Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Zbigniew Czachór: Niech świat się dowie i mnie oceni

Redakcja
- Opowiedzenie tej historii to jedna z najważniejszych decyzji w moim życiu. Chcę zrzucić ciężar, który noszę w sobie od 23 lat - mówi profesor Zbigniew Czachór
- Opowiedzenie tej historii to jedna z najważniejszych decyzji w moim życiu. Chcę zrzucić ciężar, który noszę w sobie od 23 lat - mówi profesor Zbigniew Czachór G. Dembiński
Profesor Zbigniew Czachór boi się, jakie wnioski zostaną wyciągnięte przez ludzi z jego życiowej traumy. Przed laty poznańska SB zarejestrowała go jako swojego tajnego współpracownika. Naukowiec z UAM zapewnia, że padł ofiarą tajnych służb.

Przesłuchanie sprzed 23 lat odcisnęło piętno na jego całym dorosłym życiu. Sam postanowił opowiedzieć swoją historię. O jego dobrowolnej autolustracji pisze Łukasz Cieśla

Gdy pytam profesora Czachóra, w jaki sposób zatytułowałby własną historię, to nie udziela jednoznacznej odpowiedzi. Trudno streścić w kilku słowach wydarzenia sprzed 23 lat.

Prowadzący go esbek nie miałby takich dylematów. Ta historia, pisana piórem funkcjonariusza, wygląda następująco: 21-letni student Czachór w 1986 roku został dobrowolnym współpracownikiem SB i przyjął pseudonim "Rak". Pozyskano go do sprawy dotyczącej rozpracowywania środowisk związanych z poznańskim uniwersytetem. Ani słowa o tym, czy donosił albo czy brał za to pieniądze. Tyle zachowało się w kartotece ewidencyjnej.

Przyjaciele mówią, by się nie obawiać, to nie ja byłem oprawcą

Jego teczka - tajnego współpracownika o pseudonimie "Rak" - nie istnieje. Jak wynika z danych IPN, została zniszczona przez służby w nieustalonym czasie. Dowiaduję się o tym w styczniu tego roku.

Najpierw jednak odzywa się profesor Czachór. Jesienią ubiegłego roku prosi o zajęcie się jego sprawą. Opowiadając o swoich rozmowach z esbekiem, od razu zastrzega, że padł ofiarą szantażu i nie podjął realnej współpracy. Żaden z nas nie wie jeszcze, jak skąpe będą informacje na ten temat dostępne w IPN.

- Bez względu na to, co się na mnie znajdzie, nie wycofam decyzji o upublicznieniu mojej największej tajemnicy. Nikomu nie zaszkodziłem, ale jestem gotów ponieść wszelkie konsekwencje - mówi Zbigniew Czachór podczas pierwszego spotkania w listopadzie ubiegłego roku.

Nie ja byłem oprawcą
W ciągu najbliższych miesięcy aż do przedwczoraj wielokrotnie rozmawiamy o motywach, które nim kierują. Czachór raz jest podekscytowany i pełen emocji, innym razem przygaszony i zrezygnowany. W grudniu mówi, że jego znajomi pukali się w czoło, gdy dowiedzieli się o chęci zlustrowania się na łamach gazety. Z ust jednego z nich pada sugestia, że może uda się "po znajomości" zajrzeć do papierów w IPN. Jeśli nic na niego nie będzie, to zapomni o kłopocie. Propozycja jest kusząca.

- Niektórzy mówią, że zostanę przez pana wykorzystany. Mam mały mętlik w głowie, bo słyszę skrajne opinie na temat tego, co robię. Jedni chwalą za odwagę, inni krytykują. Żyję w olbrzymim stresie. Ale decyzji nie zmieniam. Nie chcę, by lustrowali mnie znajomi naukowcy, bo nie zamierzam być zakładnikiem czyjejś tajemnicy. Niech świat się dowie, co mi zrobiono i sam oceni moje postępowanie - w głosie Czachóra czuć patos.

On sam tak widzi całą sprawę: nie jest żadnym TW, bo z SB nie współpracował. Został zarejestrowany wskutek esbeckiej gry, nie donosił i jeden świstek nie może wszystkiego przekreślać. Po co więc o tym wszystkim opowiada? Bo ujawnienie przeszłości to dla niego forma terapii, walka z własnym lękiem przed otaczającym go światem i ludźmi, którzy przed laty go skrzywdzili. Chce mieć prawo do opowiedzenia własnej historii, zanim ktoś wyciągnie informacje z IPN i będzie musiał się bronić. Bo w końcu chce się wyzwolić od psychicznego obciążenia, z którym boryka się przez całe dorosłe życie.

W styczniu, jeszcze przed moją wizytą w poznańskim IPN, Czachór zapowiada, że wytoczy proces funkcjonariuszowi, który go zwerbował: - Wobec mnie popełniono zbrodnię komunistyczną. Szantaż był przecież przestępstwem w PRL. Zrobię wszystko, by odnaleźć tamtego esbeka. Ćwiczył mnie, a ja przecież byłem zwykłym studentem z prowincjonalnego Grudziądza. Czuję się silniejszy niż jeszcze kilka miesięcy temu. Przyjaciele mówią, żebym się nie obawiał. Bo to nie ja byłem oprawcą.

Jest jeszcze jeden powód, który każe Czachórowi opowiedzieć o kontaktach z bezpieką. On sam nazywa go "motywem publicznym". Chodzi o to, że aktywnie uczestniczy w życiu akademickim i politycznym. Jest wykładowcą UAM, znawcą problematyki Unii Europejskiej. Co pewien czas dostaje ciekawe propozycje zawodowe. W przeszłości pracował w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej, obecnie jest ekspertem sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych. W zeszłym roku miał zostać członkiem rady znanej, państwowej fundacji. Temat upadł, gdy powiedział jej szefowej o swojej przeszłości.

- Uznała ona, że do czasu upublicznienia mojej sprawy byłoby lepiej, gdybym nie zasiadał w fundacji - mówi Czachór. - Bo przeszłość nadal odgrywa w Polsce olbrzymią rolę. Więc jeżeli mam pełnić rozmaite funkcje jako profesor, to niech ludzie sami ocenią, czy zasługuję na dalsze uczestnic-two w życiu publicznym.

Nie bawiłem się w ideologię
Historię kontaktów Czachóra z SB możemy oprzeć głównie na relacjach samego zainteresowanego. Teczkę zniszczono. Esbek, który zarejestrował profesora, jak wynika z naszych ustaleń, nie żyje. Geneza uwikłania Czachóra sięga połowy lat 80. Wówczas był już studentem nauk politycznych na UAM i członkiem Zrzeszenia Studentów Polskich. Ta legalna organizacja działała za przyzwoleniem PZPR. Antykomunistyczna działalność studentów skupiała się w zdelegalizowanym po stanie wojennym Niezależnym Związku Studentów.

Mówi ówczesny działacz NZS: - W tamtym okresie podział był jasny. Albo było się prosystemowym, albo anty. Trzeba było być ślepym, aby nie dostrzegać zła wyrządzanego przez władzę. W "Zsypie" byli konformiści, którym często zależało na konkretnych korzyściach materialnych. Oni wyjeżdżali do pracy w demoludach, my walczyliśmy o wolność i samorządność - podkreśla rówieśnik Czachóra i - podobnie jak on - absolwent nauk politycznych.

Czachór tłumaczy dziś, że zapisał się do ZSP, bo chciał działać, a to była legalna organizacja. - Z perspektywy czasu i mając dzisiejszą wiedzę, można mi zarzucić konformizm. Ale wtedy uważałem, iż nie ma innej alternatywy. Chciałem robić coś pożytecznego i zdobywać doświadczenie. Nie bawiłem się w ideologię. Z NZS nie miałem żadnych kontaktów, a ZSP był znaną i dużą organizacją. Wiedziałem też, że taka aktywność przyda się, gdy będę się starał o etat na uczelni. To było moje marzenie - tłumaczy. - Zło i brak człowieczeństwa tamtego systemu zrozumiałem dopiero, kiedy wpadłem w sidła SB - dodaje.

To SB przyszła po mnie
W 1985 roku Czachór dzięki działalności w ZSP wyjeżdża do pracy w NRD. Jest po pierwszym roku studiów. Znajduje zatrudnienie w jednym z kombinatów rolniczych. Doi krowy, zwozi słomę z pól, kopie rowy. W ten sposób zarabia pierwsze większe pieniądze. W wolny dzień razem z polskimi kolegami jedzie do nadmorskiego Rostocku, by pohandlować na deptaku. Na kocyku pojawiają się przywiezione z Polski okulary przeciwsłoneczne oraz koszulki z Michaelem Jacksonem i Rambo, który w filmach rozprawia się z komunistami z Wietnamu i ZSRR.

Poseł PO: to naganne, że prof. Czachór zgłosił się do PZPR

Po chwili pojawiają się milicjanci. Krzyczą "Rambo verboten" i zatrzymują młodych Polaków. Czachór kilka razy dostaje pałką, traci towar i zarobione pieniądze. Dowiaduje się, że władza w Polsce się nim zajmie. Niebawem wraca do kraju, by rozpocząć drugi rok studiów.

Kilka miesięcy później, w kwietniu 1986 roku, odwiedza go w Poznaniu tajemniczy mężczyzna. Przed domem przy ulicy Wiślanej, w którym Czachór wynajmuje pokój, wręcza mu wezwanie do Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych. Oficjalny powód - sprawa paszportowa. Z dokumentu nie wynika, w jakim charakterze zostanie przesłuchany. Profesor do dziś przechowuje oryginał wezwania. Bo, jak mówi, to nie on przyszedł do SB, lecz ona po niego. Ale, jak przekonuje, sądził wtedy, że idzie na milicję. Mógł tak przypuszczać, gdyż w WUSW pracowali zarówno milicjanci, jak i esbecy. Ci ostatni czasami ukrywali swoje faktyczne zajęcie, bo niejednokrotnie posługiwali się milicyjnymi legitymacjami w oficjalnych kontaktach. Powiedział nam o tym jeden z byłych pracowników WUSW.

W gmachu przy ulicy Kochanowskiego przyszły profesor jest przesłuchiwany przez funkcjonariusza ubranego po cywilnemu. Rozmowa szybko schodzi na temat handlu w Rostocku.

- Funkcjonariusz był bardzo agresywny. Twierdził, że NRD-owcy nie popuszczą, że wywołałem skandal międzynarodowy i związku z tym moja rodzina i ja będziemy mieli kłopoty. Groził, że skończę w pierdlu z kryminalistami i pożegnam się z uczelnią. Gdy zobaczył moje przerażenie, złagodniał. Zaproponował napisanie prośby o pomoc. Strach mnie sparaliżował. Nie wiedziałem, co to było za oświadczenie. Marzyłem tylko, by stamtąd uciec. Po wyjściu poszedłem do domu i przepłakałem resztę dnia. Byłem słaby psychicznie - opowiada profesor.

Nie jestem świnią
Jak mówi, nie zdawał sobie sprawy, że został tajnym współpracownikiem SB. Co prawda podczas przesłuchania zapytano go o znak zodiaku, ale nie sądził, iż dla SB stanie się TW o pseudonimie Rak. Po dwóch miesiącach, na uczelni zaczepił go esbek. Wypytywał, co słychać w ZSP i na UAM.

- Pojawiał się w moim życiu bardzo nieregularnie. Zastanawiałem się, jak przerwać te kontakty. Symulowałem chorobę bądź wyjeżdżałem do domu w rodzinnym Grudziądzu. O wszystkim powiedziałem znajomym, którzy poradzili, abym napisał oświadczenie do esbeka, że nie chcę się spotykać. Tak też zrobiłem. Poinformowałem go, że nie jestem świnią i na nikogo nie będę donosił. To było w 1987 roku - relacjonuje Czachór.

Profesor wskazuje, że jego słowa o zerwaniu współpracy potwierdzą dwaj poznańscy prawnicy Arkadiusz Sawala i Jan Kanecki. To jego znajomi ze studiów. Do dziś utrzymują kontakty. Obaj przyznają, że zwierzał się im ze swoich kłopotów. - Listu nie widziałem, ale sam mu doradzałem, żeby go napisał. Zbyszek na pewno to zrobił, bo to solidny i wiarygodny kolega - mówi Jan Kanecki.

Czachór jeszcze przed napisaniem listu do esbeka zgłosił akces do PZPR. Twierdzi, że to była kolejna metoda na zerwanie kontaktów z funkcjonariuszem. Tłumaczy, że panowało wówczas przekonanie, iż służby nie ruszają partyjniaków.

- Bez względu na motywy, zgłoszenie się do partii komunistycznej, zwłaszcza w tamtym okresie, było naganne. Nie można tego tłumaczyć próbą ucieczki od SB. Pod koniec lat 80. o PRL i jego zbrodniach było już wszystko wiadomo - podkreśla Dariusz Lipiński, poseł PO, który współpracuje z profesorem Czachórem w sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych. - A w kontekście kontaktów z SB nie przyjmuję tłumaczeń, że był młody, nieświadomy i pochodził z prowincjonalnego miasta. Doceniam jednak, iż sam ujawnia swoją przeszłość, bo to bardzo rzadkie zjawisko. Dobrze, że chce oczyścić się z błota, w które przed laty wdepnął - dodaje.

W poznańskim IPN natrafiliśmy na zapisek, że profesor został zarejestrowany do sprawy o kryptonimie Collegium. Dotyczyła rozpracowania poznańskiego UAM. W jej teczkach można znaleźć wiele donosów na studentów i profesorów. Agenci donosili o wrogach PRL, kto zamierza uciec na Zachód lub kto czyta paryską "Kulturę". Nie ma tam żadnego dowodu wskazującego, iż Czachór donosił. Z końcówki lat 80., gdy był zarejestrowany jako TW, zachowało się zresztą niewiele dokumentów. Sprawa Collegium, do której go pozyskano, została zamknięta w grudniu 1989 roku. Prowadzący go funkcjonariusz starał się w wolnej Polsce o przyjęcie do policji. W 1990 roku został negatywnie zweryfikowany. Zmarł rok później.

Esbek, który lubił sweterki
Chorąży Tadeusz S., który zarejestrował profesora Czachóra, zgłosił się do SB w 1979 roku. Miał wtedy 25 lat i studiował na V roku socjologii UAM. Z jego teczki wynika, że nie obronił pracy magisterskiej. W podaniu o przyjęcie do SB napisał, iż zdobytą na uczelni wiedzę chce wykorzystać do obrony ustroju PRL. Zapewniał, iż posiada światopogląd marksistowsko-leninowski.

Przełożeni nagradzali go za "sumienną pracę" oraz wykazywane inicjatywy. Ale był również karany. W 1980 roku dostał naganę za opieszałe wykonanie polecenia. W 1987 roku, gdy inwigilował środowisko UAM, w opinii służbowej napisano, że "wobec pracowników nauki przejawia pewien kompleks" oraz "brakuje mu pewności siebie". Zarzucono mu małą wiedzę o rozpracowywanych osobach. Przełożeni uznali także, iż "stałe noszenie sweterków nie pozwala na wytworzenie pewnego rodzaju szacunku dla władzy".

Pod koniec lat 80. zaczął chorować. Do tego doszły kłopoty osobiste. Sąsiedzi skarżyli się na awantury w domu esbeka. W 1988 roku z powodu choroby odsunięto go od pracy operacyjnej. W 1990 roku został negatywnie zweryfikowany i nie mógł pracować w policji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski