każda mądra pomoc jest cenna - mówi o. Godawa. - Tam się zmarnuje. Wróci, zacznie rodzić dzieci, nie będzie mieć czasu, by pomagać innym.

Każdy może pomóc

Misję Kamerun wspiera Stowarzyszenie Dzieci Słońca.
* Chętni mogą przekazać na pomoc ubogim z misji w Bertoua 1 proc. swojego podatku. Wystarczy w rozliczeniu PIT podać nazwę stowarzyszenia oraz numer KRS:0000313743.
* Adopcje serca (czy jak wolą inni - "na odległość") funkcjonują w szczątkowej formie. Ofiarodawcy wykruszają się, a misjonarze chcą ograniczyć ryzyko, że bez pomocy zostanie dziecko, którego "przybrani rodzice" z jakichś powodów nie mogą już go wspierać. Misje zachęcają do wpłat nie na cele ogólne.
* Czynne są również konta misji. Ofiarodawcy mogą wybrać, na jaki cel ich pieniądze będą wykorzystane. Przyjacielem misji zostaje każdy, kto regularnie wpłaca stałą sumę na najbardziej palące potrzeby (dofinansowanie szkoły, żywność dla biednej rodziny, opłaty na pobyt w szpitalu, jedzenie dla dzieci w Foyer, naprawy remonty). Wystarczy ustawić stale zlecenie na np. 50 zł. Szczegóły: misja-kamerun.pl.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski