Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Talent to nie wszystko

Redakcja
AudioFeels już na starcie swej kariery mają o wiele szerszy zasięg potencjalnych wielbicieli, ale nie zamierzają podporządkowywać się ludycznej formie show
AudioFeels już na starcie swej kariery mają o wiele szerszy zasięg potencjalnych wielbicieli, ale nie zamierzają podporządkowywać się ludycznej formie show Archiwum
W widowiskach typu "talent show" zdobywa się popularność szybką, ale chwilową. Kariery dotychczasowych zwycięzców świadczą o tym, że czasem lepiej niż wygrać, jest dobrze... przegrać - pisze Marcin Kostaszuk

W ubiegłą niedzielę Polacy pasjonowali się triumfem Anny Muchy i Rafała Maseraka w "Tańcu z gwiazdami", a niedawno poznali zwycięzców "Mam talent" - kolejnego telewizyjnego programu dla spragnionych sławy Polaków. Ich perypetie w drodze po wielkie pieniądze i inne nagrody okazały się telewizyjnym przebojem - kolejne odcinki drugiej edycji "Mam talent" śledziło średnio 5,2 miliona telewidzów, o pół miliona więcej niż w przypadku pierwszej edycji. Podobną popularnością cieszyły się wcześniej "Idol", "Jak oni śpiewają", czy "Gwiazdy tańczą na lodzie". Co stało się z ich zwycięzcami, gdy zgasły reflektory?

Za mały kapitał

Choć "Big Brothera" do kategorii "talent show" raczej nie należy zaliczać, to jednak, niejako przy okazji, jakieś talenty uczestników musiały się ujawnić. Zwycięzca pierwszej edycji, strażnik miejski Janusz Dzięcioł, pozostawił po sobie wspomnienie "swojego chłopa", który może niczym szczególnym się nie wyróżniał, ale można było na nim polegać. To był trochę za mały kapitał na dalszą medialną karierę, ale już wiecznie roześmiana Manuela Michalak z podpoznańskiego Lubonia okazała się idealnym materiałem na konferansjera programów satyrycznych.

Do dziś sporą popularnością cieszy się także Piotr "Gulczas" Gulczyński, ale jego artystyczna kariera ograniczyła się do gościnnego udziału w nagraniu płyty swej szwagierki Małgorzaty Ostrowskiej.

Nieudolne muzyczne próby Moniki Sewioło, kucharzenie na ekranie Klaudiusza Sevkovicia, tudzież aktorskie wyczyny większości bigbrotherowców w dwóch filmach Jerzego Gruzy przekonały jednak telewizyjnych bossów, że z tej mąki lepszego chleba już nie będzie. Z uczestników tamtego pionierskiego programu statusem gwiazd cieszą się dziś już tylko prowadzący go Martyna Wojciechowska i Grzegorz Miecugow.

W szponach menedżera
Pierwszym talent show z prawdziwego zdarzenia był "Idol". Tu już reguły były jasne - zwycięzca musiał zdobyć popularność śpiewając - tyle że nie swoje, lecz cudze, ale doskonale znane kompozycje. Widzom i jury łatwiej było dzięki temu ocenić umiejętności wokalne uczestników, choć miało się to nijak do ich artystycznych ambicji. Symboliczna stała się klęska zwyciężczyni pierwszej edycji "Idola" Alicji Janosz, którą publiczność masowo wsparła w głosowaniu, ale potem zapomniała o niej niemal od razu.

- Tak naprawdę bardzo miło wspominam "Idola". Dopiero później było mi ciężko. Trafiłam w machinę, gdzie wszystko działo się poza mną. Przyszłam do wytwórni, gdzie ktoś miał już pomysł na mnie. Musiałam wydać szybko komercyjną płytę. Nie miałam wtedy ani na tyle świadomości, ani siły, aby się sprzeciwiać. Menedżer miał na mnie olbrzymi wpływ, no i gdzieś tam popłynęłam z nurtem... - wyznaje dziś Alicja Janosz.

Jej historia może skończyć się jeszcze happy endem - po pięciu latach rozbratu z estradą i rozwiązaniu ograniczającej ją umowy z firmą płytową (notabene, ów kontrakt wydawał się najbardziej pożądaną nagrodą "Idola") blond-włosa wokalistka występuje dziś z nowym zespołem HooDoo Band. Nie śpiewa już mdłych, popowych błahostek, woli soul, bluesa i reggae. Miarą metamorfozy był jej niedawny występ na festiwalu... Rawa Blues.

Skąd brać piosenki?
"Idol" miał cztery edycje, a ich zwycięzcom wiodło się różnie - Krzysztof Zalewski nie odniósł sukcesu ze swym hardrockowym zespołem Zalef - ostatnio, jako wynajęty muzyk, towarzyszył w trasie koncertowej grupie Hey. Słuch zaginął także o Macieju Silskim, lepiej natomiast powiodło się Monice Brodce, której dwie płyty kupiło dotąd ponad 60 tysięcy osób. Cała czwórka miała ten sam problem - talent mieli (i mają) ogromny, ale nawet najlepszy głos nie istnieje bez dobrych piosenek, a ich wartość najlepiej weryfikuje liczba widzów na koncertach.

"Idola" wspominam miło. Ale potem było już ciężko

Patrząc z tego punktu widzenia, prawdziwą zwyciężczynią "Idola" okazała się ósma w pierwszej edycji Ania Dąbrowska, której wszystkie trzy albumy zdobyły miano Platynowych Płyt. Niejako w kontrze do Ali Janosz widownia po programie chętniej "kupiła" drugą w głosowaniu Ewelinę Flintę, która jednak dziś ma ten sam problem co zwyciężczyni: brak godnego jej głosu materiału. Karierę robi ostatnio natomiast zaledwie półfinalistka pierwszej edycji Paulla z Pleszewa, która jednak w wywiadzie dla "Głosu" przyznała, że zaistnienie w tego typu programach (także w "Szansie na sukces") nie przełożyło się na szybką karierę.

Sama jest najlepszym dowodem - sukces odniosła prawie 7 lat po występach w telewizyjnym widowisku. - Poznałam ciekawych ludzi, zobaczyłam to od kulis, zahartowałam się. Ale jak patrzę na ludzi, występujących tam z wielkim entuzjazmem, to czasem mi ich żal. Życie zweryfikuje, czy będziesz artystą. Nawet jak wygrasz, to i tak pojedziesz do domu i za dwa tygodnie wszyscy o tobie zapominają i zostajesz sam. Wygrana nie jest gwarancją, że coś osiągniesz - mówiła w wywiadzie dla "Głosu" Paulla.

Inny wielkopolski laureat - Bartek Szymoniak z Kalisza, który zajął trzecie miejsce w ostatniej, czwartej edycji "Idola" - dziś zajmuje posadę wokalisty reaktywowanej po latach, a popularnej w latach 80. grupy Sztywny Pal Azji. W tej samej edycji zaistniała też urodzona w Sankt Petersburgu, ale mieszkająca i studiująca w Poznaniu Sasha Strunin. Niedługo po programie współtworzyła ona tanecznopopowy duet Jet Set, a w tym roku zadebiutowała dobrze przyjętą solową płytą "Sasha".

Sukces bez pośpiechu
Gwiazdotwórczej siły "Idola" - programu obecnego w kilkudziesięciu krajach świata - nie powtórzyła "Fabryka Gwiazd", której twórcy poprzestali dotąd zaledwie na jednej edycji. Martwić to może przede wszystkim wielbicieli talentu poznanianki Martyny Melosik, która zwyciężyła w wielkim finale. Nadzieje na szybki debiut płytowy jednak się nie spełniły - po półrocznych przepychankach z firmą MyPlace, która była partnerem Polsatu podczas "Fabryki Gwiazd", Martyna uwolniła się od "telewizyjnego" kontraktu. Choć jej telewizyjna popularność dziś przygasła, szansę na sukces ma potencjalnie większą dzięki umowie z renomowaną wytwórnią Jazzboy Records. Jej owocem nie będzie jednak solowa płyta Martyny, ale wspólna: Dagmary i Martyny Melosik.

- Ta koncepcja wyszła niejako w praniu. Udział Dagmary w pracach nad piosenkami był bardzo ważny i firma uznała, że nie ma sensu nas rozdzielać, bo najlepiej nam idzie, gdy jesteśmy razem - śmieje się Martyna. Rodzinny duet to jednak nie wszystko - nadzieję na sukces daje także trzecia zaangażowana w ten projekt kobieta. Jest nią… Ania Dąbrowska, która za dwa tygodnie kończy pracę nad swoją czwartą płytą, ale równolegle pracuje nad kompozycjami dla sióstr Melosik i prawdopodobnie będzie także producentką ich albumu.

Szefem Jazzboy Records jest Paweł Jóźwicki, który kilka lat temu pracował w firmie BMG, wydającej płyty uczestników Idola, i ma swoje zdanie na temat przyczyn ich sukcesów i porażek. Jego zdaniem w "talent show" można się pokazać, ale czasem lepiej... nie wygrywać.

- Pokutuje zupełnie bzdurne przekonanie, że należy jak najszybciej nagrywać płytę, dopóki widzowie o zwycięzcy nie zapomną. Powstaje napięcie, by jak najszybciej kontynuować dobrą passę, więc płyta powstaje bardzo szybko, co odbija się na jej poziomie. Widziałem to na przykładzie Ali Janosz, której debiut był tragiczny, a jej kariera legła w gruzach, bo nie śpiewała swoim głosem, tylko głosami innych wokalistek, które chciała naśladować. Podobnie było z Krzysztofem Zalewskim, który też nie udźwignął tej presji. Najmądrzejsza w tym wszystkim była Monika Brodka, która wiedziała, że nie chce szybkiej, pustej popularności i nagrała płytę dokładnie taką, jaką chciała. Pierwsze wrażenie robi się tylko raz - opowiada Jóźwicki. Debiut Dagmary i Martyny Melosik ukaże się więc dopiero, gdy wszyscy będą do jego formy przekonani w stu procentach. Kiedy? Zapewne w 2010 roku.

Bardziej intratne kontrakty

O tym, że telewizja może kreować nie tylko muzyczne gwia-zdy, próbuje od 2007 roku przekonać telewizja TVN. Na dwa sposoby: pierwszy to "You Can Dance", dedykowany utalentowanym tancerzom. Widowiskowość ich rywalizacji jest bez porównania większa niż w przypadku widowisk dla wokalnych debiutantów, ale coś za coś - sukces w "You Can Dance" to jednocześnie apogeum kariery jego uczestników, bo ich umiejętności trudniej wykorzystać na innych polach. Przez moment wydawało się, że wyjątkiem od tej reguły będzie zwyciężczyni IV edycji Anna Kapera z Trzcianki, którą poznańscy widzowie kojarzą być może z występów w nieistniejącym już teatrze rewiowym Viva. Energiczna Ania nie mogła jednak znieść monotonii teatru i hierarchii wśród tancerzy.

- Ciągnęło mnie do współczesności, życia, ruchu. Wiedziałam, że jak zostanę na etacie w jakimś teatrze, to już się stamtąd nie wyrwę - opowiadała w wywiadzie dla "Polski Głosu Wielkopolskiego" tuż po zwycięskim, czerwcowym finale.

Ostatnie pół roku Ania podsumowuje zaskakująco. - Dużo w moim życiu się nie zmieniło, bo już wcześniej występowałam w różnych krajach. Różnica jest taka, że propozycje są bardziej intratne, a występy - zwłaszcza z innymi uczestnikami "You Can Dance" - bardzo nagłośnione. No i rozpoznawalność na ulicach: szał, autografy, zdjęcia… To jednak była przygoda życia i chętnie spróbowałabym jeszcze raz - mówi dziś Ania.

Kłopoty zdrowotne sprawiły, że ciągle nie skorzystała z drugiej części nagrody za zwycięstwo w programie - na trzymiesięczny kurs w nowojorskiej szkole Broadway Dance Center wybiera się dopiero w lutym. - Po powrocie chciałabym zorganizować warsztaty i przekazać to, czego nauczę się w Nowym Jorku - planuje Ania, która jednak zaprzecza plotkom, jakoby otrzymała propozycję udziału w jury V edycji "You Can Dance". - Przyjęłabym na pewno - mówi tancerka.

Taneczny show TVN-u w ostatniej edycji oglądało jednak coraz mniejsze grono widzów, ale castingi do piątego sezonu odbędą się i to już niebawem: chętnych do powtórzenia sukcesu Ani Kapery producenci zapraszają między innymi 14 grudnia do Teatru Polskiego w Poznaniu.

Ucieczka przed ludycznością
"Mam talent" miał być programem o najszerszym profilu - tym razem zgłaszać się mógł każdy, kto uznał swoją pasję za atrakcyjną dla tłumów. Widzowie i jury okazali się jednak konserwatywni i do finałów pierwszej edycji trafiło aż siedmiu uczestników w ten czy inny sposób związanych z muzyką, zaś pozostali - w tym zwycięzcy z duetu Melkart Ball - prezentowali popisy gimnastyczne, a więc w sumie niedalekie od tanecznych. W drugiej edycji muzyczny front znów tworzy ponad połowa finalistów.

Dla Wielkopolan powodem do chluby jest sukces AudioFeels - zespołu wokalnego, który bez telewizyjnej promocji na pewno nie zdołałby osiągnąć niedawno 2. miejsca na liście polskich bestsellerów płytowych. Nieformalny lider AudioFeelsów Marek Lewandowski doskonale o tym wie z historii własnej rodziny - jego ojcem jest założyciel poznańskiego Affabre Concinui, zespołu o podobnym charakterze, ale znanego głównie miłośnikom muzyki klasycznej. AudioFeels już na starcie swej kariery mają o wiele szerszy zasięg potencjalnych wielbicieli, ale nie zamierzają podporządkowywać się ludycznej formie show, w jakim zaistnieli. To między innymi dlatego podczas pierwszej trasy koncertowej śpiewali tylko w filharmoniach i teatrach.

- Naszych utworów nie trze-ba słuchać, stojąc pod sceną i piszcząc. Nie chcemy tego - dlatego filharmonie i teatry są dla nas najbardziej pożądane - mówi Antoni Sobucki z AudioFeels. Członkowie zespołu szybko zdali sobie sprawę, że jest rozdźwięk między ich wizerunkiem z "Mam talent!" a ich prawdziwym obliczem.

- "Mam talent" był etapem, programem, w którym należało się pokazać z jak najlepszej strony. Staraliśmy się przy okazji przemycić różne brzmienia, ale i tak słyszę często pytanie, dlaczego nasza płyta jest bardziej stonowana niż to, co śpiewaliśmy w telewizji. Odpowiedź jest jedna: to płyta odzwierciedla nas - zespół istniejący od ponad dwóch lat, a nie program telewizyjny. Bo to była tylko chwila - uważa Marek Lewandowski. I wie, co mówi: marka zespołu atrakcyjnego podczas występów na żywo jest dziś znacznie ważniejsza niż ewentualne sukcesy w sprzedaży płyt.

Do tego samego wniosku doszli już zresztą organizatorzy telewizyjnych show, którzy zysk maksymalizują specjalnymi trasami koncertowymi - 9 grudnia do poznańskiej Areny zawita show "Mam talent!", którego objazd kraju rozpocznie się już trzy dni po finale. Wśród gwiazd zabraknie jednak AudioFeels, którzy chyba najszybciej pojęli, że tyko niektórzy widzowie wydadzą pieniądze na bilet, płytę czy DVD. Doświadczenie uczy bowiem, że gdy minie pierwszy szał popularności, publiczność szuka już nowych ulubieńców. A w "talent show" nie zmieniają się już tylko jurorzy...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski