Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czas Bożego Narodzenia na morzu

Kmdr Eugeniusz Koczorowski
Eugeniusz Koczorowski
Święta, święta! Wtedy wszystko staje się możliwe. Wiedzą o tym marynarze, którzy przez wieki wypracowali własne rytuały. Jakie? Opowiada o nich wilk morski, który urodził się... 24 grudnia

Przeżywać święta Bożego Narodzenia na stałym lądzie, to zupełnie co innego niż na morzu. Ląd daje poczucie stabilności i bezpieczeństwa. Morze, o tej porze roku szczególnie "rozhuśtane", tego rodzaju komfortu nie zapewnia, zwłaszcza na szerokościach północnych.

Przekonałem się o tym, odbywając w latach młodości praktykę nawigacyjną na średniej wielkości statku m/s Wolin, jako asystent pokładowy. Prawdziwy "chrzest morski" przeszedłem w listopadowym huraganie stulecia, jaki nawiedził północno-zachodnie wybrzeża Europy. Wody Morza Północnego niszczyły poldery, zalewając tereny, które Holendrzy zagospodarowywali przez wieki z mozołem.

Niedaleko nas zatonęło 19 statków, w tym dwa polskie trawlery. Nazwę jednego z nich pamiętam - to był Słowik. Kontakt radiowy mieliśmy z nim aż do końca...

Do Antwerpii, do której zmierzaliśmy, nie mogliśmy dotrzeć. Jakiś statek został rzucony na śluzę i zatarasował wejście. Skierowano nas zatem do holenderskiego portu Vlisingen, gdzie przed wybuchem II wojny światowej budowano dla Polski dwa wspaniałe okręty podwodne : Sępa i Orła. Nietrudno sobie wyobrazić, że Wigilia na Wolinie przebiegała w dość minorowych nastrojach. Załogę ogarnęła nostalgia za domem i ciepłem rodzinnym. Starania kucharza, który wyśmienitymi daniami okraszał święta, niewiele poprawiły nasze nastroje.

Jakże inna od tej Wigilii była ta, spędzona wiele lat później, w zaawansowanym wieku emeryta. Płynąłem jako pasażer na statku Puszkin, który zbliżał się do Singapuru; tropikalne gorąco, ledwie co zmarszczona powierzchnia oceanu, na widnokręgu zarys wybrzeża z rozczochranymi łbami palm. Po prostu idylla Bożego Narodzenia, w moim, "syna Północy" odczuciu.

Pasażerami byli tu głównie Australijczycy, Nowozelandczycy, Brytyjczycy, Niemcy. Do tego nieliczni bogaci Rosjanie. Siłą rzeczy, z uwagi na wykonywany przez wiele lat zawód, bratałem się z marynarzami pełniącymi służbę nawigacyjną, mając przyjemność uczestniczenia w wachtach na mostku kapitańskim, bądź z tymi, którzy kiedykolwiek związani byli ze środowiskiem morskim. Trzeba przyznać, że załoga potrafiła zorganizować przejście równika - odbył się symboliczny chrzest morski.
Do świątecznych dań podawano nie jak zwykle brandy, lecz prawdziwy koniak, a jedną z większych atrakcji dla uczestników rejsu były występy zespołu moskiewskiego Teatru Bolszoj. Owa mnogość podróżnych różnej nacji, bywających na pokładach wielu statków pasażerskich, dawno czegoś tak wspaniałego nie widziała. Ale chociaż bawiliśmy się przednie, to jednak brakował czegoś swojskiego - owego niepowtarzalnego nastroju, jaki przywołuje wspomnienia domu rodzinnego. Bowiem dzieląc się opłatkiem z członkami "rodziny statkowej", zawsze jesteśmy myślami z tymi, od których dzielą nas niekiedy tysiące mil morskich.

Polowanie na "białe myszy"

Wyjątkowy czas świąt podkreślano oczywiście i dawniej. Widać to było chociażby na wielkim XVIII-wiecznym okręcie, gdzie na co dzień obowiązywała niezwykle surowa dyscyplina. Uświęcone wielowiekową tradycją reguły łamano tylko jeden raz w roku - z okazji świąt Bożego Narodzenia.

Okręty w tym czasie były na ogół wyłączone z kampanii, dlatego można było pozwolić sobie na świąteczne igry. Polegały one na odwróceniu obowiązującego porządku, a także hierarchii. Najmłodsi stażem i wiekiem, 12 -13 - letni chłopcy okrętowi, owa nic nieznacząca "rybia drobnica", jak ich nazywano, przejmowała dowództwo.

Ich zwykle napięte i zastraszone buzie tym razem promieniały radością. Pozwalali sobie na strojenie łobuzerskich min do oficerów, którzy stojąc z boku z pobłażaniem przyglądali się swawolom. Oczywiście nikt nie miał złudzeń, co do "faktycznego przejęcia władztwa" na pokładzie, bowiem wachty, służby i warty, czyli cały tok życia, zapewniający bezpieczeństwo okrętu, pozostawały nienaruszone, niemniej krótkie przemówienie dowódcy, inaugurujące ceremonię, kwitowano takim gromkim "hurra!", jakby rzeczywiście oddawano chłopcom władzę nad okrętem.

Co za radość! Co za beztroska! - świadectwem tego był niewyobrażalny rejwach na porządnym okręcie Jego Królewskiej Mości! Już sformował się orszak, na którego czele kroczyło nowo wybrane "dowództwo", otoczone świtą. Stare, wysłużone surduty, wystrzępione fraki udawały paradne mundury. Splendoru dodawały ogromne epolety wykonane z żółtej tektury, papierowe kapelusze i drewniane szpady. Wśród hałasującej gawiedzi nie brakowało rzymskich legionistów, okrętowego cyrulika, astrologa i oczywiście diabłów.

Zadaniem tych ostatnich było wykryć i dostarczyć pod grotmaszt "białe myszy", aby wykonać tam karę chłosty. "Białe myszy" to lizusi i szpicle, którzy chcąc zaskarbić sobie łaski oficerów, donosili na swoich towarzyszy. Teraz mieli ponieść za to surową karę i to na oczach swoich mocodawców. Nie darowano nikomu, kto na to zasłużył w oczach tej najniższej okrętowej społeczności. Rozhukany korowód toczył się przez wszystkie pokłady i korytarze, jedynie wstępu na wyżkę dowódczą i do salonów kapitana jak zwykle broniły straże.

Papierowa Gwiazda Betlejemska, niesiona na kiju i rozświetlona świeczką, akcentowała wyjątkowość sytuacji. Tak toczyła się beztroska kawalkada, biorąc sobie odwet, przynajmniej słowny, za codzienne upokorzenia. Wesołe okrzyki wspomagano uderzeniami chochli w pokrywki. Jeszcze wieczerza wigilijna w mesie z udziałem bosmana, który - jak się okazywało - potrafił w tym dniu być "ludzki", czy wręcz "ojcowski".

Okres świąt Bożego Narodzenia wyzwalał wśród surowych na co dzień przełożonych, uczucia ciepła i familijności, niwelując - choćby tylko pozornie - społeczne podziały, zmniejszając istniejący dystans. Oficerowie, bosmani (no nie wszyscy, ale w większości), zaszczycali w dniach świąt swą osobą mesy dolnych pokładów, co przyjmowano z ogromną aprobatą.

Tego rodzaju gest ceniono bardziej aniżeli świąteczne dania. Szczególną okrasą tych dni były śpiewy chóralne i muzykowanie. Grano na tym, co tylko do muzykowania się nadawało. Oprócz skrzypiec, trąbek, bębnów, harmonii, do gry włączano najróżniejsze, własnoręcznie wykonane instrumenty, których dźwięki mogły budzić zastrzeżenia...

Wiadomo, że tak jak dziś, tak i wówczas, upływający czas na okrętach odmierzano uderzeniem w dzwon, czyli wybijano szklanki (nazwa pochodzi od szklanych pojemniczków, w których przesypywano piasek). Wachtowy, co pół godziny odwracając klepsydrę zwiększał liczbę wybijanych szklanek, rozpoczynając od jednej, a kończąc na ośmiu, tzn. po upływie czterech godzin. Tyle bowiem trwała pojedyncza wachta. Jedynie w Sylwestra o północy, wybijano na zakończenie wachty aż 16 szklanek (dodatkowych osiem na zakończenie starego roku). A potem była jeszcze noc sylwestrowa i karnawał, ale to temat na inną opowieść...

Czas bratania się

Na statkach będących w podróży, z dala od portów macierzystych, święta Bożego Narodzenia obchodzono rozmaicie. Na tych, które przewoziły pasażerów, przebiegały one inaczej, aniżeli na statkach towarowych.

Na tych pierwszych, mających na pokładzie niekiedy wielce nobliwych pasażerów sytuowanych w kabinach I klasy, zawsze dbano o to, aby codzienny komfort, jaki im zapewniano w czasie podróży, był szczególnie podkreślony właśnie w dniach świątecznych. Na XIX-wiecznych kliprach pasażerskich, będących uosobieniem najwspanialszego i najszybszego statku pod żaglami, nie wszyscy oczywiście korzystali z takiego komfortu.

Dotyczyło to tych biedniejszych (najczęściej emigrantów) okrętowanych wprost w ładowniach, którzy skazani byli na prowiantowanie i żywienie się w podróży tym, co zabrali ze sobą . Ich warunki bytowania na statku urągały wszelkim Bożym przykazaniom. W zaduchu, bez światła, na prymitywnych pryczach, niekiedy zgoła na deskach pokładu, trwali w strachu o swoje bezpieczeństwo. Wcale nie lepiej miała się szeregowa załoga tych pięknych statków. Ich kubryki, sytuowane również w głębi statku, dalekie były od wygody kabin oficerskich, zwłaszcza zaś salonów kapitańskich.

Na stół salonu pasażerskiego, przy którym zasiadał najczęściej kapitan, podawano dania z dopiero co ubitych zwierząt: świń i kur, które na co dzień trzymano w klatkach na górnym pokładzie żaglowca. Pozostali, ci z dolnych pokładów, a właściwie mrocznych czeluści statku, w razie przedłużania się podróży (statki były żaglowcami, zależnymi od kaprysów wiatru), po wyczerpaniu własnego prowiantu mogli się zaopatrywać w kantynie statkowej (najczęściej po lichwiarskich cenach).

A jednak, gdy nadeszło Boże Narodzenie, niezależnie od szerokości geograficznej, w której znalazł się kliper, podział klasowy pasażerów nagle znikał. Oczywiście nie do końca. Wyelegantowane damy raczyły dostrzegać wśród emigrujących małe dzieci, obdarowując je cukierkami i innymi słodyczami.

Panowie w surdutach i cylindrach onieśmielonych mężczyzn klasy migrującej, którzy wyszli na pokłady dziobowe, aby zaczerpnąć nieco promieni słonecznych, bądź zwyczajnie świeżego powietrza, częstowali drogimi papierosami, niekiedy nawet cygarami. Uśmiechy, poklepywanie po plecach było w czasie Bożego Narodzenia oznaką swoistej równości. Także ochmistrz statkowy wydzielał na polecenie kapitana z rezerw spiżarni, zwanych "bundem", peklowane mięso, surowe ryby, suchary, groch i fasolę. Produkty te spożywano w wigilię pod lub na górnym pokładzie zależnie od kaprysów pogody.

Łaskawe uśmiechy i poklepywania nie zmieniły oczywiście statusu pasażera II klasy, a zwłaszcza osób migrujących za chlebem w tę czy inną stronę świata.

Świąteczna równość, już nie tyle zbratanie, występowała szczególnie podczas wigilijnej wieczerzy na rozszalałym sztormem morzu. Jednakowo bowiem przeżywali chorobę morską ci z górnego pokładu, jak pasażerowie z dołu. Wszyscy bez wyjątku doznawali tych samych cierpień żołądkowych.

Kończąc historyczne wspominki wypada życzyć Państwu, Czytelnikom "Dziennika Bałtyckiego", radosnych świąt Bożego Narodzenia. Oczywiście, koniecznie w gronie rodzinnym. Pamiętajmy tylko, żeby wznieść toast "za tych co na morzu".

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki