Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rodziny zastępcze: Najpierw jest żal i złość. Potem spokój ducha

Anna Solak
Ewa Karczewska od kilku lat prowadzi pogotowie rodzinne.  Paweł  trafiał do niej  dwukrotnie, pierwszy raz po tym, jak jego matka zdecydowała się na terapię
Ewa Karczewska od kilku lat prowadzi pogotowie rodzinne. Paweł trafiał do niej dwukrotnie, pierwszy raz po tym, jak jego matka zdecydowała się na terapię Paweł Miecznik
Od kiedy Paweł trafił do rodziny zastępczej Olga Miluska mieszka sama, w podwórzu jednej z kamienic na poznańskiej Wildzie. Za dnia pracuje jako krawcowa, wieczorami myśli o dzieciach. O tym kim będą, kiedy dorosną i jak poradzą sobie w życiu. Żyje skromnie. W pokoju, w którym opowiada mi swoją historię, stoi stara kanapa i meblościanka, pamiętająca czasy Gierka. Na jednej z półek zdjęcie syna, jeszcze z czasów przedszkola. Na samym środku ława, na której sama zawija tytoń w bibułkę. Pyta, czy może przy mnie zapalić. Nie palę, ale zgadzam się. W końcu jest u siebie.

- Dobrze, że są tacy ludzie, którzy chcieli i potrafili coś zmienić - mówi zaciągając się papierosem. - Nie wiem, co bym zrobiła bez Ewy Karczewskiej. To ona pierwsza zdecydowała się nam pomóc - rozpoczyna swoją opowieść.

Do dwóch razy sztuka
Paweł nie od razu trafił do właściwej rodziny. Po tym jak na rok znalazł się w pogotowiu rodzinnym Ewy Karczewskiej, przewodniczącej Stowarzyszenia Rodzin Zastępczych w Wielkopolsce, przygarnęło go małżeństwo, o którym Olga niewiele wiedziała.

- Wtedy nie miałam do nich nawet numeru telefonu - mówi. - Z synem mogłam kontaktować się poprzez jego komórkę - wyjaśnia.

Paweł nie czuł się tam dobrze. Nowi rodzice nie chcieli nawet wiedzieć o nim czegoś więcej. Co robił dotychczas, jak się zachowuje, o czym marzy i jakie ma problemy. Dopiero potem wyszło na jaw to, że potrafili go szarpać za rękę albo bez powodu na niego nakrzyczeć. Na przykład za to, że nie chciał chodzić do kościoła.

- Ja sama byłam chrzczona w cerkwi prawosławnej, ale Pawełek już w kościele katolickim - opowiada Olga. - Mimo to, w naszym domu nigdy nie było praktykowane, żeby co niedziela chodzić do kościoła. Jeśli miałeś taką potrzebę - szedłeś. Jeśli nie - nikt cię do tego nie zmuszał - tłumaczy.

Ewa Karczewska tak wyjaśnia zachowanie pierwszej rodziny Pawła: - Tamci ludzie wykorzystywali go. Zamiast noworodka przygarnęli nastolatka i wymagali od niego bezwzględnego posłuszeństwa - tłumaczy. - Dziecko nie miało tam nic do powiedzenia, miało tylko wykonywać narzucone zadania - mówi.

Nowi rodzice potrafili wylać mu kisiel na głowę albo uderzyć mokrą ścierką. "Przez łeb" - jak mówił Paweł. W zamian oczekiwali wdzięczności i pokory. W pismach sądowych zaznaczali, że chcą wychować go na prawego katolika. - Żeby ładnie to wyglądało dla sąsiadów - mówi z rozgoryczeniem Ewa Karczewska.

O problemach z nowymi rodzicami powiedział dopiero swojej babci. Wcale nie chciał o tym mówić, wygadał się przez przypadek. Miał wtedy 12 lat. Wytrzymał okrągły rok i uciekł. Po tym, jak odebrano go tamtej rodzinie, znów nie miał dokąd pójść. Na pół roku trafił z powrotem do pogotowia rodzinnego. Dopiero za drugim razem udało mu się trafić na odpowiednich ludzi.

Najlepsza mama na świecie
Olga z wykształcenia jest trenerem akrobatyki sportowej. Przez jakiś czas nawet uczyła w jednej z poznańskich szkół. Prowadziła zajęcia z WF-u. Jak mówi, sama pochodzi z normalnej rodziny, niestety ojciec Pawła miał problemy z prawem. Nie interesuje się synem, dwa lata temu sąd pozbawił go władzy rodzicielskiej. Paweł dorastał więc bez jego udziału.

Jak Ewa Karczewska ocenia jego charakter? Nie waha się ani przez moment, mówiąc że to dobry, wrażliwy chłopiec. Od swoich rówieśników różni się tylko tym, że był świadkiem próby samobójczej swojej matki i troszczył się o nią wtedy, kiedy wpadała w alkoholowy ciąg. - Chłopak miał 12 lat i już musiał mierzyć się z problemami, które przerosłyby niejednego dorosłego - mówi Ewa Karczewska. - Nie jest łatwym dzieckiem, ale to dlatego, że całe życie walczył o siebie - dodaje.

Jej zdaniem Paweł bardzo kocha swoją mamę i nie wstydzi się o tym mówić. Pewnego razu powiedział jej nawet:
- Wiesz ciociu, nie cierpiałem, kiedy mama piła. Ale kiedy była trzeźwa, była najlepszą mamą na świecie. Nadal może do niej wrócić. Sam zdecyduje o tym , kiedy skończy 18 lat.

Wakacje u mamy i taty
Pogotowie rodzinne Ewy Karczewskiej liczy obecnie 4 dzieci. Najmłodsze ma kilkanaście miesięcy, najstarsze trzy i pół roku. Kobieta od siedmiu lat prowadzi rodzinę zastępczą. Trafiają do niej dzieci alkoholików, narkomanów i rodzin z wieloma innymi problemami.

Przez cały ten czas opiekowała się ponad czterdziestką dzieci odebranych swoim opiekunom. Tylko piątka z nich trafiła z powrotem do biologicznych rodziców. Reszta albo znalazła nowy dom przez adopcję, albo osiągnęła już pełnoletniość.
- To bardzo trudne zadanie, nie sposób nie zżyć się z takim małym człowiekiem - mówi o swojej pracy. Jej zdaniem, w normalnym świecie dzieci patologicznych rodziców powinny być im odbierane natychmiast. Polskie przepisy nieznośnie i zupełnie bezzasadnie przeciągają takie sprawy.

Od roku pod jej opieką znajduje się mała dziewczynka. Trafiła do niej zaraz po urodzeniu. Matka urodziła ją na amfetaminie, przez co dziecko przyszło na świat kompletnie zatrute.

Inny przykład? Dzieci, które nadal widują się ze swoją mamą i tatą. Wszystko odbywa się na tak zwanych "przepustkach", kiedy wracają do swoich domów, na przykład na weekendy. Takie wypady maluchy nazywają "wakacjami". Problem w tym, że nie rozumieją, dlaczego "wakacje" tak szybko się kończą.

- Czy może sobie pani wyobrazić psychikę dziecka, które jest rozdarte między domem, w którym coś jest nie tak, ale są tam mama i tata, a takim, w którym czuje się bezpiecznie, ale nie do końca u siebie? - pyta Ewa Karczewska.

Ciociu, odpocznij trochę
W tej chwili Paweł ma 15 lat i normalny dom. Jest przyszywanym bratem dla trójki dzieci - dwóch nastolatków i rocznego maluszka. To tak zwana specjalistyczna rodzina zastępcza. Dwoje z dzieci ma poważne wady wzroku, jedno z nich zespół Downa.

Paweł uwielbia się nimi opiekować, dobrze czuje się w roli starszego brata. Nowi rodzice traktują go jak pełnoprawnego członka rodziny. Pytają o opinię, liczą się z jego zdaniem.

Nadal odwiedza mamę i "ciocię". Nic nie wskazuje na to, by całe zło, jakie przeżył, wpłynęło na to, jakim stanie się człowiekiem. Ewa Karczewska wspomina, jak bardzo zaskoczył ją, kiedy mieszkał jeszcze w jej domu. Pewnego wieczoru, kiedy była nieludzko zmęczona, podszedł i po prostu powiedział: - Ciociu, połóż się i odpocznij trochę, ja zajmę się wszystkim.
- Czegoś takiego nie usłyszałam nigdy nawet od mojego własnego, tzw. prywatnego dziecka - przyznaje. - Do tej pory mam kluchy w gardle, kiedy to wspominam...

Na prośbę matki jej imię i nazwisko oraz imię syna zostały zmienione.

Z Ewą Karczewską, przewodniczącą Wielkopolskiego Oddziału Stowarzyszenia Zastępczego Rodzicielstwa, mamą czwórki dorosłych już dzieci, która sama prowadzi pogotowie rodzinne, rozmawia Anna Solak.

Ile dzieci rocznie trafia do poznańskiego pogotowia rodzinnego?
Wszystko zależy od sytuacji. Czasem mamy szóstkę dzieci naraz, innym razem tylko dwójkę lub trójkę. Opieszałość sądów w załatwianiu spraw rodzinnych jest nagminna, mimo że ustawa przewiduje maksymalnie trzy miesiące na wydanie decyzji o odebraniu zaniedbanego dziecka rodzicom.

Z jakich powodów dzieci najczęściej muszą trafiać do rodzin zastępczych?
Najczęściej przyczyną utraty praw rodzicielskich jest choroba alkoholowa. Zdarzają się też narkotyki, choroby psychiczne i inne, np. jeszcze do grudnia miałam u siebie córeczkę prostytutki. W mojej karierze tylko raz się zdarzyło, że bezpośrednią przyczyną odebrania dziecka była panująca w domu bieda. Tamten chłopiec trafił do mnie już jako nastolatek, który na co dzień chodził i kradł w sklepach bułki i chleb. Ale to odosobniony przypadek.

Czy kobieta, która oddaje własne dziecko zawsze jest zła?
Moim zdaniem nie, to w końcu matka. Uważam, że każdej rodzinie patologicznej da się pomóc. Wystarczy, żeby w porę otrzymała pomoc pracownika socjalnego, tak zwanego asystenta rodziny. Niestety, pieniądze są tutaj podstawą. Gdyby rozsądnie pomagać finansowo rodzinom biologicznym i dbać o racjonalne wydawanie tych środków, wiele z nich mogłoby sobie same poradzić.

Jak to możliwe, że matka godzi się z zaistniałą sytuacją i jeszcze jest wdzięczna losowi za to, że ktoś wychowuje jej dziecko?
Na początku wszyscy rodzice, którzy są zmuszeni oddać swoje dziecko, mają wiele żalu i pretensji do osoby, która staje się jego nowym opiekunem. Z Olgą było podobnie. Minęły już trzy lata odkąd Pawłem opiekuje się rodzina zastępcza, w tym czasie jego matka była na leczeniu zamkniętym i na terapii. Teraz mówi wprost: "Nie przestanę pić, bo sobie z tym nie radzę". Zdarza się, że stoi przed monopolowym i się waha. Wtedy dzwoni do mnie, a ja cierpliwie tłumaczę jej, że nie może się złamać. Staram się jej pomóc, podtrzymać na duchu najlepiej jak potrafię.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski