Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Odzyskano skradziony 9 lat temu obraz Moneta

Agnieszka Smogulecka
Obraz "Plaża z Purville" autorstwa Moneta
Obraz "Plaża z Purville" autorstwa Moneta KWP w Poznaniu
Podejrzany o kradzież obrazu Moneta "Plaża w Pourville" aresztowany. Sąd Rejonowy w Poznaniu przed chwilą zdecydował, że Robert Z. trafi do aresztu na 3 miesiące.

Prokurator postawił mężczyźnie zarzut kradzieży dobra narodowego, za co grozi do 10 lat więzienia. Sąd uzasadnił decyzję o areszcie grożącą Robertowi Z. właśnie surową karą i obawą matactwa, ponieważ śledztwo ciągle trwa. Okazuje się, że mężczyzna był wcześniej notowany i w 2006 roku pobierano od niego odciski palców.

Obraz ukradziono we wrześniu 2000 roku. Robert Z. przyznał się, że ukrywał go w domu rodziców, gdzie czasem chodził go oglądać. Wartość obrazu Moneta "Plaża w Pourville" szacuje się nawet na 7 milionów dolarów.

Ukradł obraz, bo go uwielbiał. Po kawałeczku, korzystając z nieuwagi pracowników Muzeum Narodowego w Poznaniu, wycinał "Plażę w Pourville" Claude'a Moneta z ram. Później szybciutko schował oryginał do teczki z papierami, a w zamian wstawił kopię. Zrobił to, by później ukryć dzieło w szafie i od czasu do czasu na nie spoglądać. 41-letni dziś Robert Z. z Olkusza został jednak wytropiony przez policjantów z wielkopolskiej komendy. Kryminalni odzyskali też drogocenny obraz.

- Mężczyzna został zatrzymany we wtorek, a wczoraj usłyszał zarzut kradzieży dobra kultury o szczególnej wartości. Grozi za to go 10 lat pozbawienia wolności - mówi Magdalena Mazur--Prus z prokuratury Okręgowej w Poznaniu.

To był szok. Trudno było uwierzyć w tę kradzież

Kiedy popołudniem, 19 września 2000 roku po Poznaniu rozeszła się wiadomość, że z Muzeum Narodowego skradziono obraz, nikt nie mógł w to uwierzyć. Przed gmachem zebrali się dziennikarze i mnóstwo policjantów. Przez całą noc zabezpieczano ślady, rozpytywano pracowników i zwiedzających, do których udało się dotrzeć. To był jednak dopiero początek.

Zniknęła "Plaża w Pourville" wybitnego impresjonisty Claude'a Moneta. Artysta namalował obraz w 1882 roku. To olej na płótnie o wymiarach 60 na 73 cm. Wchodzi w skład cyklu obrazów z tej nadmorskiej miejscowości namalowanych w jednym roku. Słynne płótno było w Wielkopolsce od 1906 roku, kiedy to zostało kupione przez Pruskie Muzeum Prowincji Poznańskiej.

- "Plaża w Pourville" to jedyny obraz słynnego francuskiego impresjonisty w polskich kolekcjach, a zarazem jeden z najcenniejszych obrazów w kolekcji Muzeum Narodowego - informowała Aleksandra Sobocińska, rzecznik muzeum. - Dla nas jest bezcenny - dodawała, choć wartość obrazu szacowano na 4-7 milionów dolarów.

Nic zatem dziwnego, że najbardziej prawdopodobna wydawała się kradzież na zlecenie. Kto mógł działać na rzecz kolekcjonera? Pod lupę wzięto pracowników muzeum, od dyrektora po sprzątaczki, osoby, które były w muzeum. Po pewnym czasie uwaga skupiła się na tajemniczym człowieku w grubym golfie.

Tajemniczy mężczyzna w grubym golfie

Mężczyzna w grubym golfie - tak przez ostatnie lata określali podejrzanego policjanci, prokuratorzy, dziennikarze, pracownicy muzeum. To osoba, która zdobyła zgodę na kopiowanie innego obrazu z sali, w której wisiał Monet. Sprawdzono jej dane.

- Okazało się, że w całym kraju jest 12 osób o takim imieniu i nazwisku - mówi prokurator Mazur--Prus. - Podczas okazań wyszło na jaw, że żadna z nich nie była w muzeum. Stało się jasne, że podejrzewany użył fałszywych danych. Sporządzono jego portret pamięciowy. Świadkowie opisali go jako około trzydziestoletniego mężczyznę w grubym golfie. Dziś wiemy już, że tajemniczym mężczyzną w golfie był właśnie zatrzymany Robert Z. - Jest nawet podobny do osoby z portretu - przyznają policjanci, którzy go zatrzymywali.

Uwielbiał dzieła Moneta. Jedno chciał dla siebie

O Robercie Z. śledczy niewiele chcą mówić. Dziś ma 41 lat, mieszka w Olkuszu. Z zawodu jest technikiem budowlanym, utrzymuje się z prac dorywczych. - Kilkanaście lat temu, przebywając poza granicami kraju, zapoznał się ze sztuką Moneta - opowiada prokurator Mazur-Prus. - Zaczął ją, jak mówi, uwielbiać. Po powrocie do Polski poszukiwał miejsc, w których również mógł podziwiać Moneta. Trafił do Poznania. Gdy był w muzeum, w jego głowie zrodził się pomysł kradzieży.

Jak mówią śledczy, Robert Z. zaczął starania o kopię obrazu. Nie chcą zdradzić, jak zdobył nieudolne bazgroły, które później zawisły w ramach. Ważne, że zdobył. Napisał do dyrekcji wniosek o zgodę na pozwolenie wykonanie szkiców. Rysowanie mogło bowiem usprawiedliwić jego długi pobyt w jednej z sal, a nie chciał ryzykować częstymi wizytami. Robert Z. (użył fałszywych danych) zgodę uzyskał.

- Wyjaśnił, że sukcesywnie wycinał obraz z ram - tłumaczy Magdalena Mazur-Prus. - Gdy wyciął wszystko dookoła, ukrył oryginał wśród kartonów papieru i wstawił kopię w ramy.

Trop wiódł do Olkusza, bo stamtąd nadano wniosek o pozwolenie na szkice. Co więcej, funkcjonariusze otrzymali sygnał, że w tym mieście mieszka osoba przypominająca mężczyznę z portretu pamięciowego. Kilka lat temu odwiedzili więc Olkusz, obserwowali wskazanego mężczyznę, przeszukali jego mieszkanie. Bez efektów. Mężczyzna nie był zamieszany w kradzież. Choć funkcjonariusze byli blisko celu, sprawa zostawała niewyjaśniona.

Druga wizyta w Olkuszu przyniosła efekty

- Choć oficjalnie postępowanie umorzono w połowie 2001 roku, policjanci kryminalni przez cały czas szukali jakichkolwiek śladów, które naprowadziłyby ich na trop złodzieja - mówi Krzysztof Jarosz, zastępca komendanta wojewódzkiego policji w Poznaniu. - Sprawdzali rynek wtórny dzieł sztuki, rozmawiali z ludźmi, ponownie sprawdzali zabezpieczone w muzeum ślady.

Jak mówi komendant Jarosz, przełomowy był grudzień. Wtedy do komendy wojewódzkiej przyszła osoba, która - dość swobodnym tonem - przekazywała wiele informacji o kradzieży "Plaży w Pourville". Czy mówiła prawdę? Tego policja nie chce ujawnić, twierdząc, że informacje nadal są weryfikowane. To wystarczyło jednak, by ponownie zainteresować się sprawą. Funkcjonariusze po raz kolejny "wrzucili" odciski palców zabezpieczone w muzeum do bazy AFIS (Automatyczny System Identyfikacji Daktyloskopijnej). Poprzednio system nigdy nie "rozpoznał" tych odcisków palców, tym razem było inaczej. Pojawiło się nazwisko Roberta Z.
- Jeszcze w grudniu do Olkusza pojechali kryminalni - opowiada Krzysztof Jarosz. - Sprawdzili, czym Robert Z. się trudni, z kim spotyka, w jakich środowiskach się obraca. Po kilku dniach obserwacji wrócili i wtedy, wspólnie z prokuraturą, zaplanowaliśmy zatrzymanie.

Obraz był w szafie

- Robert Z. przyznał się do winy, wskazał miejsce ukrycia obrazu - mówi prokurator Mazur-Prus. - Trzymał go w szafie, w mieszkaniu, w którym sam nie mieszkał. Czy obraz był tam przez ponad 9 lat? Tego nie wiemy.

Jak się dowiedzieliśmy nieoficjalnie, Robert Z. umieścił dzieło Moneta w mieszkaniu członków swojej rodziny. Odwiedzając ich, otwierał szafę i spoglądał na ukochany obraz. Czy rodzina wiedziała, co w ich domu ukrył Robert Z.? Śledczy nie chcą rozmawiać na ten temat, jak mówią - ten wątek jest badany.

Jak mówią policjanci, mężczyzna sprawiał wrażenie, że liczył się z wizytą mundurowych. - Spodziewał się nas prędzej czy później, zachowywał się tak, jakby poczuł ulgę, że już ma to wszystko za sobą - opowiadają. Śledczy dodają, że do tej pory nic nie wskazuje na to, by Robert Z. próbował pozbyć się łupu, sprzedać go komuś, chciał go mieć "dla siebie". Podkreślają, że istotne jest, że obraz przez niemal 10 lat przechowywania w szafie nie został zniszczony bardziej niż w czasie kradzieży.

- Podczas kradzieży nastąpiła nieodwracalna ingerencja, przecięcie obrazu wzdłuż linii ramy - ocenia Agnieszka Lewandowska, główny konserwator Muzeum Narodowego. - I połączenie tych części będzie naszym najtrudniejszym zadaniem.

Kiedy poznaniacy znów będą mogli podziwiać "Plażę"?

- Obraz na razie jest zabezpieczony przez prokuraturę, później trafi do laboratorium muzeum, przeprowadzimy też konserwację, która potrwa około 3 miesięcy - mówi konserwator. Jej oczy lśnią, bez przerwy się uśmiecha. - To dla nas wielka radość. Jeszcze teraz nie mogę uwierzyć, że obraz do nas wraca!

Awans Krzysztofa Jarosza jest niemal pewny

Jeszcze wczoraj rano niektórzy policjanci sugerowali, że rozwiązanie przez "ludzi Jarosza" sprawy kradzieży obrazu sprawi, że Krzysztof Jarosz stanie się faworytem w walce o fotel komendanta wojewódzkiego policji w Poznaniu (jego rywalem jest pierwszy zastępca Wojciech Ołdyński - podczas postępowania konkursowego obaj zyskali bardzo dobre wyniki). Sprawa wydaje się już przesądzona.

- Komendant główny wybrał na stanowisko szefa wielkopolskiej policji Krzysztofa Jarosza - powiedział nam Mariusz Sokołowski z KGP. - Taką propozycję złożył ministrowi spraw wewnętrznych i administracji, o wydanie opinii poprosił też wojewodę.

Sam Jarosz (w resorcie przeszedł wszystkie szczeble kariery w służbie kryminalnej) zaznacza, że do czasu uzyskania oficjalnej informacji, wyboru komentować nie będzie. Z forum na poznan.naszemiasto.pl wynika, że popiera go wielu funkcjonariuszy. - To prawdziwy pies i się roboty nie boi - komentowali internauci. - Boją się go ci, których praca w policji nudzi. Którzy zawsze mają czas na kawki, imieninki i inne najmniej potrzebne służbie sprawy. Którzy niewiele dają od siebie, ale najwięcej narzekają.

Rozmowa z Andrzejem Wozińskim, historykiem sztuki. We wrześniu 2000 roku pełnił obowiązki dyrektora poznańskiego Muzeum Narodowego.
Dla mnie to był thriller
Ewa Obrębowska-Piasecka: Pamięta pan 19 września 2000 roku?

Andrzej Woziński: Pamiętam doskonale. To był naprawdę ciężki dzień. W południe zwołałem konferencję prasową, żeby poinformować dziennikarzy, że nie otworzymy w terminie nowego skrzydła muzeum. Mówiłem także o tym, że dwa tygodnie wcześniej w atmosferze skandalu odwołano naszego dyrektora, profesora Konstantego Kalinowskiego. W mieście wrzało, w prasie (także ogólnopolskiej) ukazywały się kolejne listy protestacyjne. A ja pełniłem obowiązki szefa w podzielonej, zwaśnionej, rozprzężonej instytucji. Konferencja się skończyła, wróciłem do domu i koło godziny 16 odebrałem telefon od jednego ze strażników: Skradziono obraz Moneta! usłyszałem. W pierwszej chwili pomyślałem, że to jakiś absurdalny żart, po prostu w głowie mi się to nie mieściło, ale zaraz potem okazało się, że to niestety prawda. W muzeum była już policja, zaczęło się śledztwo, przesłuchania, telefony...

Jak się pan wtedy czuł?
To był koszmar. Największy, jaki przeżyłem w całym zawodowym życiu. Pracowałem potem w muzeum jeszcze tylko przez dwa miesiące: robiliśmy wystawy, ale dziennikarze pytali wyłącznie o Moneta.

Zarzucano wtedy muzeum, że obraz nie był dostatecznie zabezpieczony.
Jestem zdecydowanym przeciwnikiem tego poglądu. Obraz został skradziony nie z powodu braku zabezpieczeń, tylko z powodu niedopełnienia procedur, które powinny obowiązywać, z powodu niedopełnienia obowiązków.

Jakie to procedury?
Muzealna salowa nie powinna wychodzić z sali, a wyszła. Pracownik merytoryczny, który tego dnia pełnił dyżur, powinien zauważyć, że w ramach jest kopia, a nie zauważył. Człowiek, który robił kopię powinien zostać skontrolowany przed wejściem do muzeum i przed wyjściem a nie był..

Zatrzymajmy się na chwilę przy kopiście, bo to on był głównym podejrzanym w policyjnym śledztwie... Każdy może kopiować obrazy w muzeum?
To też podlega specjalnej procedurze. Potrzeba jest zgoda dyrektora.

Więc to pan wydał tę zgodę?! Widział pan tego człowieka?
Nie, nie widziałem. Moja zgoda była tylko formalnością. Sprawę przekazałem, zgodnie z muzealnymi procedurami, głównemu inwentaryzatorowi, którego obowiązkiem było spisanie danych tego człowieka z jego dowodu osobistego i na tej podstawie wystawienie mu przepustki. On jednak tego nie zrobił.

Cóż, dane jak wiemy okazały się fałszywe, więc na wiele by się to spisywanie nie zdało... Dużo tych niefortunnych zbiegów okoliczności.
Fałszywe, jak się potem okazało, były dane, które człowiek ten podał w swoim wniosku o zgodę na kopiowanie w muzeum. Nie wiadomo jednak, czy poproszenie go o dowód osobisty, by spisać jego personalia, nie zapobiegłoby kradzieży.

Próbował pan prowadzić jakieś własne śledztwo w tej sprawie?
Nie. Ale z oczywistych powodów się nią interesowałem. To nie jest takie proste, jak się wydaje postronnym obserwatorom. Pojawiał się na przykład zarzut, że nie ubezpieczyliśmy tak cennego obrazu. Pojechałem niedawno do Gdańska na konferencję naukową, na której kradzież obrazu Moneta była tematem jednego z referatów. Autor postawił w nim tezę, że Moneta bezwzględnie należało w sposób szczególny zabezpieczyć umieszczając w gablocie, wyceniał to zabezpieczenie i dowodził, że kwota była w zasięgu naszych możliwości. Ale przecież obrazów równie cennych jest w poznańskim muzeum więcej i gdybyśmy mieli zastosować do nich indywidualne zabezpieczenia koszta byłyby astronomiczne.

Rozmowa została przeprowadzona w 2007 roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski