Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cameron: Ostatni magik X Muzy

Redakcja
Gazetowe ograniczenia nie pozwalają na obejrzenie kadru z "Avatara" w technice 3D. W trzeci wymiar wejdziemy natomiast od 25 grudnia w poznańskich kinach
Gazetowe ograniczenia nie pozwalają na obejrzenie kadru z "Avatara" w technice 3D. W trzeci wymiar wejdziemy natomiast od 25 grudnia w poznańskich kinach IMPERIAL - CINEPIX
Wiek: 55 lat. Wygląd: niepozorny. Znaki szczególne: siwa broda. Swoim "Avatarem" (premiera 25 grudnia) ma odmienić oblicze współczesnego kina. O "Avatarze" i jego twórcy, Jamesie Cameronie, pisze Jacek Sobczyński.

James Cameron ma coś wspólnego z prezesem Realu Madryt, Florentino Perezem. By wzmocnić swoją drużynę, hiszpański działacz z reguły nie waha się z wyłożeniem niebotycznych kwot za najlepszych piłkarzy globu. Cameronowi też nie drży ręka przy sięganiu po kolejne miliony dolarów, które ładuje w efekty specjalne, o jakich nie śniło się nikomu. A przeszczepiając na grunt piłki - Perez jest mistrzem w konstruowaniu dream teamów, Cameron natomiast sięga po solidnych aktorskich rzemieślników, budując im "stadion", na którym piłka sama leci do bramki. Do tej pory znakomita większość strzałów kanadyjskiego twórcy trafiła w okienko, czy tak samo będzie w przypadku "Avatara"?

Jedna rola, dwie postaci
Ryzykuje dużo. Bardzo dużo. Oficjalnie budżet wchodzącego 25 grudnia na ekrany polskich kin "Avatara" zamknął się w 250 milionach dolarów, jednak w Hollywood mówi się nawet o dwukrotnie większej sumie zainwestowanej w najnowszy film Camerona. Za tak olbrzymie pieniądze nakręcono 2,5 godzinny obraz, którego fabuła przez cały czas trwania produkcji była trzymana w ścisłej tajemnicy. Z obozu Camerona docierały tylko wieści o tym, że "czegoś takiego nie widzieliśmy jeszcze na oczy". Ujawniono też, że główne role zagrają Sam Worthington, Sigourney Weaver oraz Michelle Rodriguez. Nazwiska znane, lecz w żadnym wypadku nie stanowiące magnesu dla milionów widzów.

Osią fabuły "Avatara" jest powstanie programu, który umożliwia ludziom przeniesienie swojego umysłu w ciało żyjącej na innej planecie postaci. Do roli królika doświadczalnego zgłasza się Jake Sully, poruszający się na wózku inwalidzkim weteran wojenny. Mężczyzna ma przenieść się na odległą planetę Pandora, pełną minerałów, niezwykle potrzebnych do uratowania zniszczonej przez wojny Ziemi. Zamieszkują ją człekopodobne istoty Na'Vi. Ich skóra jest błękitna, uszy czerwone, a każdy liczy sobie około trzech metrów wzrostu. Sully musi przeistoczyć się w podobnego Na'Vim Avatara, by zbadać ekosystem Pandory.

Innowacyjność "Avatara" tkwi w przeniesieniu ludzkich gestów, zachowań, mimiki na ciała błękitnych postaci. W historii kina to rzecz absolutnie bezprecedensowa. Aktorzy najpierw odgrywali swoje sceny w studiu, obłożonym dziesiątkami kamer, które rejestrowały każdy detal. Wszystkie zostały zapisane w komputerze, a następnie przeszczepione na wykreowane w stu procentach cyfrowo postacie Avatarów.

Czy ktoś jest w stanie przeskoczyć Camerona? Tak - on sam

Na bazie systemu Motion Capture (przechwytującego ludzkie ruchy do pamięci maszyny) James Cameron otworzył nowy rozdział w historii filmowych efektów specjalnych. Jako pierwszy rozłożył jedną rolę aktorską na dwie postacie, a nie jest to jeszcze kres możliwości komputerów. Bardzo prawdopodobne, że już za kilka lat nowoczesne programy produkujące efekty specjalne osiągną taki stopień zaawansowania, że na porządku dziennym stanie się przenoszenie jednej roli aktorskiej na drugą.

Czyli, przykładowo, podczas kręcenia remake'u jakiegoś filmu, aktor nie byłby zmuszony spędzać setek godzin u charakteryzatora. Wystarczy zapisać w komputerze rolę jego poprzednika, a następnie przeszczepić na jego postać mimikę nowego aktora.

Król świata
Skomplikowane? Jasne, że tak. Ale pamiętajmy, że mamy do czynienia z Jamesem Cameronem. Facetem, któremu nic nie sprawia tak dużej przyjemności, jak przecieranie szlaków przed innymi. Erę komputerowych efektów specjalnych Kanadyjczyk zapoczątkował przy produkcji drugiej części "Terminatora". Z kolei podczas kręcenia "Titanica" reżyser wymarzył sobie, że to właśnie ten obraz ma zostać największym filmem w historii kina. Dla osiągnięcia upragnionego celu nie szczędził grubych milionów pochodzących nie tylko z kieszeni producentów - sam zrzekł się całego honorarium, w razie gdyby film poniósł klęskę.

Przed premierą prognozowano, że wpompowane w "Titanica" 200 milionów dolarów zostało zatopione równie spektakularnie, co tytułowy bohater obrazu Camerona. A tu niespodzianka. Podczas rozdania Oscarów "Titanic" zgarnął aż 11 statuetek, wyrównując tym samym blisko 40-letni rekord, wyśrubowany przez "Ben Hura". Ale już na liście najbardziej kasowych filmów w historii "Titanic" od 12 lat płynie o dwie długości przed konkurencją. Z zarobkiem 1,842 miliarda dolarów plasuje się na czele stawki, wyprzedzając drugi na liście "Powrót Króla" o, bagatela, 700 milionów dolarów. Czyli sumę, jaką w historii kina zarobiły tylko 33 filmy. Czy ktoś jest w stanie przeskoczyć Jamesa Camerona? Owszem - on sam.

Ktoś mógłby zapytać, gdzie w tym 55-letnim, niepozornym mężczyźnie kryją się pokłady mocy, pozwalającej mu na Midasową zamianę w złoto wszystkiego, czego się tknie. Diabeł tkwi w jego bezczelnym przeświadczeniu o własnej wielkości, które pozwala, ba, każe mu przygotowywać się do każdego projektu z aptekarską dokładnością. "Jestem królem świata" - wykrzyknął podczas szczęśliwej dla niego ceremonii wręczenia Oscarów w 1998 roku.

Jeszcze nie ucichły echa dyskusji, w których mieszano go z błotem jako zapatrzonego w siebie i swoje filmy narcyza, a już Cameron dolał oliwy do ognia zapowiadając, że robi sobie przerwę ze względu na... ograniczone możliwości współczesnego kina, nie pozwalające mu na kręcenie takich filmów, na jakie ma ochotę. Zaraz potem zaszył się z kamerą pod wodą, kręcąc trzy obrazy dokumentalne w technice 3D. "Ekspedycja: Bismarck", "Głosy z głębin" i "Obcy z głębin" cieszyły się niezłym, jak na dokumenty powodzeniem, ale nie to było dla Jamesa Camerona najważniejsze. Reżyser chciał sprawdzić się jako twórca filmów naukowych w technice 3D, czując w niej szansę na poszerzenie horyzontów kina fabularnego. Zafascynował się nią do tego stopnia, że całego "Avatara" nakręcił właśnie w wersji trójwymiarowej.

Co więcej, filmowy "król świata" jest przekonany, że już niedługo wszystkie produkcje kinowe i telewizyjne będziemy oglądać w 3D. W tym miejscu należy uspokoić kinomanów z miast, w których nie ma sal wyposażonych w odpowiednią aparaturę - "Avatara" w Polsce będzie można oglądać również "po bożemu".

Dryl na planie
Czy przez 12 lat rozbratu z kinem fabularnym Cameron nie zatracił nic z szóstego zmysłu filmowca, który przyniósł mu tyle splendoru? Ogłoszone tydzień temu nominacje do Złotych Globów zdają się mówić, że nie - "Avatar" został wyróżniony w ważnej kategorii "najlepszego dramatu". O tym, czy słusznie, przekonamy się już za tydzień.

Pewne natomiast jest to, że od niespełna trzech dekad James Cameron pracuje według stałych zasad. Aktorzy z "nazwiskami", jednak nie na tyle dużymi, by przesłoniły jego osobę. Metody iście wojskowe; całkowite poświęcenie się filmowi przez 24 godziny na dobę, czego wymaga również od swoich aktorów. Poza tym dyscyplina - nikt na planie nie może jednym słowem sprzeciwić się wizji reżysera. Cameron z podobną pasją potrafi nawrzeszczeć na producenta i statystę. A ci posłusznie milczą, no bo jak tu podskoczyć człowiekowi, który nakręcił "Titanica"?

Jest jednak w życiorysie reżysera jedna skaza, do której sam przyznaje się niezbyt chętnie. To zaskoczenie dla wszystkich, którzy myślą, że "Terminator" jest jego debiutem - otóż nie, "król świata" pierwsze kroki w branży stawiał na planie filmu o wiele mówiącym tytule "Pirania 2. Latający mordercy". Fabuła? Wrak statku zatopiony przy jednej z wysp Karaibów jest częstym miejscem odwiedzin stada żarłocznych piranii. W tym samym czasie na położonej opodal plaży odbywa się eleganckie przyjęcie. Psują je tytułowe piranie, przez Camerona obdarzone zdolnością latania...

25 grudnia Cameron zakręci ruletką, na szali losu stawiając naprawdę duże pieniądze. Ma szanse przegrać - "Avatar" jest nastawiony na projekcje w technice 3D. Nie wszystkim widzom uśmiecha się zakładanie niewygodnych okularów i kupowanie drogich biletów w jednym z nielicznych kin 3D w okolicy. Ale jeśli wygra...

Trudno wówczas przewidzieć kolejny szaleńczy ruch Kanadyjczyka. Może zaczeka na rozkwit technologii 5D, w której filmy wyświetlane są przy użyciu atrakcji multisensorycznych, takich jak chlapanie wodą czy dmuchanie wiatrem na siedzącego w fotelu widza? Wyjść z nowej wersji "Piranii" z pogryzionymi łydkami? Gra warta świeczki tylko w przypadku, kiedy ryby gryzą pod dyktando Jamesa Camerona.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski