Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Anna Jantar po śmierci narodziła się na nowo. W sercach swoich wiernych fanów

Marek Zaradniak
1974 rok. Anna Jantar w Opolu, gdzie śpiewała "Tyle słońca w całym mieście"
1974 rok. Anna Jantar w Opolu, gdzie śpiewała "Tyle słońca w całym mieście" Archiwum rodzinne Natalii Kukulskiej
Z Marcinem Wilkiem, autorem pierwszej biografii Anny Jantar "Tyle słońca", rozmawia Marek Zaradniak.

Pańska książka "Tyle słońca" to nie wywiad rzeka lub wywiad wspomnienie na temat Anny Jantar, ale pierwsza jej biografia. Dlaczego zająłeś się tą niezapomnianą polską piosenkarką?
W ubiegłym roku z taką propozycją zwróciło się do mnie wydawnictwo Znak. Zajmuję się przede wszystkim literaturą, specjalizuję się w wywiadach, więc pomyślałem, że czas na jakąś muzyczną odmianę. Muszę jednak przyznać, że moja wiedza na temat bohaterki, z którą miałem spędzić kolejne miesiące, była żenująca. Znałem jej dwa największe przeboje "Nic nie może wiecznie trwać" oraz "Tyle słońca w całym mieście", wiedziałem, że zginęła w katastrofie lotniczej oraz, że jest matką Natalii Kukulskiej. To wszystko. A później zaczęła się przygoda. I to bardzo intensywna, bo czasu było mało. Szybko zorientowałem się, że materiałów o Annie Jantar jest całkiem sporo, gdyż praktycznie od połowy lat 70. była w gazetach, radiu, telewizji. Po jej śmierci wcale ten szum nie ucichł. Nadal ukazywały się nowe materiały, niektóre opowiadające zresztą o jej alternatywnym życiu i nieprawdopodobnych przygodach. Największym wyzwaniem było uporządkowanie tego wszystkiego, odsianie mitu od prawdy. To było, jak mówię, spore wyzwanie, bo po śmierci Anna Jantar jakby narodziła się na nowo, dostała drugie życie - tym razem w sercach wielu pogrążonych w żałobie wielbicieli. Poza tym oczywiście zależało mi na odkryciu nowych nieznanych materiałów i pokazaniu ich w książce.

Jest w tej biografii wiele nowych rzeczy, ale są i takie o których pisano i mówiono wielokrotnie. Na ile materiały z dotychczasowej bibliografii Anny Jantar przydawały się?
Bardzo. Na przykład rozmawiający teraz ze mną Marek Zaradniak pięć lat temu na łamach "Głosu Wielkopolskiego" opublikował serial o Annie Jantar. (śmiech) Bardzo pomocny okazał się Andrzej Kosmala, który do tej pory w kontekście Anny Jantar pojawiał się sporadycznie. Kojarzony jest za to od lat z Krzysztofem Krawczykiem. A tymczasem on jest skarbnicą wiedzy na temat polskiej muzyki rozrywkowej. Kosmala opowiedział mi na przykład o formacji Organizacja Józefa Paskuda. Anna - wtedy jeszcze Szmeterling - była tam wokalistką. Kosmala w mojej książce zapamiętał pierwsze spotkanie z wokalistką: Ania jest w tym wspomnieniu przepiękną młodą dziewczyną w czerwonej sukience przewiązanej złotym łańcuchem. Ma też piękne oczy i ów niezapomniany głos.

Wspaniale pisze Pan o rodzinie Surmacewiczów i o rodzinie Szmeterlingów. Ale czy nie dało się pogrzebać głębiej w ich genealogii, w ich korzeniach?
Byłem ograniczony terminami. Chodziło o to, by zdążyć z książką na 65. rocznicę urodzin Anny Jantar. Siłą rzeczy musiałem więc wyznaczyć pewne granice i z bardzo wielu tematów zrezygnować, a skupić się na tym, co najważniejsze. Moim celem było jak najpełniejsze sportretowanie Anny Jantar i pokazanie jej z wielu różnych stron, a także nakreślenie tła, specyfiki czasów, środowiska muzycznego, miejsc, z którymi była związana. To stało się o tyle ważne, że wiele jej późniejszych zachowań to rezultat wychowania. Mama Ani, Halina Szme-terling, pochodziła z zacnej rodziny Surmacewiczów; wcześnie straciła ojca i wychowywała się potem w otoczeniu braci. Kindersztubę i klasę Ania miała po mamie. Z kolei po ojcu Ania odziedziczyła zamiłowanie do sztuki. Józef Szmeterling, który trochę wbrew sobie usiłował robić karierę w wojsku, był nietuzinkową postacią: niespełnionym aktorem, czarującym konferansjerem, żywym w pamięci bardzo wielu poznaniaków. Lech Konopiński, przyjaciel rodziny, opowiada o nim niezwykle ciepło. Józiek - bo tak pieszczotliwie nazywa go po dziś pani Halina - to człowiek, którego po prostu nie dało się nie lubić.
Pisze Pan o gazetach, których pełno było w domu Szmeterlingów, pan Józef lubił rozwiązywać krzyżówki i brać udział w konkursach. Na początku lat 90. podczas Konkursu Wieniawskiego wpadł do redakcji "Gazety Poznańskiej", w której wtedy pracowałem, by odebrać płytę wygraną w konkursie związanym z tą imprezą. Wtedy go poznałem. Ale Pan pisze o jeszcze innej niezwykle ważnej sprawie. Zwykle w Poznaniu kojarzymy Annę z mieszkaniem na Kasprzaka 7. Tymczasem Szmeterlingowie mieszkali wcześniej przy ulicy Ratajczaka i przy ulicy Kosińskiego. Był także w życiu tej rodziny, o czym mało kto pamięta, epizod olsztyński.
W aktach IPN oraz w pamięci Haliny Szmeterling zachowały się okruchy. Wiem jednak stąd, że z tym miastem związali swoje losy na bardzo krótko. Nawet przez chwilę tam mieszkali.

Dwa lata...
Pani Halinka nie czuła się tam komfortowo. Była daleko od rodziny, a przecież w wychowaniu dzieci pomagała bardzo jej mama, Zofia. Zresztą Roman przez pewien czas mieszkał ze swoją babcią we Wro-nkach. Paradoksalnie jednak chyba to właśnie Olsztyn dobrze się kojarzył Szmeterlingowi.

Bo tam jego kolega został dyrektorem teatru.
Otóż to. Józef Szmeterling liczył więc bardzo na to, że zostanie tam aktorem i rozwinie skrzydła. Halina Szmeterling postanowiła jednak, że rodzina musi wrócić doPoznania. Tak też się stało. Poznań to bardzo ważne miasto w życiu Anny. Wielbiciele kojarzą Jantar z mieszkaniem przy ulicy Kasprzaka, które jest miejscem pielgrzymek fanów wokalistki. Znajduje się tam tablica ufundowana przez Fan Klub "Anna-Natalia Bydgoszcz". Ale Jantar to nie tylko Kasprzaka. To także kawiarnia Kociak, która wciąż funkcjonuje przy Świętym Marcinie. Bardzo lubiła też chodzić na wagary do palmiarni. Wiem, że to miejsce wciąż cieszy się powodzeniem.

Ania do palmiarni chodziła na wagary?
Któż z nas nie chodził! Ania też miała taki okres w życiu, że zwiewała. Czy to się odbiło na wynikach w szkole? Pewnie tak. Niestety, świadectwa szkolne zostały spalone przez babcię Ani, Zofię.

Ale wiadomo, że matury w VIII LO nie zrobiła.
Nie zrobiła. Zdała ją później w liceum wieczorowym. Nie udało jej się z tą maturą, bo - co tu dużo mówić - już wtedy trochę szalała z chłopakami. Ona wcale nie była grzeczną dziewczynką.
Była flirciarą, jak przypomina w Twojej książce pani Halinka.
Dokładnie tak. A poza tym już wtedy bardzo poważnie myślała o tym, żeby występować na estradzie. Dostawała też coraz poważniejsze propozycje.

Ale odkrył ją słysząc śpiewającą w namiocie w Strzeszynku Piotr Kuźniak. Był z nią do końca bardzo zaprzyjaźniony. Grał z nią potem w zespole Waganci. Natomiast nie wiem czy Pan wie, że kiedy Ania miała wracać do Polski była umówiona z Piotrem na nagranie płyty z duetami. Sesja miała się odbyć w maju 1980 roku...
Też mi o tym mówił. Planów po powrocie Ania miała zresztą trochę. Nie o wszystkich pisałem w książce, bo starałem się kierować zasadą: potwierdzone z dwóch niezależnych źródeł. Zależało mi bardzo, by solidnie opisać zwłaszcza ten ostatni okres w jej życiu, wokół którego narosło wiele legend. Oczywiście najtrudniejszym momentem była odpowiedź na pytanie czy Ania ze Stanów wracała po rozwód, czy nie.

Pan o konflikcie między Anią a Jarkiem pisze otwarcie. Przytacza zresztą list, który Jarek napisał wtedy do Ani.
Konflikt był dość poważny, on narastał i był uwarunkowany wieloma sprawami. Natomiast co do rozwodu - faktycznie Ania mówiła o nim, zastanawiała się, ale ostatecznej decyzji nie podjęła. Ania miała wtedy kompletny rozgardiasz w głowie. Pojechała zresztą do Stanów, aby sobie uporządkować pewne rzeczy. Nie udało się. Pamiętajmy jednak, że Ania była osobą bardzo spontaniczną. Była pełna werwy i życia. Choć kierowała się w życiu odpowiedzialnością, potrafiła zaszaleć. Pod koniec lat 70., gdy dobiegała trzydziestki, sporo eksperymentowała. Ścięła włosy, szukała dla siebie nowego stylu - także w muzyce. Myślała poza tym, by coś zmienić w życiu prywatnym. Trzeba jednak mieć świadomość, że Ania miała już wtedy córkę i męża no i mamę, panią Halinkę, która mieszkała wówczas z Kukulskimi w Warszawie. To wszystko było dla niej bardzo trudne. Nie dało się ot tak wyprowadzić z domu i zmienić wszystkiego na pstryk. Myślę, że ona mogła wtedy przechodzić ciężkie chwile. No i wreszcie nie wolno nam zapomnieć, że Ania miała wtedy ledwie 29 lat. W tym wieku naprawdę wciąż niewiele się wie o życiu. Ania była cały czas młodą dziewczyną. Życie dopiero miało się zacząć za chwilę.

Mieliśmy serial o Annie German. Czy nie uważa Pan, że po latach Ania Jantar zasłużyła na film o niej?
Byłoby fantastycznie. Natalia po przeczytaniu książki powiedziała, że jest ona jak film. Historia Ani to gotowy materiał na nowoczesny musical albo inną produkcję. Gdy chodziłem jej śladami, bardzo często wyświetlały mi się gotowe sceny. To byłaby z pewnością opowieść o siermiężnym PRL-u, w którym jednak ludzie umieli się bawić - mimo trudności w zaopatrzeniu czy komunikacji. Ważnym tematem takiego obrazu byłyby pewnie relacje rodzinne. No i to jej życie: krótkie, intensywne, tragiczne, wielobarwne, a jednocześnie dramatycznie zwykłe, pełne jasnych i ciemnych chwil. O tak, z pewnością ta opowieść ma potencjał filmowy. Zresztą chyba były nawet takie pomysły, ale…
Nigdy nie zostały zrealizowane.
Ano właśnie. Tego typu przedsięwzięcie to jednak spore wyzwanie.

Udało się Panu m.in. dotrzeć do brata Ani Romka Szmeterlinga, dzięki któremu w ich domu któregoś wieczoru po koncercie gościł Marek Grechuta i nazajutrz zadedykował piosenkę "Będziesz moją panią", najpiękniejszej poznaniance, czyli Ani.
To dopiero jest historia! Bardzo ją lubię, przyznam szczerze. Wertowałem pod tym kątem dostępne biografie Grechuty, ale nie ma tam wiele na temat jego kontaktów z Anną Jantar, wtedy Szmeterling. Ślady są więc zatarte i posiłkowałem się pamięcią Romka Szmeterlinga i Andrzeja Kosmali. Pisał o tym zresztą też ksiądz Andrzej Witko w swojej książce opartej na wywiadach z artystką. Koncert Grechuty z Anawą organizował wtedy Romek. Zespół mieszkał w akademiku, ale po koncercie wszyscy poszli do domu Szmeterlingów. Józiek niestety się źle czuł, dlatego towarzystwo się przeniosło do Jerzego Satanowskiego. Tam miało dojść nawet do seansów spirytystycznych. Nie wiadomo czy na poważnie. Nie wiadomo też, na ile poważnie były pisane listy Grechuty do Ani, które ta czytała na głos swoim znajomym. Raczej to nie mogły być żadne intymne wyznania. Grechuta imponował Ani, podobnie jak inni koledzy Romka. Ania w tamtym czasie była pod silnym wpływem swojego brata, czytała sporo poezji, interesowała się teatrem studenckim. Rodzeństwo było wówczas ze sobą bardzo zżyte. Potem bywało różnie. Romek nie cenił popowo-estradowych wyborów Ani. Zresztą podobnie jak i pani Halinka, która długo nie rozumiała tych fascynacji. Mama wokalistki chciała, by ta kontynuowała grę na fortepianie. "Śpiewać to możesz sobie u wujka na imieninach" - mówiła. Nie brzmiało to zachęcająco. Ale Ania się zbytnio tym nie przejmowała. Taka to była dziewczyna!

Do kogo nie udało się Panu dotrzeć?
Sporo jest pewnie takich osób, chociaż postawiłem sobie za cel dotarcie do wszystkich, którzy znali Anię Jantar. W pewnym momencie to działało na zasadzie kuli śniegowej. Na przykład Andrzej Kosmala podpowiedział mi Tomasza Dziubińskiego, który prowadzi stronę o historii muzyki rozrywkowej w Poznaniu. On podpowiedział mi kilka tropów, wyjaśnił parę spraw. I tak dalej, i tak dalej.

Na czym polega fenomen Anny Jantar? To, że jak powiedział Pan na początku naszej rozmowy ona po śmierci zrodziła się na nowo. Nie ma dnia bez jej piosenek w radio. Wznawiane są jej płyty. Pojawiają się nowe kompilacje nagrań.
To jest bardzo dobre pytanie, zwłaszcza dla socjologa. Dla mnie Ania jest ucieleśnieniem pogodnej wokalistki, która przynosiła słońce w siermiężnych latach 70. XX wieku.
Celebrytka?
Nie. Swoją drogą, zastanawiałem się, czy odnalazłaby się w dzisiejszym świecie. Kim byłaby? Jaką muzykę wykonywałaby? Miałaby wciąż tylu wielbicieli? Jej atutem była z pewnością autentyczność. Bardzo szanowała publiczność. Widać to najbardziej po jej zachowaniu podczas koncertów, gdy była w ciąży. To był dla niej bardzo trudny i dramatyczny czas. Była słaba, nie miała apetytu, bardzo źle się czuła. Nie radził sobie w tej sytuacji także Jarek Kukulski. Ale Ania nawet wtedy wiedziała, że najważniejsza jest publiczność. Dlatego mimo fatalnej kondycji zdrowotnej wyszła na scenę festiwalową i zaśpiewała w Sopocie. Tak zachowywała się gwiazda, która była w stanie poświęcić zdrowie swoje i swojego dziecka - dla publiczności. Dla mnie to zdarzenie jest wstrząsające. Pytałeś o jej fenomen... Teraz myślę jeszcze o tym, że jej repertuar jest na tyle szeroki, że każdy może znaleźć tam coś dla siebie. Są tam przecież piosenki pogodne, radosne, pełne słońca, ale także te deszczowe, melancholijne. Śpiewała poza tym w różnych językach, przygotowywała materiał na płytę w Niemczech. Szukała inspiracji w muzyce zagranicznej. Była ciągle aktywna, ciekawa. Słuchają jej obecnie sześć- dziesięciolatkowie, którzy pamiętają swoją gwiazdę z dzieciństwa i młodości, ale także nastolatkowie, którzy odkrywają Annę Jantar dla siebie. Poświęcają jej strony na Facebooku, zakładają o niej fanowskie blogi, kolekcjonują po niej pamiątki, piszą o niej wypracowania do szkoły na temat "za co kocham Annę Jantar?". Wokalistka, którą Polska kiedyś pokochała za "Tyle słońca w całym mieście" i po której płakała w marcu 1980 roku, wciąż żyje w sercach. Mimo że od jej odejścia minęło 35 lat.

ANNA JANTAR

Anna Jantar otrzymała wiele nagród na festiwalach i często wygrywała plebiscyty.

W 1969 roku za piosenkę "A lipiec grał" zdobyła wyróżnienie na Festiwalu Piosenkarzy Studenckich w Krakowie. W tym samym roku za piosenkę "Łąka bez kwiatów" otrzymała nagrodę festiwalu FAMA w Świnoujściu. W 1970 roku nagrana z Wagantami piosenka "Co ja w Tobie widziałam" stała się piosenką roku.

W 1973 roku piosenka "Najtrudniejszy pierwszy krok" stała się przebojem lata.

W 1974 roku za piosenkę "Tyle słońca w całym mieście" otrzymała nagrodę publiczności na festiwalu w Opolu.

Od roku 1984 imię Anny Jantar nosi nagroda, jaką otrzymują zwycięzcy koncertu "Debiuty" na Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu.

Ania jest ucieleśnieniem pogodnej wokalistki, która przynosiła słońce w siermiężnych latach 70.

Śpiewać to możesz sobie u wujka na imieninach - mawiała Halina Szmeterling. Anna słowami mamy się nie przejmowała...Marcin Wilk dziennikarz, krytyk literacki, autor wydanej w 2010 roku, zawierającej wywiady z pisarzami książki "W biegu...książka podróżna".

Anna Jantar urodziła się 10 czerwca 1950 roku w Poznaniu. Zginęła w katastrofie lotniczej pod Warszawą 14 marca 1980 roku. Przyszła na świat jako Anna Maria Szmeterling. Pseudonim Jantar przyjęła w 1972 roku, gdy po rozstaniu się z zespołem Waganci postawiła na karierę solową.

Marcin Wilk dziennikarz, krytyk literacki, autor wydanej w 2010 roku, zawierającej wywiady z pisarzami książki "W biegu... książka podróżna".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski