Niedzielę rozpoczął występ Żywiołaka - obok Kapeli Ze Wsi Warszawa najbardziej chyba progresywnego polskiego zespołu z kręgu folkowego. Dialogi zawodzących, piszczących i dokonujących innych śpiewanych szaleństw wokalistek plus niewątpliwie ciężko rockowy rodowód instrumentalistów (nie wyłączając skrzypka), na etno-nowicjuszach zrobiło wrażenie piorunujące. Fani trochę jednak narzekali, że żywiołakowe "heavy etno" widzieli już w lepszej formie.
Na występie Habiba Koité nieprzypadkowo padł frekwencyjny rekord - muzyk z Mali doczekał się porównań zarówno do Erica Claptona (za niezwykły, a zarazem rozpoznawalny styl gry na gitarze), jak i Bobby'ego McFerrina (sztuczki wokalne). Nie byłby to jednak tak pamiętny występ, gdyby nie jego partnerzy z zespołu Bamada, którzy korzystali zarówno z instrumentów konwencjonalnych (bas, perkusja, gitara), jak i tradycyjnych: kory (nieco przypominającej gitarę), balafonu (afrykański rodzaj wibrafonu) czy talking drum (bęben przewieszany na pasku przez ramię, wiszący na wysokości serca).
Perfekcyjne nagłośnienie sprawiło, że usłyszeliśmy muzykę ekspresyjną, a jednocześnie kojącą i harmonijną. Po takim intensywnym przeżyciu, kończący festiwal udany występ algierskiej śpiewaczki Houria Aichi i jej zespołu L'Hijâz'Car zszedł na drugi plan, choć i w nim odnaleźć można było pierwotną energię, wydobywaną głównie z instrumentów perkusyjnych.
Według organizatorów z CK Zamek przez festiwal przewinęło się około 5 tysięcy widzów. Biorąc pod uwagę, że scena stanęła nieomal w środku miasta, a bilety kosztowały relatywnie niewiele (karnet na 10 koncertów - 50 złotych), to sukces artystyczny nie poszedł w parze z frekwencyjnym. Dlaczego? Żadne nazwisko z afisza nie było rozpoznawalne od razu, a większość widzów, kupując bilety, dawało jednocześnie dowód bezwarunkowego zaufania do wyboru organizatorów.
Nagrań gwiazd Ethno Portu nie było słychać w żadnym radiu, bo world music od kilku lat po prostu nie przebija się do radiowych ramówek. Efekt to publiczność nie- wyedukowana, niemająca pojęcia, czy częstuje się ją produkowaną taśmowo zagraniczną "Cepelią" czy prawdziwym folkiem z dalekich stron, mającym ambicje pokonywania międzykulturowych granic bez sięgania na przykład po zrozumiałą wszędzie tandetę brzmień dyskotekowych. W moim przekonaniu dostaliśmy festiwal godny, z co najmniej trzema fajerwerkami w postaci koncertów Mari Boine, Djivana Gasparyiana i Habiba Koité. Reszta wykonawców wstydu nie przyniosła, choć wielkich uniesień też nie.
Do Ethno Portu trzeba mieć po prostu otwartą głowę i dlatego nigdy nie będzie to impreza masowa. Ale może to dobrze?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?