Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lot z procedurami: śmigłowiec jak ambulans

Jacek Tomczak
J. Tomczak
Ponad 3 godziny trwał lot sanitarnego śmigłowca z pleszewskiego szpitalnego lądowiska do szpitala w Łodzi. Wieziono 15 - letnią ofiarę zatrucia tlenkiem węgla w Dobrzycy. Wcześniej dowieziono ambulansem poszkodowanego w tym samym wypadku dziadka dobrzyczanki.

Powód: procedury w lotnictwie sanitarnym, które przewidują wykonanie badań m.in. badanie krwi. Starosta podejrzewa, że wezwanie śmigłowca nie miało trybu alarmowego, potraktowano je jako zlecenie transportu.

Starosta Michał Karalus postanowił powołać specjalny zespół do zbadania tej bulwersującej sprawy. - Chcieliśmy sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego to wszystko trwało tak długo? - mówi Michał Karalus. - Dlaczego od momentu powiadomienia dyspozytora lotniczego pogotowia ratunkowego do czasu przetransportowania dziewczynki do szpitala w Łodzi, musiało upłynąć aż ponad 3,5 godziny? Analizując wszystkie fakty, doszliśmy do wniosku, że wezwanie śmigłowca nie zostało zakwalifikowane jako procedura trybu alarmowego, a przyjęte jedynie jako zlecenie transportu. Będziemy interweniować w ministerstwie zdrowia - dodaje starosta.

Okazuje się, że dziadek 15 - latki został dowieziony do komory hiperbarycznej w szpitalu w Łodzi ambulansem tylko 15 minut później. Zapytaliśmy rzeczniczkę Lotniczego Pogotowia Ratunkowego w Poznaniu, dlaczego tak się stało. - Zgłoszenie wpłynęło do nas o godz. 9 a o 9.30 zlecenie zostało przekazane do zespołu śmigłowcowej służby ratownictwa medycznego - mówi rzeczniczka.

Dodaje, że półgodzinna zwłoka wynika z faktu, iż lekarz opiekujący się pacjentką w Pleszewie, chciał ją początkowo przetransportować do komory hiperbarycznej w Gdyni i dyspozytor zaczął przygotowywać załogę samolotu, która miała polecieć z Warszawy do Poznania, żeby zabrać chorą i lecieć do Gdańska na lotnisko w Rębiechowie. Kiedy okazało się, że komora jest wolna w Łodzi, zlecenie zostało zmienione na śmigłowiec. Rzeczniczka tłumaczyła też, że obowiązujące procedury w lotnictwie sanitarnym przewidują, że śmigłowiec wzbija się w powietrze w ciągu czterech minut od wezwania, a jeśli do miejsca przeznaczenia jest kilkadziesiąt kilometrów, to czas startu wydłuża się do kwadransa. - Przed startem trzeba też zgodnie z procedurą wyliczyć ilość potrzebnego paliwa, zatankować maszynę - wyjaśnia Wojteczek.

Ostatecznie śmigłowiec wystartował z Poznania o godzinie 10.14 i w Pleszewie był o 11. Z pacjentką na pokładzie wzbił się w powietrze o godz. 11.40, bo procedury LPR przewidują, że przed przyjęciem pacjenta na pokład, trzeba jeszcze wykonać odpowiednie badania (w tym badanie krwi). W Łodzi lądował o 12.32. - Ponieważ przy szpitalu nie ma lądowiska, do tego dochodzi jeszcze czas przejazdu karetki z lądowiska do szpitala - dodaje rzeczniczka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski