Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Fachowcy od spełniania marzeń

Redakcja
- Spełnione? Moje marzenie zostało aż przepełnione - mówi dumnie 11- letni Michał (z lewej) i pokazuje zdjęcia z największego oceanarium w Europie
- Spełnione? Moje marzenie zostało aż przepełnione - mówi dumnie 11- letni Michał (z lewej) i pokazuje zdjęcia z największego oceanarium w Europie Archiwum rodzinne
Jest coś, czego nie zmrozi zimowy wiatr, nie zniszczą bolesne zastrzyki, nie pokona nawet straszna choroba. Marzenia. Na ich spełnianie nigdy nie jest za późno. Dla Marzycieli z Fundacji Mam Marzenie spełnienie tej wyśnionej rzeczy było często pierwszym spełnionym marzeniem, ale często ostatnim. Dlatego plastikowy domek dla lalek okazywał się czymś magicznym. Jak spełnia się marzenia, piszą Maciej Roik i Barbara Wicher

Krzesimir dostał auto na pilota, Czarek na żywo kibicował zawodnikom FC Barcelony, Artur uścisnął dłoń Roberta Kubicy, Klaudia spotkała disnejowską bohaterkę Hannah Montana, Michał nocował w otoczeniu kilkumetrowych rekinów, a Justyna pierwszy raz w życiu poleciała samolotem. Marzenia pomogła spełnić fundacja. Największą nagrodą za ich pracę jest uśmiech dziecka. Nie chcą zastępować szpitali i zdobywać niezbędne leki, nie wyręczają też rodziców w zmaganiach z chorobą swych dzieci. Oni spełniają marzenia, te zwykłe i te niemal niemożliwe.

- Bo nie ma marzeń niemożliwych - mówi Ewa Stolarska z fundacji. Spotkanie z japońskim astrofizykiem, rozmowa z twórcą legendarnego spidermana, lot balonem czy czerwony traktor z daszkiem, zagranie w serialu to tylko nieliczne z setek marzeń chorych dzieci, które spełniają się każdego roku.

Moja gwiazdka
- Patrz mamo to jest moja gwiazdka. - Justyna pokazała na świecący punkt na niebie nad Wyspami Kanaryjskimi. Palmy, bo to o nie głównie chodziło, były marzeniem 15-latki z Poznania. Wystarczył jeden rysunek, by marzenie stało się rzeczywistością. Nie samo załatwienie wakacji okazało się jednak najtrudniejsze.

- Gdy pierwszy raz usłyszałam o spełnieniu marzenia, pomyślałam, że nie skorzystamy. To brzmiało jak wypełnienie ostatniej woli, jak wyrok, ostateczność. Chyba obie się tego bałyśmy - opowiada Iwona Ciężkowska-Stencel, mama Justyny. Wolontariusze byli jednak cierpliwi i w końcu dziewczynka walcząca z nowotworem narysowała swoje trzy marzenia: aparat fotograficzny, kurs fotografii i wyjazd do ciepłego kraju. Czym było dla Justyny spełnienie marzenia, po prostu nie da się opisać. Dowodem, jak bardzo przeżywała wyjazd, był fakt, że dziewczynka odstawiła wszystkie leki przeciwbólowe.

Ostatnie marzenie Justyny spełniło się po jej śmierci

- Żyła emocjami, napotykanymi wszędzie ludźmi, słońcem, plażą, wodą. Jeśli można o kimś powiedzieć, że żył pięknem świata, to tak było wtedy z Justyną - dodaje jej mama. W niespełna rok po podróży Justyna umarła. Przed śmiercią poprosiła jednak o spełnienie jeszcze jednego marzenia. Nie chciała by jej rodzina, znajomi i przyjaciele pożegnali ją kwiatami. Zapragnęła, by pieniądze przeznaczone na wiązanki wrzucili do puszki wolontariusza Fundacji Mam Marzenie. Mogiłę ledwo przykryły samotne białe róże. Spełniło się za to kolejne marzenie Justyny. Anetka od zawsze chciała być projektantką wnętrz. Justyna wraz z fundacją podarowała jej telewizor i konsolę do gier. Marzenie spełnili osobiście bliscy zmarłej dziewczynki.

- Gdy potem dowiedzieli się, kim byliśmy, zadzwonił telefon. Wzruszeniu nie było końca. Utrzymujemy kontakt do dziś - mówi Iwona Ciężkowska-Stencel. Ostatnio Anetka osobiście przyjechała podziękować Justynie. Położyła na jej grobie własnoręcznie zrobioną, białą różę. Znak pamięci, podziwu i wdzięczności.

Dzieło Justyny kontynuuje też wybitna polska sportsmenka, prywatnie przyjaciółka rodziny - Natasza Caban. Polka, która samotnie opłynęła świat, swoją pasję przekazuje chorym dzieciom. Wspólnie wypływają na głębokie wody.

W ubiegłym roku Justyna Ciężkowska została pośmiertnie uhonorowana nagrodą fundacji - Marzenką. To wyróżnienie, które fundacja co roku przyznaje darczyńcom i ludziom dobrej woli.
"Przepełnione" marzenie

Michał Kluczyński to uśmiechnięty, bystry chłopiec. Jeden z tych, których wszędzie pełno. Gdyby nie specyficzny chód, nawet jego rodzina nie pamiętałaby, że jeszcze dwa lata temu jego życie wisiało na włosku.

- Spełnione? Moje marzenie zostało aż przepełnione - mówi dumnie 11-latek i pokazuje zdjęcia z największego oceanarium w Europie. - Bo ja od zawsze chciałem badać oceany - wyjaśnia i zaczyna opowiadać o niesamowitej przygodzie. Od pierwszego objawu do ciężkiej operacji minęło zaledwie kilka miesięcy. Leczony na padaczkę chłopiec żył z guzem w mózgu wielkości kurzego jajka. Gdy tomograf pokazał przerażającą prawdę, Michała przetransportowano niemal natychmiast na salę operacyjną. Jakie miał szanse? O tym nikt dziś nie mówi.

- Jesteśmy wdzięczni za każdy dzień spędzony razem - mówi Barbara, mama Michała. Razem z mężem i młodszym synem spełnili wspólnie z Michałem jego marzenie. Zwiedzili oceanarium w Lizbonie.

Wydaje się, że to my ich obdarowujemy, ale jest odwrotnie

- Pierwszy raz panie z fundacji były u mnie w prima aprilis, więc w życiu bym nie pomyślał, że naprawdę zobaczę kawałek oceanu - wspomina Michał. Gdy malował swoje marzenie, zadbał, by na rysunku znalazły się przede wszystkim ośmiornica i rekin. Fundacja znalazła sponsorów, zarezerwowała bilety, wykupiła przelot… i odwołała wycieczkę. Okazało się, że w berlińskim oceanarium nie ma ośmiornicy. "Swoją ukochaną", bo tak mówi o ponad 3-metrowym stworzeniu z mackami, Michał zobaczył w Lisbonie. Akwarium wypełnione pięcioma milionami litrów wody to jednak nie całe marzenie, jakie fundacja przygotowała chłopcu.

- Byłem przejęty, ale coś mi nie pasowało. Po pierwsze, dlaczego idziemy do oceanarium, gdy wszyscy turyści już kończą zwiedzanie. Po drugie, dlaczego rodzice nie zostawili walizki w hotelu - wspomina Michał. Wkrótce okazało się, że jego wizyta będzie wyjątkowa. Zwiedzanie "rybiej kuchni", studiowanie menu kałamarnic i rekinów, w końcu przypatrywanie się karmieniu to tylko oprawa niewidoczna dla zwykłego turysty, a którą widział Michał.

- Myślałem, że oni żartują, gdy zaczęli rozkładać materace i śpiwory przed największym akwarium w Europie. Ciężko było zasnąć, patrząc na kilkumetrowego rekina płynącego na wprost mnie - opowiada. Michał i jego brat Paweł przywieźli z oceanarium wszystkie możliwe pamiątki i gadżety. Zakochany w wielkich wodach chłopiec przemalował nawet pokój, tak by przypominał kolorem toń wody. Z choroby najlepiej pamięta swoje wielkie spełnione marzenie. - I o to chodziło - mówi Ewa Stolarska.

Marzyciele jak w USA
Zaczęło się w 2004 roku. Działający w amerykańskiej fundacji "Make a wish foundation" Piotr Piwowarczyk wrócił ze Stanów Zjednoczonych do Polski. Ku jego zdziwieniu, w Polsce podobnej organizacji nie było. Były tylko setki małych pacjentów, którzy mieli marzenia. Te duże i te małe. Jedni chcieli jechać do Australii, inni spotkać się z japońskim astrofizykiem. Tak pojawił się pomysł, by powołać Fundację Mam Marzenie. W pierwszym roku zrealizowano 40 dziecięcych snów. To pierwsze wszyscy pamiętają. Wyjazd do Disneylandu. "Worek z marzeniami" się rozwiązał. Dzisiaj nikt już tak dokładnie nie liczy. W ciągu pięciu lat udało się przywrócić uśmiech na ustach około 2,5 tysięcy dzieci.

- Zrealizowane marzenie to radość nie tylko dla dzieci - mówi Ewa Stolarska, prezes Fundacji Mam Marzenie. - Często najmłodszym pacjentom lekarze nie mogą już pomóc. Nie mogą dłużej żyć i o tym wiedzą. My jesteśmy po to, by na ich twarzach pojawił się uśmiech. Choć na kilka godzin. To jest dla nas największa satysfakcja i powód do radości.

Bo w walce o zdrowie często nie ma czasu na uśmiech. Wszyscy są dobrzy, życzliwi i z całego serca chcą pomóc. Ale najważniejsze jest jedno. Zdiagnozować i wyleczyć. Jak się nie udaje, to próbuje się znowu i znowu... Aż do skutku. Albo aż do śmierci. W wyścigu nie ma miejsca na radość. Dzieci z rakiem mózgu, zanikiem mięśni lub wrodzoną łamliwością kości są nad wiek rozwinięte. Muszą stać się dorosłe, dzielne i odpowiedzialne.

- Kiedyś pojechaliśmy spełniać marzenie małej Nicole - wspomina Ewa Stolarska. - Usłyszeliśmy od niej, że razem z mamą ustaliła, że chce pojechać na grób papieża. Poprosiliśmy, żeby mama wyszła do kuchni i zostałyśmy sam na sam. Zapytałam, co tak naprawdę w serduszku jest twoim marzeniem? Chwilę się opierała, po czym z uśmiechem powiedziała, że tak naprawdę, to chciałaby zatańczyć hip-hop na prawdziwej scenie przed całą rodziną - opowiada Stolarska.

I taki jest cel fundacji. Marzenia nie mają być mądre czy pragmatyczne. Mają być własne. Fundacja nie zastępuje lekarza czy rodziców. Pojawia się i pyta o coś, o co być może w całym życiu nikt nie pytał. Bo nie było na to czasu. Często w ostatnim momencie. I wtedy na twarzach rodziców i dzieci pojawia się uśmiech. Nie ma już wszechobecnych leków, a szpitalne łóżko staje się najprzyjemniejszym miejscem na ziemi. To uczy cieszyć się z rzeczy tu i teraz. To jest najważniejsze. Umiejętność cieszenia się chwilą. Bo nieraz zdarzało się, że mali pacjenci nie zdążyli skorzystać ze swoich prezentów. Śmierć była szybsza.

"Magiczny" laptop
Ile magii może być w laptopie? Z pozoru niewiele. Komputer dla nieuleczalnie chorych dzieci może mieć jednak wartość najdroższego skarbu. Bo jest marzeniem. - To nie przedmiot, lecz aura wokół niego jest ważna - tłumaczy Ewa Stolarska. - To jest wejście w sferę magii. To jest nasze miejsce. Nie przychodzimy i nie pytamy, czy coś boli i jak możemy pomóc. Zadajemy jedno krótkie, ale jak ważne pytanie: O czym marzysz? I wtedy otwiera się serce - opowiada.

Wszystko dzieje się dzięki pracy wolontariuszy. W całej Polsce jest ich prawie tysiąc. W szesnastu oddziałach. Powstają one tam, gdzie istnieją kliniki hematologii i onkologii dziecięcej lub hospicja dziecięce. Nie wynajmują biur czy mieszkań. Nie ma niczego, co mogłoby zabrać marzycielom choćby złotówkę. Wolontariusze spotykają się w miejscach udostępnionych za darmo. A tam wspólnie zastanawiają się, jak zrealizować pragnienia najmłodszych.

- Wydaje się, że to my ich obdarowujemy, ale tak naprawdę jest odwrotnie - twierdzi Magdalena Dymek, która od trzech lat działa w fundacji jako wolontariusz. - Ich szczęście to ogromy ładunek energii. To dla nas zaszczyt utrzymywać kontakt z tymi dziećmi. Pojawiają się jednak chwile, że jest naprawdę ciężko. Przeżyłam to na własnej skórze, bo jedna z moich marzycielek zmarła - opowiada wolontariuszka.

Nie trzeba być rodziną małego pacjenta, by zgłosić je do fundacji. Poza mamą i tatą może to zrobić każdy. Wystarczy wysłać podanie. Niestety, są też smutne reguły, które rządzą fundacją. Lekarz musi potwierdzić, że choroba zagraża życiu. A spełnienie marzenia ma pomóc w odzyskaniu wiary. Bo nieważne, jak źle jest, trzeba mieć nadzieję. Do końca. To ona utrzymuje przy życiu w chwilach, gdy lekarze nie potrafią już nic zrobić.

- Mieliśmy wśród naszych marzycieli chłopca chorego na raka mózgu - wspomina Ewa Stolarska. - Chciał spotkać się z Piotrkiem Reissem i dostać komputer. Gdy przyjechaliśmy, wydawało się, że jest za późno. Nic nie mówił i nie miał nawet siły, żeby otworzyć oczy. Jak z laptopem wszedł Piotr Reiss, nagle się ożywił. Pozorną resztką sił udało mu się porozmawiać. Przez dwie godziny. To było tak niesamowite, że nawet lekarze w to nie wierzyli - wspomina Stolarska.

Chłopiec zmarł, a ofiarowanego laptopa nigdy nie otworzył. Niestety, historia fundacji w dużej części jest smutna. Bo walczy o sny tych, których los czasami już jest przesądzony.

Spełnione marzenia
Wystąpili piosenkarze, pojawiły się gwiazdy ekranu, a o swoich historiach opowiedzieli marzyciele. Wielki Bal Charytatywny odbywa się już od pięciu lat. Tegoroczne spotkanie miało miejsce w sobotę w Auli UAM. W zeszłym roku udało się zebrać 160 tysięcy złotych. Całość została przekazana na marzenia. Chętnie współpracują wszyscy. Urząd Wojewódzki i Starostwo Powiatowe dofinansowują marzenia, UAM udostępnia aulę, a pobliskie hotele zapewniają miejsca noclegowe. Wszystko za darmo. Nie sposób policzyć i wymienić wszystkich drobnych sponsorów. Bal jest okazją, by wszystkim im podziękować. Za spełnione marzenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski