Sprawa wyszła na jaw dzięki dociekliwości niedoszłego kupca. Był nim Marcin Kołecki, adwokat z Warszawy.
Ekspert podpowiada:
Zakup używanego samochodu. Jak nie dać się nabić w butelkę?
Niedawno Kołecki postanowił kupić samochód. W internecie zaczął szukać ofert. Znalazł ogłoszenie z Poznania. Sprzedawca oferował volvo s 60 z 2012 roku, które miało niewiele ponad 20 tys. km przebiegu. Cena: 88 tys. zł. Kołecki przyjechał do Poznania obejrzeć samochód.
Czytaj również:
Pomysłowość nie zna granic: skasowane bmw sprzedawali jako bezwypadkowe
Usłyszał od sprzedawcy Marka A., że auto miało niewielką "szkodę parkingową". Była użytkowniczka miała je "delikatnie" uszkodzić podczas wyjeżdżania z garażu. Ale, jak zapewniano, żaden element nie był lakierowany. Jako dowód przesłano mu także zdjęcia. Na nich widać jedynie drobne uszkodzenia z przodu samochodu. Wtedy Kołecki jeszcze nie wiedział o wystrzelonych poduszkach i innych szkodach.
- Kiedy po jeździe próbnej próbnej i wpłaceniu zadatku wracałem z Poznania do mojego domu, zadzwonił Marek A., właściciel volvo. Twierdził, że podczas jazdy próbnej musiałem uszkodzić pas, bo teraz nie chce się zapiąć. To był dla mnie sygnał, że trzeba to auto dokładniej sprawdzić, bo mogło ulec poważnemu wypadkowi - opowiada Marcin Kołecki.
Zobacz komentarz:
A NIEMIEC PŁAKAŁ GDY SPRZEDAWAŁ...
Zaczął sprawdzać historię samochodu, za który zapłacił 5 tys. zł zadatku. Swoimi kanałami dotarł do następujących informacji: auto uległo kolizji w maju 2013 roku, miało m.in. mocno zniszczony przedni zderzak, wystrzeliły obie poduszki powietrzne. Rzeczoznawca powołany przez ubezpieczyciela wycenił naprawę na 70 tys. zł. Uznał też, że remont pojazdu jest nieuzasadniony ekonomicznie.
Wiadomo też, że auto początkowo było własnością Raiffeisen Leasing Polska. Po kolizji zostało sprzedane przez tę firmę poznaniakowi Marcinowi W. za 53 tys. zł. A ten szybko je sprzedał Markowi A. za 55 tys. zł.
Ekspert podpowiada:
Zakup używanego samochodu. Jak nie dać się nabić w butelkę?
- Przyjechałem do Poznania. Powiedziałem Markowi A., czego się dowiedziałem. On wtedy złapał się za głowę i powiedział: "kur..., ja tu jestem tylko słupem". Umówiliśmy się, że oddaje mi wpłacone pieniądze i odstępujemy od umowy. Ostatecznie polubownie się rozstaliśmy. On zapewnił, że już nie będzie robił takich rzeczy, bo byłaby to recydywa - mówi Marcin Kołecki.
Adwokat dalej śledził internetowe aukcje. I szybko znalazł ogłoszenie, że to samo volvo jest do kupienia, już za 94 900 tys. zł, u poznańskiego dealera Karlika. W ogłoszeniu napisano m.in., że auto jest od pierwszego właściciela oraz jest bezwypadkowe. Obie informacje nie były prawdziwe.
Zobacz komentarz:
A NIEMIEC PŁAKAŁ GDY SPRZEDAWAŁ...
Kołecki, podając się za klienta, skontaktował się z firmą Karlik. Rozmawiał z Łukaszem Wilczyńskim. Ten zapewniał, że auto pochodzi od zaufanego klienta Marka A., jest bezwypadkowe i godne polecenia. Wilczyński mówił też, że Karlik to solidna firma i nie sprzedaje powypadkowych aut. Podobne zapewnienia usłyszeliśmy od Wilczyńskiego, gdy sami do niego zadzwoniliśmy i podaliśmy się za klienta.
Po kilku dniach raz jeszcze zadzwoniliśmy do firmy Karlik. Powiedzieliśmy Łukaszowi Wilczyńskiemu o dowodach na zupełnie inną przeszłość auta. - Jestem zaskoczony. Opierałem się na pisemnym oświadczeniu właściciela samochodu, że to auto jest bezwypadkowe. My także je sprawdzaliśmy i nie zostało nic wykryte, co by wskazywało, że on był wypadkowy - mówi Wilczyński.
- W takim razie zawiódł wasz system kontroli - mówimy.
- Zawiódł albo też ten samochód został tak dobrze naprawiony. Bardzo panu dziękuję za informację. Ten samochód zostanie wycofany z naszej sprzedaży. Nie możemy narażać dobrego imienia firmy - odpowiedział Wilczyński. Kiedy zapytaliśmy czy sprawdzi stan poduszek powietrznych w volvo, stwierdził, że to by kosztowało 500 zł i musiałby zapłacić z własnej kieszeni.
Ekspert podpowiada:
Zakup używanego samochodu. Jak nie dać się nabić w butelkę?
Marek A., gdy do niego zadzwoniliśmy, twierdził, że przed nikim nie ukrywał, że volvo jest po szkodzie. Przyznał jednak, że nie mówił o wystrzelonych poduszkach. Po chwili dodał, że zniszczone auto udało mu się wyremontować taniej dzięki "zamiennikom". Twierdził też, że wstawił nowe poduszki powietrzne.
Zobacz komentarz:
A NIEMIEC PŁAKAŁ GDY SPRZEDAWAŁ...
Więcej o sprawie w piątkowym papierowych wydaniu "Głosu Wielkopolskiego"
NAJNOWSZE INFORMACJE Z POZNANIA I WIELKOPOLSKI: GLOSWIELKOPOLSKI.PL
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?