Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Biednemu nawet śnieg w oczy

Maciej Lehmann
Biednemu już nie tylko deszcz, tak jak w sobotę w Pradze, ale nawet śnieg w oczy. Fatalne dla naszej kadry eliminacje mistrzostw świata 2010 zakończyły się w Chorzowie w zimowej scenerii.

Słynny "kocioł czarownic" pamiętający największe dni chwały polskiego futbolu, w dniu totalnej klęski robił przygnębiające wrażenie. Cieszyła się tylko tysięczna grupka Słowaków. Dzięki zwycięstwu nasi południowi sąsiedzi pierwszy raz w historii wywalczyli awans do finałów w RPA.

Kibice zbojkotowali mecz. Trybuny Stadionu Śląskiego były niemal puste. Organizatorzy protestu przeciwko korupcji, bezczynności działaczy i polityce PZPN wywiesili przed bramami stadionu transparent z napisem "Chcemy dobra polskiej piki - Polacy, jesteśmy z wami". Nasi piłkarze musieli jednak przeciwko zdeterminowanym Słowakom radzić sobie sami.

Początek meczu potoczył się według najgorszego z możliwych scenariuszy. Już w 3. minucie lechita Seweryn Gancarczyk strzelił samobójczego gola. Sytuacja właściwie nie wymagała żadnej interwencji. Po przypadkowym dośrodkowaniu w polu karnym Polaków nie było ani jednego rywala. Gancarczyk starał się wybić piłkę na róg, ale uczynił to tak niefortunnie, że trafił w samo okienko bramki Jerzego Dudka.

Słowacy mieli wczoraj sporo szczęścia nie tylko pod naszą, ale też pod swoją bramką. Nasi piłkarze grali znacznie lepiej niż w ostatnich meczach i wypracowali sobie kilka okazji strzeleckich. Brakowało jednak skuteczności.

W 32. minucie po składnej akcji Błaszczykowskiego z Jeleniem do piłki za polem karnym dopadł Mariusz Lewandowski, ale jego potężna bomba trafiła tylko w poprzeczkę. Tuż przed końcem pierwszej połowy świetna okazję miał Jeleń, ale z 5 metrów strzelił nad poprzeczką. Goście nie mieli takich szans. Jedynym zagrożeniem dla naszej bramki były niepewne wślizgi obrońców, po których Dudek mógł tylko odprowadzić piłkę wzrokiem.

Również w drugiej odsłonie biało-czerwoni posiadali inicjatywę i byli zdecydowanie groźniejsi od Słowaków. Oblężenie bramki gości trwało od 56. minuty. Po świetnym dośrodkowaniu Rzeźniczaka w pole karne, Strba w ostatniej chwili zdjął piłkę z głowy Jeleniowi. Chwilę później Błaszczykowski posłał piłkę wzdłuż bramki, ale naszych napastników znów uprzedzili słowaccy obrońcy. W 66. minucie refleksem popisał się Jan Mucha. Bramkarz warszawskiej Legii instynktownie odbił strzał z bliska Jelenia.

Pod naszą bramką groźnie było tylko raz, kiedy urwał się obrońcom Sestak. Napastnik niemieckiego Bochum stracił równowagę na śliskiej murawie i nie potrafił skierować piłki do siatki.

W ostatnim kwadransie Słowacy bronili się już niemal całą jedenastką, ale bohaterem był Mucha, który ratował swój zespół po strzałach Roberta i Mariusza Lewandowskich. Szczęścia próbował też Sławomir Peszko, który liczył, że będzie mógł wykonać "kołyskę" dla swojej córeczki Wiktorii. Niestety, także on nie trafił w światło bramki. Na polu karnym rywali piłka wyczyniała wczoraj prawdziwe cuda.

Kiedy Polacy szturmowali słowacką bramkę, kciuki trzymali za nich także Słoweńcy. Oni swoje zadanie wypełnili w stu procentach. Pokonali 3:0 San Marino i z czekali na dobre wiadomości ze Stadionu Śląskiego. Nie doczekali się wyrównującej bramki i przyjdzie im walczyć o start w finałach mistrzostw świata w barażach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski