Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koncert: Huty padają, a Madonna trwa

Marcin Kostaszuk
Królowa popu potwierdziła podczas warszawskiego występu swoją opinię artystycznej perfekcjonistki
Królowa popu potwierdziła podczas warszawskiego występu swoją opinię artystycznej perfekcjonistki B. Syta
Huty padają, a na taką bezbożnicę idą miliony - lamentowała przed wejściem na warszawskie lotnisko Bemowo nieliczna grupka przeciwników występu Madonny w naszym kraju. Apel trafiał w próżnię, bo jak tu zawrócić z drogi tysiące ludzi z biletami w ręku?

Największe muzyczne wydarzenie roku trudno nazwać koncertem - bliżej mu było raczej do parateatralnego spektaklu, wyreżyserowanego w najdrobniejszych szczegółach. Inaczej zresztą nie udałoby się połączyć wysiłków kilkunastoosobowego zespołu muzycznego i 12-osobowej grupy tanecznej ze scenograficznymi cudami, takimi jak olbrzymie, rozkładane na scenie ekrany ciekłokrystaliczne, fruwające nad estradą i sprzęt nagłaśniający o takiej mocy, że jakakolwiek próba zagłuszenia Madonny (a właśnie takie plany mieli przeciwnicy jej występu) skończyłaby się sromotną klęską.

Gwiazda wieczoru potwierdziła opinię artystycznej perfekcjonistki - prawie dwie godziny szaleńczego tańca i śpiewania z błyskawicznymi przebierankami udało jej się zgrać w taki sposób, że widownia ani przez chwilę nie odczuwała braku atrakcji. Oczywiście chwile odpoczynku musiały się znaleźć: wypełnił je na przykład pojedynek bokserski z "Die Another Day" w tle, a także występ kapeli latynosko-cygańskiej tudzież oszałamiające projekcje na zestawie ekranów.

W niektórych utworach z ostatniej płyty Madonnie towarzyszyli goście, których oczywiście w Warszawie nie było, ale... na scenie się znaleźli. Mniejsze, ruchome ekrany jeździły po całej scenie, dzięki czemu Madonna mogła w przeboju "4 Minutes" śpiewać, patrząc na wyświetlanego tuż obok niej Justina Timberlake'a. Na podobnej zasadzie gościa z ekranu (z przyczyn obiektywnych) pojawił się też Michael Jackson, ale poza zdjęciami na estradzie na scenie można było zobaczyć imitującego go tancerza. Tym niemniej słynny "Księżycowy krok" w wykonaniu nieautorskim to już niestety nie jest to samo…

Repertuar rozczarował. Nie chodzi nawet o absolutną dominację utworów z ostatniej płyty "Hard Candy": akurat "Give It 2 Me", "Beat Goes On" czy "Miles Away" zabrzmiały świetnie. Gorzej, że starsze utwory dopasowano do ich syntetyczno-tanecznej konwencji, czego efektem było na przykład znokautowane potężnymi basami "Holiday" czy po prostu zepsute "Frozen". Skłonność Madonny do ciągłego odświeżania swego wizerunku doszła do absurdu, bo czy wszystko, co sprawdzone i udane trzeba od nowa remiksować? Stosunkowo łagodnie odmienione "La Isla Bonita" publiczność przyjęła chyba największą owacją. Ballady? Nie wiem, dlaczego akurat tę ważną część muzyki Madonny reprezentowało tylko landrynkowo łzawe "You Must Love Me".

Skandale? O dziwo, nie było ich wiele. W "Like A Prayer" nie pojawiły się żadne "krzyżowe" aluzje, a jedyne, co mogło (ale nie musiało) wzbudzić mieszane uczucia to praca kamerzystów, uparcie zaglądających Madonnie pod kuse sukienki. Większość widzów podziwiała efekty ciężkiej pracy z trenerem fitness, dla niżej podpisanego tego typu "widoczki" budziły tylko smutną konstatację, że dziś nawet starsza pani musi być erotyczna.

Tylko w jednym momencie reżyser za konsoletą mógł zawołać: "Tego nie było w scenariuszu". "Słyszałam, że przygotowaliście się na moje urodziny" - zagaiła artystka i jak na komendę większość widzów wyjęła białe serduszka i niestety zaczęła śpiewać "Sto lat!". Pieśń ta, jak wiadomo, może się długo nie kończyć, toteż Madonna w pewnym momencie nachyliła się do swych cygańskich śpiewaków z miną "o co tu chodzi?". Na wyreżyserowaną nie wyglądała też jej przemowa w podziękowaniu za huczne przyjęcie, w której artystka dopieściła swych fanów: "To nie ja zmieniłam wasze życie, ale wy zmieniliście moje". I tu wyczuciem wykazał się jeden z kamerzystów, który z tłumu wyłowił karteczkę z napisem "Adoptuj mnie".

Spektakl na warszawskim Bemowie urwał się po niespełna dwóch godzinach i było jasne, że bisów w scenariuszu nie przewidziano. Mimo to kilkadziesiąt tysięcy ludzi opuszczało lotnisko w radosnym nastroju, zupełnie, jakby impreza dopiero się zaczynała. I możemy być pewni, że dopóki taka będzie reakcja widzów na show, gwiazda zachowa swój status popkulturowej wodzirejki. Huty padają, a Madonna trwa!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski