Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pojedynek miast: Poznań - Wrocław

Redakcja
Na jednej z uliczek prowadzących do Rynku znajduje się magiczna czekoladziarnia
Na jednej z uliczek prowadzących do Rynku znajduje się magiczna czekoladziarnia Katarzyna Fertsch
Dziennikarz Polski-Gazety Wrocławskiej - Bartłomiej Knapik oraz dziennikarki Głosu Wielkopolskiego - Beata Marcińczyk i Katarzyna Fertsch w tym tygodniu wymienili się redakcjami. Piszą, jak Wrocław wygląda oczami poznaniaka i jak Poznań jest odbierany przez wrocławianina. Dziś opisują swoje pierwsze wrażenia.

Rynek wcale nie musi być "stary" - Piszą Katarzyna Fertsch i Beata Marcińczyk, dziennikarki "Polski Głosu Wielkopolskiego"

Wrocławski Dworzec Główny nie różni się wiele od tego w Poznaniu - zapach fast foodów, latające nad głowami gołębie. Jednak tu dochodzi jeszcze jeden negatywny element - wszędzie snują się bezdomni i zaczepiają pasażerów (o papierosa, o parę groszy na bułkę...).

Po wyjściu z budynku dworca szokuje jedno - remontowane kamienice naprzeciwko są osłonięte siatką. A na niej żadnej reklamy, żadnego baneru. U nas takie marnotrawstwo pieniędzy jest niespotykane!

Z dworca prosto na Rynek (we Wrocławiu to po prostu Rynek, bez Stary - pouczają nas mieszkańcy). Rynek jest znacznie większy od naszego, mnóstwo na nim banków i restauracji. Jedno od razu wpada w oko - nad McDonaldem wielka reklama zachęcająca do udziału w dniach młodzieży organizowanych w... Poznaniu. Zwracamy uwagę na takie szczegóły, bo, spacerując, można się spokojnie rozglądać wokół. Teraz rozumiemy naszą konserwator zabytków, która domaga się remontu płyty Starego Rynku. Na wrocławskim nie można się potknąć ani skręcić nogi. Wyższe i większe są też kamienice. No i są odrestaurowane.

Wzrok przykuwa także słynna fontanna. Pierwsza nasza myśl: "Czy ona jest w remoncie?" Nie. Wielkie płyty okazują się celowym zabiegiem projektanta (możliwe, że gdy tryska z niej woda, fontanna wygląda bardziej interesująco). Ale wrocławianie są dumni ze swojej fontanny. Podobnie jak z całego miasta. To jedyna cecha, która wyróżnia ich spośród mieszkańców innych miast. Stereotypu, jakoby byli bałaganiarzami, nie udało nam się potwierdzić. Przynajmniej dzisiaj.

Co jeszcze zwiedzić? - pytamy w Centrum Informacji Turystycznej. Tu dostajemy mapę, na której są zaznaczone ważniejsze zabytki i miejsca warte zobaczenia oraz harmonogram pracy wrocławskich muzeów. Dajemy się skusić na puszkę z wizerunkiem miasta pełną maślanych ciasteczek. Koszt - 25 zł. Piszemy o tym, bo nakazuje nam to poznańska natura. Po drugiej stronie Rynku taka sama puszka kosztuje pięć złotych mniej! Przeszłyśmy się bocznymi uliczkami. W przeciwieństwie do prowadzących do poznańskiego rynku, te tętnią życiem!

Pierwszego dnia odwiedzamy też wrocławskie zoo (wciąż nie możemy wyjść z podziwu) i Ostrów Tumski (rzeczywiście - większy niż nasz).

Kłódka na moście, miłość w sercu
Takiego mostu brakuje Poznaniowi - "mostu zakochanych", który znajduje się przy wrocławskiej katedrze. Cały jest obwieszony kłódkami. A na nich imiona i daty. Jedne pięknie grawerowane, inne zapisane lakierem do paznokci czy białym korektorem. Po przypięciu kłódki do poręczy, zakochani muszą wrzucić kluczyk do wody. To zagwarantuje nierozerwalność ich związku.

Pomysł spodobał się nie tylko wrocławskim narzeczonym, ale także przewodnikom, którzy przyprowadzają tutaj wycieczki. I uspokajają - żeby most Tumski (to jego nazwa) się zawalił, trzeba powiesić na nim 10 ton kłódek.

Most doskonale wpasowuje się w romantyczny i nostalgiczny klimat Ostrowa Tumskiego we Wrocławiu. W przeciwieństwie do poznańskiego, mnóstwo tu młodzieży - pary spacerują bulwarami nad Odrą, zatrzymują się na moście, przystają przy ulicznym grajku.

Nie my pierwsze zachwyciłyśmy się prostym, a jednocześnie magicznym mostem. Już pół roku temu radny Michał Grześ opowiadał o nim po powrocie z wycieczki do Wrocławia. Chciał, by również most poznański Jordana "zaczął żyć".

Most doskonale wpasowuje się w romantyczny i nostalgiczny klimat Ostrowa Tumskiego.

Warto wspomnieć, że wrocławski Tumski nie zawsze był nazywany "mostem zakochanych". Dawniej po prostu zaczepiano na nim jemiołę, pod którą można się było całować.

Wcześniej był też nadzieją dla wszystkich samotnych serc - przychodzili tu wrocławianie, którzy nie mogli znaleźć swojej drugiej połówki. Aby zostać trafionym strzałą Amora, należało przespacerować się po moście, a następnie pogłaskać kamiennego lwa.

Łączy nas część historii i spray - Pisze Bartłomiej Knapik, dziennikarz "Polski-Gazety Wrocławskiej"

Półtorej godziny - dokładnie tyle potrzeba mi było, by podważyć większość negatywnych stereotypów, jakimi kierowałem się, myśląc o Poznaniu i jego mieszkańcach. No i żeby potwierdzić część pozytywnych.

Czasu na nauczenie się miasta mam mało, więc już w niedzielę jestem umówiony na dworcu z "przewodnikiem". Kupić bilet, udając zagranicznego turystę na dworcu, to jedna sprawa. Ale jak mam mieć pierwsze wrażenia, to od razu z rozmowy z tubylcem - myślę sobie.

Kupno biletu? Żaden problem. Pani w specjalnym kiosku, który na dworcu ma tutejsze MPK (dlaczego u nas nikt na to nie wpadł) bez kłopotu wyjaśnia mi po angielsku, co to jest bilet 24-godzinny i jak go używać.

Moim przewodnikiem po mieście jest Andrzej Szozda - fotoreporter "Głosu", poznaniak (bo tu urodzony), ale zaznaczający od razu, że jego rodzice tu przyjechali. Czyli że on jest tu urodzony jako pierwszy w rodzinie. Jakby przez to był innym poznaniakiem. Pytam, czy to takie ważne, czy może po prostu w szkole mu dokuczali. Ale nie, Andrzej twierdzi, że nie miało to znaczenia. Tylko, skoro nie miało, to dlaczego o tym wspomniał? I to sam? Przecież we Wrocławiu to nie ma znaczenia.

Andrzej zabiera mnie na wycieczkę po Poznaniu. Z tym ich porządkiem to prawda - jest znacznie czyściej niż we Wrocławiu. Choć ściany kamienic na Starym Rynku są pomazane sprayem - znajomy widok.

Oglądam m.in. most z demobilu i zamek obok placu dwóch krzyży (czyli Mickiewicza). Dla mnie równie ciekawy, jak plac, na którym rozpoczęły się wydarzenia czerwcowe w 1956 roku, jest balkon, z którego miał przemawiać Hitler (choć nie przemawiał).

Przy okazji mała dygresja. Gdy oglądałem poznański Ostrów Tumski (w porównaniu z wrocławskim nazwałbym go Ostrówkiem, ale nie jestem złośliwy), zwróciłem uwagę na repliki lamp gazowych. I to nie tylko dlatego, że robią wrażenie. Także dlatego, że tu mówi się o nich, że są z czasów pruskich. Cały okres przed 1918 rokiem jest tu tak nazywany. W Poznaniu nie było Niemców. Najpierw byli Prusacy, a podczas wojny Hitlerowcy.

Ale wracając do balkonu, z którego miał przemawiać jeden z dwóch największych zbrodniarzy XX wieku, we Wrocławiu też jest taki balkon. Wprawdzie u nas nie zrobiono specjalnego ogrzewania podłogowego, ale mamy kolejny dowód na to, że Poznań sporo łączy ze stolicą Dolnego Śląska. I wcale nie tylko Ostrów(ek) i spray na ścianach.

Przenieśli stary most, aby trochę oszczędzić
Co by się stało we Wrocławiu z mostem, który po ekspertyzach okazałby się niezdatny do tego, by mogły po nim nadal jeździć samochody? Prawdopodobnie zostałby rozebrany.

Ale nie w Poznaniu. Tu zrobiono zupełnie inaczej. Konstrukcję (stalowe przęsło) dawnego mostu św. Rocha przewieziono dwa kilometry dalej korytem rzeki Cywiny i ustawiono na nowo. Łukowy fragment wystający ponad jezdnię (podobny, jak na moście Zwierzynieckim) pomalowano i ochrzczono przeprawę imieniem biskupa Jordana.

I właściwie na imieniu pierwszego biskupa Polski tę opowieść można by było skończyć. Pokazywałaby, jak bardzo praktyczni i oszczędni są poznaniacy.

Ale opowieść o dawnym moście św. Rocha ma także drugie dno.

Ale opowieść o dawnym moście św. Rocha ma także drugie dno. Zanim poznaniacy go przestawili, stał w pobliżu tutejszej Politechniki. Tradycją było przechodzenie po nim w sposób nieprzewidziany ani prawem, ani zdrowym rozsądkiem - nie po chodniku, nawet nie środkiem jezdni, ale po łukowo wygiętym stalowym przęśle. Słyszałem nawet opowieść chwalipięty, który miał przejechać po nim rowerem.

Twarzą do turysty
W Poznaniu turysta zgubić się nie powinien. Od klasycznych kiosków na dworcu, przez specjalny punkt MPK (zastanawiam się, czemu we Wrocławiu takiego nie mamy) - wszędzie tam można też dogadać się po angielsku. Kłopoty zaczęły się, gdy chciałem znaleźć mapę Poznania. Oczywiście, można ją nabyć w kiosku, ale ja szukałem takich, do których jestem przyzwyczajony w stolicy Dolnego Śląska. Choćby w Rynku nie ma problemu, żeby je znaleźć.

Czasem przecież nie wystarczy, by uprzejmy przechodzień wskazał nam drogę. Chciałbym sam wiedzieć, gdzie się chce trafić. Brakuje mi też czytelnego systemu identyfikacji miejskiej. Podobny do wrocławskiego i warszawskiego zauważyłem zainstalowany w okolicach Ostrowa Tumskiego, konkretnie w Śródce. Ale w centrum jeszcze nie wszędzie jest. Przez to rozpoznanie, gdzie się znajduję, nie jest łatwe.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski