Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Joanna Rawik: Sztuka i życie to jedno [ZDJĘCIA]

Marek Zaradniak
Joanna Rawik: Sztuka i życie to jedno
Joanna Rawik: Sztuka i życie to jedno Marek Zakrzewski
Z Joanną Rawik o jej nowej książce, związkach z Rumunią, fascynacji filozofią, literaturą i muzyką francuską oraz życiu w PRL i współcześnie rozmawia Marek Zaradniak.

Pani książka "Muzyka życia" rozpoczyna się od przyjazdu z Rumunii do Polski. Rumunia wraca potem na łamach książki wielokrotnie. Jaki wpływ na Panią miał fakt, że urodziła się Pani w Rumunii, ojciec był Polakiem, a matka Rumunką?
Joanna Rawik: Przyjechałam do Polski jako trzynastolatka, byłam nad wiek dojrzała - psychicznie i duchowo. Może dlatego, że byłam późnym dzieckiem, a może z powodu poważnej choroby. W Rumunii przez cztery lata uczyłam się w domu, chodziłam tylko do konserwatorium, ostatnie dwa lata byłam prymuską w znakomitym Liceul Oltea Doamna w Jassach. Nauka nowego języka, adaptacja do odmiennej kultury były trudne i bolesne. Uratowało mnie to, że wiedziałam, czego chcę: będę artystką. Nic innego nie wchodziło w grę.

Bywa Pani dzisiaj w Rumunii? W książce wspomina Pani kolejnych ambasadorów tego kraju w Warszawie…
Joanna Rawik: Ci ambasadorowie - humaniści, jeden poeta, drugi pisarz i reżyser - bywali tylko w pierwszym okresie transformacji. Potem nastawali jacyś biznesmeni i przestałam bywać w ambasadzie przy ulicy Chopina, nie korzystam z zaproszeń Instytutu Kultury Rumunii. Obce mi to, menedżerskie i anglojęzyczne. Skończyły się moje kontakty z ojczyzną. Wolałam bywać nad grobem Emila Ciorana w Paryżu. Mieszkając na lewym brzegu Sekwany, odkryłam na placu Sorbony księgarnię filozoficzną, gdzie kupowałam najnowsze wydania i opracowania Ciorana oraz poświęcone mu eseje, wydane przez uniwersytety paryskie.

Powiedziała Pani o Rumunii: moja ojczyzna. A więc ma Pani dwie ojczyzny. Czy nadal Rumunia jest tą pierwszą?
Joanna Rawik: Tam się urodziłam, tam poznałam mój pierwszy język i kilka następnych. Polski był dopiero czwartym. Jeśli zauważył pan, w swojej książce przytaczam wypowiedź pierwszego po 1990 roku ambasadora - Ilie Ivana, że w moim głosie jest szum Morza Czarnego i wichry Karpat.

Dlaczego przybrała Pani pseudonim Rawik (właściwie Gronkowska), po lekturze "Łuku triumfalnego" Remarque'a? Czy z powodu ówczesnej mody na Francję?
Joanna Rawik: Nie. Bohater tej kultowej powieści - doktor Rawik wydał mi się bliski, był wygnańcem z wiadomych, historycznych przyczyn. Ja zostałam rzucona na całkowicie obcy, nieznany teren. Musiałam wszystko budować od zera. W siódmej klasie szkoły podstawowej nie umiałam dobrze mówić po polsku, ale wyrecytowałam "Odę do młodości", nie rozumiejąc z tego wiersza co najmniej połowy, jeśli nie więcej. A ponieważ chodziłam namiętnie do teatrów, powiedziałam wiersz z modnym wtedy patosem i klasa zdębiała. Wszyscy zrozumieli, że jestem spontaniczną artystką. Kłaniam się Wieszczowi, wiele mu zawdzięczam. Parokrotnie w książce wracam do kwestii języka. Dla mnie słowo jest dźwiękiem muzycznym. Dlatego moja "Oda do młodości" zabrzmiała niemal jak kantata. Po latach w Studio Teatralnym Byrskich, pracowaliśmy nad sonetami krymskimi oraz nad "Panem Tadeuszem". Dowiedziałam się od profesora Tadeusza Byrskiego, że stosuję średniówkę, nie wiedząc, że coś podobnego istnieje.

Wspomina Pani parę reżyserską Irenę i Tadeusza Byrskich. Jaki wpływ wywarli na to, co Pani robiła i robi?
Joanna Rawik: Ogromny. Byrscy bardzo żałowali, że studiów nie skończyłam, ale akceptowali moje poczynania artystyczne. Byli ze mnie dumni, do końca ich dni pozostaliśmy w bliskiej przyjaźni. Człowiek młody, choć na swój sposób inteligentny, jest jednak trochę naiwny, nie całkiem świadomy swoich poczynań. Dopiero po latach w pełni doceniłam dwa lata studiów u Byrskich. To była niezwykła uczelnia, zawdzięczam jej wiele. Nie tylko znajomość teatru, jego historii począwszy od starożytnej Grecji, ale również teorie Bertolta Brechta, Juliusza Osterwy, czy tzw. testament Stefana Jaracza. Tadeusz Byrski był jednym z twórców Teatru Polskiego Radia, ośrodka wielkiego kultu słowa. Boleję nad tym, że język polski zatracił swoją muzyczność. Każdy język posiada własną, jedyną w swoim rodzaju muzyczność. Tego procesu nie da się cofnąć.

W Pani książce znajduje się zdanie: "Kiedy Joanna Rawik śpiewała w paryskiej Olympii, polska opozycja zapełniała więzienia". Pani wielkie przeboje "Nie chodź tą ulicą" czy "Romantyczność" to czasy PRL-u. Czuła się Pani pupilką władzy?
Joanna Rawik: Zatelefonował z tym stwierdzeniem pewien pan ze Sztokholmu. Inaugurowałam wtedy programy TV Polonia z udziałem zagranicznych telewidzów. Wyjaśniłam owemu panu, że do Olympii nie delegował Komitet Centralny PZPR, robił to Pagart (Polska Agencja Artystyczna) razem z właścicielem legendarnej sali - Bruno Coquatrixem. Nie byłam żadną pupilką władzy. Uczciwie osiągnęłam swoją pozycję artystyczną, byłam ceniona i lubiana. Pana ministra kultury Lucjana Motykę znałam z czasów krakowskich, bywał towarzysko w moim mieszkaniu w Starym Teatrze. Ludzi elit PRL-u poznałam dopiero na początku lat 90., gdy zaczęłam publikować w miesięczniku "Dziś" Mieczysława F. Rakowskiego. Trafiłam tam dzięki Wandzie Wiłkomirskiej, byłej żonie MFR, którą poznałam w roku 1991, gdy była przewodniczącą jury Konkursu im. Wieniawskiego w Poznaniu.

Jak z perspektywy czasu ocenia Pani współczesną polską muzykę rozrywkową, także tę graną w stacjach radiowych i programach muzycznych czy prezentowaną na festiwalu opolskim?
Joanna Rawik: Polskie media przestały dla mnie istnieć. Oglądam telewizję francuską TV 5 Monde oraz kanał muzyczny Mezzo. W Polsce panuje w tej dziedzinie regres, amerykanizacja, infantylizacja i tania rozrywka, czyli nędzny jarmark. Młodzi wokaliści nie śpiewają, oni wydają dźwięki w stylu anglosaskim, tak im się wydaje. Przez 24 lata transformacji nie odnotowałam wybitnego utworu, nawet żadnego nie pamiętam. Czasami poznaję po głosie Edytę Górniak, ale nie kojarzę żadnego jej przeboju. To smutne zjawisko, bo na rynku europejskim nie istniejemy.

A Sopot, który był wizytówką polskiej piosenki na świat. Pani nigdy nie dostała tam nagrody?
Joanna Rawik: Czy nagrody są takie ważne? Za trzecim razem śpiewałam "Romantyczność" poza konkursem, na własne życzenie. Sopot to aktualnie dyskoteka pod gruszą. W latach PRL miał solidną oprawę muzyczną, występowały gwiazdy Wschodu i Zachodu - Caterina Valente, Charles Aznavour, Muslim Magomajew, Ałła Pugaczowa. Tam są chyba teraz trzy festiwale. W Polsce mamy aktualnie kilka tysięcy festiwali! Skrzyknie się parę osób i już mamy festiwal. Żadnej rangi.

Dziś deklaruje Pani apolityczność, ale w swojej książce pisze: "Byłam już jednoznacznie kojarzona z lewicą, co nie znaczy, że się utożsamiałam".
Joanna Rawik: Publikowałam w lewicowych pismach - miesięczniku Rakowskiego "Dziś" i dodatku kulturalnym Trybuny - "Aneks". Zbliżyłam się z lewicą w ciągu lat współpracy z redakcją Mietka Rakowskiego. Dla mnie myślenie lewicowe ma tendencje zdroworozsądkowe. Jeśli wspominam z nostalgią czasy PRL, to głównie dlatego, że wówczas kultura była wysoko ceniona. Władze lubiły artystów, liczyły się z nimi, podobnie z pisarzami. Władze zabiegały o względy tych ludzi. Jest to groteskowe, że ci sami ludzie, te pieszczochy reżimu, potem nagle szast prast! I przeszli do opozycji.

Kto jest dziś dla Pani autorytetem, a kto idolem?
Joanna Rawik: Edith Piaf, ale na pewno kimś więcej niż idolem. Jak pan zauważył, zajmuje w mojej książce dużo miejsca. Była to Artystka niepowtarzalna, nauczyła mnie, że życie i sztuka to jedno. Spójrzmy wstecz - czy to będzie Piaf, czy Marilyn Monroe, Elvis Presley czy Charles Aznavour, dla nich sztuka była motorem życia.

Od Piaf nauczyła się Pani, że sztuka i życie to jedno. Czy także tego, że przypadek nie istnieje?
Joanna Rawik: Ten problem filozoficzny nurtuje mnie od lat. Nie znalazłam na to pytanie odpowiedzi. A może przypadek należy do tej kategorii spraw, o których Szekspir tak pięknie mówi, że są sprawy na niebie i ziemi, o których się filozofom nie śniło?

Do Pani przyjaciół zaliczał się Czesław Niemen. Za co go Pani ceniła?
Joanna Rawik: Był tak bardzo odmienny. Mocno mistyczny. Miał trudną drogę życiową i artystyczną, był niezwykle oryginalny, swoisty. Kogoś takiego nie było i nie będzie. Obserwuję od lat, jak młodzi wokaliści mierzą się z jego twórczością. Niedawno poznałam jego córkę. Natalia śpiewa "Dziwny jest ten świat", ale nie słyszałam jej. Na miarę Czesia chyba się to nie da. Podobnie jak Ewa Demarczyk śpiewała "Karuzelę z Madonnami" czy inne swoje kawałki. Nikt ich nie doścignie. To były osobowości, co się zowie. Złożone, sami się stworzyli i wykreowali. Nikt ich tego nie uczył.

Lata Pani młodości to fascynacja egzystencjalizmem, literaturą i piosenką francuską. A dziś, jakiś kierunek filozoficzny albo dorobek kulturalny zawładnęły Pani intelektem i emocjami?
Joanna Rawik: Panie Marku, o czym pan mówi?! Dzisiaj nie ma żadnych kierunków. Jest komercja, rozrywka i straszliwa w skutkach globalizacja. W swojej książce ubolewam nad brakiem duchowości. Wszystko, co istniało w świecie ducha umarło, zanikło. Erupcja poezji, literatury, życia intelektualnego oraz duchowego głównie w Paryżu po drugiej wojnie trwała kilkadziesiąt lat i tego już nie ma. Wraz ze śmiercią Jacquesa Brela skończyła się definitywnie pewna epoka. Ostatnia epoka wielkiego uduchowienia. Szczęśliwie w Polsce mam swoją publiczność, która posiada te same potrzeby i pragnienia. Publiczność jest moim partnerem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Joanna Rawik: Sztuka i życie to jedno [ZDJĘCIA] - Głos Wielkopolski

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski