Już w pierwszych wersach „The Lost Song”, która otwiera wasz nowy album, moją uwagę zwróciły słowa o tym, że odnaleźliście nowe życie. Czy to metafora jakiegoś przełomu w działalności Anathemy?
Niezupełnie. Nie chcę zbyt mocno wchodzić w szczegóły, ale do napisania tych słów zainspirowały nas zdarzenia z życia Danny'ego (Cavanagh, gitarzysty Anathema i brata Vincenta – przyp. red.). I tak jest też z każdą inną piosenką – bazują one na bardzo osobistych doświadczeniach i głupio byłoby wdawać się w detale. Zamiast tego, znacznie większą satysfakcję sprawia mi, gdy fani odnajdują w piosenkach swoje własne życie. W momencie, gdy album zostaje wydany, przestaje on być tylko i wyłącznie naszą własnością. Można go kupić i nadać mu osobiste znaczenie.
„Distant Satellites” jest waszą dziesiątą płytą. Czy taka, a nie inna pozycja tego albumu w waszej dyskografii czyni tę płytę szczególną?
Też nie! Nigdy nie zastanawiamy się nad tym, jaki numer w naszym dorobku ma dany krążek. Bo niby jakie może to mieć znaczenie?
To już kolejny raz, gdy za sterami produkcyjnymi płyty Anathemy zasiadł Christer Andre Cederberg w swoim studio w Norwegii. Co sprawiło, że to właśnie jemu po raz kolejny postanowiliście powierzyć pieczę nad nowym materiałem?
Przede wszystkim odpowiada nam jego osobowość, która dobrze łączy się z naszą. Również jego etyka pracy nie może równać się z niczyją inną. Ma także olbrzymi temperament. Ważną cechą była oczywiście jego wiedza i doświadczenie. Tym razem pojechaliśmy nagrywać do jego studia, dzięki czemu mogliśmy skorzystać z jego starych wzmacniaczy i reszty sprzętu. Zaangażowaliśmy też Christera do pracy już od samego początku powstawania materiału – wspólnie z nim wykonaliśmy pre-produkcję albumu. Myślę, że dzięki temu mogliśmy lepiej kontrolować cały proces.
Jednym z ważniejszych momentów „Distant Satellites” jest utwór, zatytułowany po prostu... „Anathema”. To jedna z tych piosenek, które mają potencjał, by stać się jednym z waszych hymnów...
Tak, też mam takie wrażenie. Pamiętam, że gdy go komponowaliśmy, od razu wiedzieliśmy, że trafi na płytę. To jedna z tych piosenek, które porywają od pierwszych sekund. Tak jak wszystko inne na „Distant Satellites”, _„Anathema” _to skrajnie personalna rzecz. To piosenka o nas samych. Śpiewam w niej o powodach, które sprawiają, że wciąż robimy to, co robimy. O wspólnych doświadczeniach. O czymś, co znaczy dla nas znacznie więcej niż tylko suma sukcesów i porażek. W końcu, o tym, że Anathema to nie tylko muzyka. To przede wszystkim ludzie, którzy są ze sobą na dobre i na złe, którzy rozumieją i tolerują się nawzajem. Anathema to braterstwo.
W wielu innych miejscach ostro eksperymentujecie z elektroniką. Nie jest to pokłosie jesiennej trasy w ubiegłym roku, podczas której elementy akustyczne zapętlaliście i wzbogacaliście elektroniką?
To były dwa różne przedsięwzięcia, które niewiele mają ze sobą wspólnego. Decyzję podejmowaliśmy więc niezależnie od tego. Na płycie jest znacznie więcej elektroniki, dźwięków syntetycznych niż przetworzonych brzmień, które dominowały na ostatnich polskich koncertach.
Jak przedstawiają się Wasze plany koncertowe na najbliższe miesiące?
Przede wszystkim – Jarocin Festiwal pod koniec lipca. Tuż przed nim, 15 lipca, zagramy specjalny koncert w katedrze w Gloucester. Ma ona prawie tysiąc lat, a pogłos w tym miejscu jest wprost niesamowity! Jestem przekonany, że nasz koncert w niej będzie ogromnym przeżyciem. Prócz tego, damy tego lata wiele koncertów festiwalowych, a w październiku ponownie zawitamy do Polski. O ile dobrze pamiętam, to 25 października zagramy w warszawskiej Progresji, 26 – w krakowskim Studiu, a dzień później we Wrocławiu. Zapraszamy!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?